- Patrząc wstecz, widzę, ile zawdzięczam Panu Bogu. Lista spraw, za które dziękuję, jest bardzo długa - mówił bp Ryszard "Gościowi Niedzielnemu" w swoje 80. urodziny.
Przez całe swoje kapłańskie życie uważał, że najważniejsze to ufać Panu Bogu i mieć czas dla ludzi. Nigdy nie szczędził trudu, by dotrzeć w najodleglejsze zakątki świata, by posługiwać emigrantom, uchodźcom i Polakom rozsianym po różnych krajach. Jako biskup pomocniczy archidiecezji lubelskiej był także delegatem episkopatu do spraw Polonii.
Od kilku lat bp Ryszard jest na emeryturze, ale wciąż, na ile zdrowie mu pozwala, posługuje ludziom i służy pomocą.
W 2016 r., kiedy obchodził 80. urodziny i 50-lecie kapłaństwa opowiedział naszej redakcji o swojej drodze powołania. Życząc księdzu biskupowi potrzebnych łask i nieustannej opieki Matki Bożej, przypominamy tamten tekst.
We wsi Rudzianko w domu bp Ryszarda Karpińskiego zawsze było coś do jedzenia mimo okupacji i biedy. Nie były to rarytasy, ale w lepszych czasach cukier z wodą i chleb ze smalcem, w gorszych chleb z olejem lnianym i szczyptą soli. Mały Rysio brał taką pajdę chleba i siadał obok dziadka, który uczył go czytać. - Nie chodziłem jeszcze do szkoły, zresztą w czasie okupacji początkowo szkoła była zamknięta, więc nie było takiej możliwości, ale czytanie bardzo mi się podobało. Nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł się uczyć w prawdziwej szkole - wspomina bp Ryszard. Zanim było to możliwe, nauczyciele potajemnie gromadzili dzieci i uczyli je na tajnych kompletach. Kiedy w 1943 roku była możliwość pójścia do szkoły, Rysia zakwalifikowano do klasy II, choć wiedzę miał jak trzecioklasista, ale do trzeciej klasy był za młody.
W czasie okupacji kościół parafialny, do którego przynależała wieś Rudzianko, był otwarty. Księża nie mogli mieszkać na plebani, którą zajęli Niemcy, ale ludzie przygarnęli kapłanów, więc posługę duszpasterską mogli sprawować. W 1942 roku miały miejsce prymicje jednego z kapłanów wyświęconego potajemnie przez bp Leona Fulmana, który przebywał na zesłaniu w Nowym Sączu.
- Miałem wtedy 7 lat i było to dla mnie wielkim przeżyciem. Uczestnictwo w tej potajemnej uroczystości było czymś niezwykłym. Czułem się wzruszony i poruszony. Rozumiałem, że ten ksiądz, który pierwszy raz odprawia Mszę świętą, ma jakąś szczególną misję. Wtedy chyba pierwszy raz przyszło mi do głowy, że może i ja kiedyś chciałabym tak, jak on stanąć przy ołtarzu i sprawować Mszę św. - wspomina bp Ryszard.
Na razie jednak trwała wojna. Na wsi pracy było dużo, do tego dochodził strach przed okupantem i na wiele rzeczy nie można było sobie pozwolić. Kiedy wojna się skończyła nie było dużo lepiej.
- Największą atrakcją była nauka. Ciągnęło mnie do niej i łatwo mi przychodziła - wspomina biskup. Nie mając jeszcze 13 lat ukończył szkołę powszechną. Bardzo chciał się uczyć dalej, ale wiązało się to z wyjazdem do Lubartowa lub do Lublina na co rodzice nie mogli sobie pozwolić, tym bardziej, że starszy z synów już uczył się w Lublinie, co obciążało rodzinny budżet.
Ryszard pomagał więc ojcu w gospodarstwie. Tak bardzo jednak chciał się uczyć, że zapisał się na kurs przysposobienia rolniczego, który odbywał się raz w tygodniu.
- Przyjeżdżał do nas nauczyciel i wykładał nam podstawy rolnictwa, jak przyszła zima i nie mógł do nas na wieś przyjechać, byłem bardzo rozczarowany. Wiedza, jakakolwiek, wydawała mi się tak pasjonująca, że gdy jej brakowało czułem się nieswojo - wspomina biskup.
Widząc zapał do nauki syna, po roku rodzice zdecydowali, że poślą go do szkoły. Najpierw myśleli o szkole w Lubartowie, dokąd było bliżej, ale wynajęcie stancji wiązało się z wożeniem do Lubartowa opału i wyżywienia.
- Tak samo było i w Lublinie, jeśli brało się stancję trzeba było umówić się z gospodarzami na dostarczanie odpowiednich rzeczy, rodzice więc zdecydowali, że skoro starszemu bratu wożą do Lublina to i dla mnie też w Lublinie coś się znajdzie. Tak trafiłem do „Biskupiaka” czyli szkoły dla chłopców prowadzonej przez diecezję - mówi bp Ryszard.
Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego księdza udało się znaleźć miejsce w internacie przy szkole, który wówczas mieścił się przy ulicy Ogrodowej. W szkole Ryszard zaprzyjaźnił się z kolegą, który mieszkał w internacie u księży salezjanów. Za jego namową po pewnym czasie przeniósł się tam z mieszkaniem.
- To, co mnie tam pociągało to była możliwość uczestniczenia codziennie we Mszy św. i modlitwach, czego nie było w internacie przy Ogrodowej. Myślę, że przykład życia zakonnego też mnie pociągał, dlatego, gdy w 11 klasie była możliwość przeniesienia do Seminarium Duchownego na tzw. kurs przygotowawczy, postanowiłem spróbować. Gnał mnie jakiś młodzieńczy zapał do szukania swego miejsca w życiu. Pomyślałem sobie, że, jak mi się spodoba w seminarium to zostanę, a jak nie, będę bez przeszkód mógł odejść. Spodobało mi się tak bardzo, że moja decyzja o zostaniu kapłanem utwierdziła się - podkreśla jubilat.