Chciałam płakać z wdzięczności

Gość Lubelski 37/2012

publikacja 13.09.2012 00:15

Wczasorekolekcje dla chorych. Bywa trudno. Czasami nawet bardzo. Kiedy znienacka usłyszy się słowa „kocham Cię”, znowu wszystko wygląda lepiej. W takich chwilach wyraźnie widać, że nasz wysiłek ma sens i chce się tutaj dalej być.

 Jest czas na długie rozmowy o życiu Jest czas na długie rozmowy o życiu
Agnieszka Gieroba

Agata, Magda i Krzysiek są młodzi, pełni sił i zapału. Zanim tu przyjechali, o niepełnosprawnych wiedzieli, że są. – Nigdy nie zastanawiałem się nad ich losem, nad tym, jak żyją, co mogą, a czego nie. Kiedy na katechezie usłyszałem od księdza, że potrzeba wolontariuszy, którzy pojadą na wczasorekolekcje, by pomagać niepełnosprawnym, pomyślałem: czemu nie. Przyjechałem. Na początku myślałem, „co ja tutaj robię?”. Z jednej strony przerastały mnie pewne sprawy, z drugiej pociągały. W tym roku jestem wolontariuszem po raz trzeci i mam nadzieję, że nie ostatni. To doświadczenie zdecydowało też o wyborze moich studiów. Zaczynam w październiku ratownictwo medyczne – mówi Krzysztof.

Są przede wszystkim ludźmi

Z domu wychodzą rzadko. W zasadzie tylko wtedy, gdy im ktoś pomoże. Niektórzy z nich w ciągu roku na Mszy świętej są może dwa, może trzy razy. Dlatego na wyjazd do Dąbrowicy czekają z niecierpliwością. Ten czas jest dla nich jak głęboki oddech. Tutaj przestają być niepełnosprawni, a stają się przede wszystkim ludźmi. Jak to z ludźmi bywa – są różni. Jedni uśmiechnięci, życzliwi z cierpliwością tłumaczą, czego im potrzeba i jak im pomóc. Inni są nerwowi, szybko się obrażają, mówią przykre słowa, o wszystko mają pretensje. Jedni i drudzy jednak potrafią znienacka powiedzieć do wolontariusza „kocham cię”. – Wcześniej nie docenialiśmy tego, że możemy pójść na spacer, zrobić sobie kanapkę, umyć zęby. Dopiero tutaj dotarło do nas, za jak wiele rzeczy powinniśmy Bogu dziękować – mówią wolontariusze, którzy w Domu Spotkania w Dąbrowicy spędzają wczasorekolekcje z osobami chorymi i niepełnosprawnymi. Są do ich dyspozycji 24 godziny na dobę. Pomagają w prostych codziennych czynnościach, chodzą razem na spacery, wspólnie się modlą i zwyczajnie są. – To są przede wszystkim ludzie, a dopiero potem niepełnosprawni. Potrzebują, jak każdy, obecności drugiego człowieka, akceptacji, tego, żeby się wygadać. Jeśli ktoś myśli, że tylko zdrowi mają poprawne podejście do Pana Boga, to jest w błędzie. Chorzy i niepełnosprawni potrzebują Go inaczej, na swój określony sposób, dlatego też potrzebne jest duszpasterstwo, które pomoże im w tych relacjach. Osobiście podziwiam to, jak bardzo chorzy Bogu ufają. Oczywiście, często się także z Nim kłócą, ale to w końcu w Nim znajdują siłę i moc – mówi ks. Bogusław Suszyło, duszpasterz niepełnosprawnych.

Jest za co dziękować

Fajnie jest chodzić, mówić, załatwiać samemu swoje sprawy. Nie znaczy to jednak, że jeśli nie można tego robić, to życie pozbawione jest sensu, choć tak to może wyglądać z punktu widzenia przeciętnego człowieka. – Większość z nas nie ma pojęcia, jak żyją ludzie chorzy i niepełnosprawni. Nie zastanawiamy się nawet nad tym, bo nie mamy takiej potrzeby. Dopiero kiedy kogoś z naszych bliskich dotyka to bezpośrednio, otwierają się nam oczy. Mówię to z własnego doświadczenia. Od kilku lat przyjeżdżam tutaj z moim niepełnosprawnym bratem. Pomagam mu, ale także innym. To ciężka praca. Bardzo trudno jest umyć drugiego człowieka, nakarmić, wszystko przy nim zrobić. I nie chodzi tylko o wysiłek fizyczny. Któregoś dnia, kiedy wieczorem zmęczona wróciłam do swojego pokoju, by się wykąpać i położyć spać, dotarło do mnie, jak wielkie mam szczęście, że mogę to zrobić sama. Chciało mi się płakać z wdzięczności za to, że jestem samodzielna – mówi Beata, wolontariuszka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.