Cuda wciąż się dzieją

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 27/2013

publikacja 27.06.2013 00:15

Po 60 latach naocznych świadków jest coraz mniej, ale pamięć o tym, co wydarzyło się w lubelskiej katedrze w lipcu 1949 roku, wciąż trwa. 3 lipca do katedry znów przyjdą tłumy, by czcić Matkę Bożą, która tutaj płakała.

Obraz Matki Bożej Płaczącej w lubelskiej katedrze Obraz Matki Bożej Płaczącej w lubelskiej katedrze
Agnieszka Gieroba /GN

Otych wydarzeniach powszechnie mówi się cud lubelski, choć oficjalnie samego zjawiska łez, jakie pojawiły się na obrazie Matki Bożej, Kościół za cudowne nie uznał. Jednak w specjalnym liście z lipca 1949 roku biskupi zaznaczają, że liczne pielgrzymki, nawrócenia, spowiedzi i uzdrowienia z pewnością są cudownym znakiem działania Bożej łaski. Kolejne lata potwierdziły wagę lipcowych wydarzeń. W 1988 r. obraz Matki Bożej Płaczącej, jak zaczęto go nazywać, został ukoronowany papieskimi koronami, a papież Jan Paweł II nie tylko modlił się przed nim, ale i przy różnych okazjach przywoływał wydarzenia z Lublina. Po dziś dzień przed obrazem Matki Bożej gromadzą się wierni, wypraszając ciągle nowe łaski.

Zapłakała

3 lipca 1949 roku to była niedziela. Diecezję obejmował właśnie nowy biskup Piotr Kałwa. Po południu około godz. 16 przed obrazem, jak zwykle, modlili się ludzie. Wtedy to siostra zakonna Barbara Sadowska zauważyła zmiany na twarzy Matki Bożej. Pod prawym okiem Maryi widoczna była łza. Zawiadomiła o tym kościelnego Józefa Wójtowicza, który wspomina: „Myślałem sobie, że się babom przewidziało, i poszedłem sam. Zobaczyłem, że tak jest. Wróciłem do zakrystii i powiedziałem o wszystkim ks. Malcowi”. Inne osoby w katedrze także zauważyły zjawisko. Zaczęto się głośno modlić. Wieść o łzach na obrazie lotem błyskawicy rozeszła się po mieście. Ze wszystkich stron nadciągali ludzie, tak że wieczorem nie można było zamknąć kościoła ze względu na napływający tłum. Poinformowane o wszystkim władze kościelne przypuszczały, że to naciek wilgoci usadowił się akurat w tym miejscu. Katedra była bardzo zniszczona podczas wojny i trwał w niej remont. Wilgoć wydawała się więc naturalnym wytłumaczeniem. Jednak kiedy zdjęto obraz ze ściany, okazało się, że od spodu jest suchy i o wilgoci nie może być mowy. Powołano specjalną komisję do zbadania cieczy. Jednak ówczesne metody badawcze nie pozwoliły jednoznacznie określić, co to jest, gdyż substancja na obrazie nie reagowała z żadnym zastosowanym odczynnikiem chemicznym. Stwierdzono tylko z całą pewnością, że nie są to krew ani łzy, ale z dużym prawdopodobieństwem mówiono o płynie limfatycznym, czyli substancji żywego organizmu.

Reakcja władz

Wierni jednak nie potrzebowali badań. Na własne oczy widzieli zjawisko, doświadczali wielkiej bliskości Boga, nawracali się, często spowiadali po wielu latach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.