Wciąż pamiętam samoloty wroga

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 38/2013

publikacja 19.09.2013 00:15

Obrona Lublina. Niemcy posuwali się błyskawicznie. Nadciągali od strony Kraśnika. Próbowano zatrzymać ich w Konopnicy, a potem na Rogatce Warszawskiej. Bezskutecznie. A przecież oficjalny komunikat rządu mówił, że wojna do Lublina nie dotrze.

Fotografie pokazują Lublin po bombardowaniu 9 września 1939 roku. Największe zniszczenia miały miejsce w centrum miasta oraz w fabryce samolotów Fotografie pokazują Lublin po bombardowaniu 9 września 1939 roku. Największe zniszczenia miały miejsce w centrum miasta oraz w fabryce samolotów
Reprodukcje Agnieszka Gieroba /GN

Nasze miasto miało być miejscem schronienia dla polskiego rządu i obywateli z terenów Rzeczypospolitej, objętych działaniami wojskowymi. 27 marca 1939 roku premier gen. Feliks Sławoj-Składkowski wydał instrukcję, w myśl której: „Jako siedziba dla Rządu na wypadek opuszczenia stolicy wyznaczony został rejon Lublina, obejmujący miasto Lublin wraz z okolicą w promieniu do 100 km”. Tym samym nie zakładano scenariusza, że rejon Lubelszczyzny zostanie objęty działaniami wojennymi, a co za tym idzie, nie czyniono szczególnych przygotowań, by miasto jakoś zabezpieczyć. W miarę spokojnie czuli się także mieszkańcy Lublina. We wrześniu 1939 roku miasto liczyło 122 tysiące mieszkańców. W lipcu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zarządziło przegląd pomieszczeń, które mogłyby w czasie nalotów pełnić funkcję schronów. W wyniku przeprowadzonych przez Inspekcję Budowlaną oględzin wykazano, że jedynie 65 proc. mieszkańców może znaleźć schronienie w piwnicach domów, a około 6,8 proc. w schronach podwórzowych. Władze miasta podjęły więc decyzję o budowie rowów przeciwlotniczych. Miały być one rozmieszczone w 58 miejscach, m.in. w Ogrodzie Saskim, przy ulicach: Długosza, Orlicz-Dreszera, przy rogu Lipowej i Okopowej, na Łęczyńskiej oraz w parku miejskim na Bronowicach. Łączna długość okopów miała wynosić 5300 m, co miało dawać schronienie dla ponad 10 tysięcy mieszkańców.

Ostatnie lato

– To było gorące lato. Całą rodziną wypoczywaliśmy nad Bugiem, gdzie rodzice mieli przyjaciół. Pamiętam, że tato często wyjeżdżał do Lublina, że dorośli wciąż rozmawiali o wojnie i o tym, że my na Wschodzie jesteśmy bezpieczni. Mówili, że nawet jeśli Niemcy zaatakują, to nasze wojsko zatrzyma ich na pewno przed Warszawą i do Lublina wojna nie dotrze. Mimo takich nadziei tata jednak jeździł do Lublina, by zabezpieczyć jakieś nasze rzeczy i swoje interesy – mówi pani Helena Sykut, która miała wtedy 10 lat. Sykutowie wrócili do miasta w połowie sierpnia. – Z tego, co wiem, wojewoda wydał zarządzenie, by wszyscy mieszkańcy stawili się do kopania rowów. Moi starsi bracia zabrali z domu wszystkie łopaty, jakieś inne narzędzia i wraz z sąsiadami stawili się w wyznaczonym punkcie, by kopać kryjówki przeciwlotnicze – opowiada pani Helena. Na wniosek Komendy Ochrony Przeciwlotniczej miasto podzielono na sześć rejonów obrony dróg i mostów. Miała to być służba przy odgruzowywaniu, porządkowaniu, pracach remontowych i wyznaczaniu objazdów. Do zadań tych wyznaczono kilkadziesiąt osób zorganizowanych w drużyny.

Wiara w zwycięstwo

Nastroje mieszkańców miasta były jednak zgoła optymistyczne. Większość sądziła, że Polska naprawdę jest „silna, zwarta i gotowa”. – A jakiż był zapał i entuzjazm ludzi przy kopaniu zygzakowatych rowów przeciwlotniczych. Ta akcja miała największe rozmiary na dużym placu, róg Okopowej i Lipowej. Przychodziły tam całe kompanie pracowników ze śpiewem na ustach: „Raduje się serce, raduje się dusza...”. Nie było dostatecznej ilości łopat i kilofów, stąd, zamiast roboty, miały także miejsce i kłótnie. Działacze z samoobrony dokładnie lustrowali każdy dom, nakazując nalepianie pasków papierowych na szyby, wstawianie pierzyn do okien oraz napełnianie worków piaskiem. Odbyło się również kilka prób zaciemniania miasta. Rosło serce lublinian, gdy żołnierze ustawili w kilku miejscach miasta działka przeciwlotnicze: na Czechowie, Tatarach i na boisku szkoły Staszica. Natomiast gdy przechodziła ulicami kompania żołnierzy, szło za nią wielu gapiów, komentując pierwszorzędne wyszkolenie wojska. Większość mieszkańców nie wierzyła w to, że Niemcy napadną na kraj, gdyż ponieśliby sromotną klęskę, mierząc się z naszą armią – wspomina Zdzisław Czekajski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.