Piechotą na Pasterkę

Ks. Rafał Pastwa

|

Gość Lubelski 51-52/2013

publikacja 19.12.2013 00:15

Z Wiktorią Pałyską z domu Chojnacką – najstarszą mieszkanką gminy Jabłonna – o zwyczajach świątecznych i burzliwym wieku XX rozmawia ks. Rafał Pastwa

 Pani Wiktoria z prawnuczką Olą ogląda rodzinne fotografie Pani Wiktoria z prawnuczką Olą ogląda rodzinne fotografie
ks. Rafał Pastwa /GN

Ks. Rafał Pastwa: Kiedy się Pani urodziła?

Wiktoria Pałyska: Urodziłam się dokładnie 1 stycznia 1908 roku. W Nowy Rok skończę 106 lat.

Proszę powiedzieć o swojej rodzinie, bo pewnie doczekała się Pani już prawnuków.

Miałam czworo dzieci. Jedno bardzo szybko zmarło. Mam siedmioro wnuków i jedenaścioro dorosłych prawnuków. Doczekałam się dużej rodziny.

Czy pamięta Pani, jak wyglądały święta przed wojną?

Pamiętam obie wojny. Pamiętam też święta z czasów, gdy byłam dzieckiem i młodą dziewczyną. W Wiliju przygotowywało się „Pośnik”. Przyrządzało się potrawy na wieczór. Gotowało się barszcz czerwony z grzybami, był groch, kapusta, pierogi z kapustą i grzybkami, racuszki drożdżowe z miodem, kluski z makiem, śledzie i inne ryby. Kiedyś było pełno ryb w Czerniejówce, więc wystarczyło pójść nad rzekę i nałowić, ile było potrzeba. Robiło się też kompot z suszonych jabłek, mówiło się na to jabłkowa woda. Tatuś miał pszczoły, to miód dodawaliśmy do wielu potraw. Mężczyzn nie było cały dzień w domu. Wychodzili z rana na obrządek i do różnych zajęć. Pościło się przez cały dzień. Od rana nic się nie jadło, dopiero wieczorem był „Pośnik”. Dzisiaj się to trochę różni.

Jak wyglądała sama wieczerza wigilijna?

Zaczynaliśmy Wiliju tak koło szóstej godziny. Rozpoczynał wszystko ojciec. Łamaliśmy się białym opłatkiem, który roznosił wcześniej organista. Kolorowy opłatek dawało się zwierzętom. Przy łamaniu się opłatkiem były specjalne życzenia, które, jak pamiętam, wypowiadała już moja babcia: „Abyśmy się łumali i do przysłego roku docekali, zebyśmy byli weseli jak w niebie janieli”. Śpiewało się też kolędy. Na stole nie kładło się ani obrusa, ani prześcieradła tylko samo siano leżało i na sianie wszystkie potrawy. Sianem i słomą już rano wykładało się podłogi i klepiska w izbach.

A pasterka?

Jak się zjadło „Pośnik” u siebie w domu, to szło się do rodziny i kuzynów. Nikt nie siedział sam w chałupie, tylko chodziło się od domu do domu. Na Pasterkę szło się piechotą, mróz nie mróz. Ksiądz ubrany był jak do nieszporów, odprawiał długie modlitwy po łacinie. Zdaje mi się, że to była specjalna jutrznia. Potem odprawiał Mszę. Też było długo i uroczyście. No i wracało się do domu.

Ubieraliście choinkę, były prezenty?

Przynosiło się „chojocka” z lasu, czasem świerka i się samemu ozdabiało. Prezentów się nie dawało. Dopiero od niedawna, pamiętam, że były prezenty, jakieś pięćdziesiąt lat temu.

To dla wielu całkiem dawno.

No może i dawno, ale kiedyś były inne potrzeby, nie było niczego. Nawet ubrania robiło się samemu. Ludzie siali len, potem mielili i tkali. Sami farbowali.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.