Darowane święta

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 51-52/2013

publikacja 19.12.2013 00:15

Świadectwo uzdrowienia. Anna Ceglarska na pytanie, jakie będzie to Boże Narodzenie, odpowiada – darowane. Wie, co mówi. Gdyby nie Matka Boża Kębelska, mogłaby tych świąt nie doczekać.

 Anna Ceglarska swoje życie zawdzięcza Matce Bożej Kębelskiej Anna Ceglarska swoje życie zawdzięcza Matce Bożej Kębelskiej
Agnieszka Gieroba /GN

Wszystko będzie niby normalnie. Świąteczna krzątanina, wypieki, stół nakryty białym obrusem i obowiązkowo kolorowa choinka. Bez niej nie byłoby świąt, szczególnie dla najmłodszego w rodzinie Bernarda. Gdy Anna myśli o najmłodszym synku, łamie się jej głos. Co by było, gdyby nowotwór zabrał jej życie? Dwoje starszych dzieci jest dorosłych, ale Benio, jak on by poradził sobie sam z tatą, gdyby zabrakło mamy? Zaraz jednak odpędza od siebie te myśli, bo nie ma się już czego bać. Zdiagnozowany nowotwór z początkami inwazji zniknął z jej organizmu. Oficjalnie lekarze potwierdzili, że nie da się tego wytłumaczyć medycznie i można przypadek Anny uznać za cudowną interwencję Matki Bożej Kębelskiej. Dlatego te święta z jednej strony będą zwyczajne, z drugiej przeciwnie. Będą darowane, więc przeżywane w zupełnie nowy sposób, jak wszystko, co teraz Anny dotyczy.

Tragiczna wiadomość

Anna Ceglarska mieszka w Poniatowej. W lipcu skończyła 43 lata. Pomyślała, że sprezentuje sobie cytologię, bo już dawno tego nie robiła. Wynik miał być za dwa tygodnie. Telefon z przychodni przewrócił jej życie do góry nogami. – Zadzwonili, żebym przyszła, bo z moim wynikiem jest coś nie tak. Poszłam. Gdy weszłam do gabinetu lekarskiego, na biurku leżały przygotowane dla mnie skierowania na różne badania i informacje, jakie szpitale mam do wyboru. Byłam w szoku. Lekarz próbował mnie uspokoić, że jeszcze nic nie wiadomo, że trzeba zrobić biopsję, tylko radzi z tym nie zwlekać. Nie miałam pojęcia, jaki szpital wybrać. Nie znam żadnego lekarza w Lublinie, więc popatrzyłam na nazwy szpitali i rzucił mi się w oczy szpital im. Kardynała Wyszyńskiego. Pomyślałam, że skoro taki patron, to może i mną się zaopiekuje – mówi pani Anna. Przychodnia w Poniatowej jest tuż obok kościoła. Gdy Anna wyszła od lekarza, pobiegła wprost przed ołtarz. – Musiałam strasznie wyglądać. Pani, która w kościele układała kwiaty, powiedziała mi później, że jak mnie zobaczyła, pomyślała, że stała się jakaś tragedia. A ja mogłam tylko płakać przed Jezusem. Wieczorem udałam się na nabożeństwo o uzdrowienie duszy i ciała do Wąwolnicy. Miałam tysiące myśli w głowie, w tym najczarniejsze, że nie doczekam np. świąt Bożego Narodzenia – wspomina.

Krzyż to najlepsze rokowania

Na drugi dzień jechała do szpitala na biopsję. Wynik był jednoznaczny – nowotwór z początkami inwazji. – Patrzyłam na lekarza, który to mówił, i jakbym nie rozumiała do końca tego, co słyszę. Docierało do mnie, że mam mieć operację, a potem czeka mnie chemia. Nie wiedziałam, o co mam zapytać, w końcu wydusiłam z siebie: „Jakie są rokowania?”. Lekarz popatrzył na mnie, potem wyjął zza koszuli krzyżyk i powiedział: „Widzę, że pani też ma krzyżyk na szyi. Tu są najlepsze rokowania, a najlepiej udać się do Matki Bożej do Wąwolnicy”. To mnie jakoś obudziło – opowiada. Anna pracuje z dziećmi niepełnosprawnymi w ośrodku w Kęble, który mieści się tuż przy miejscu objawień Matki Bożej Kębelskiej. Od dawna, jadąc do pracy, wstępowała do Jej sanktuarium w Wąwolnicy, jeździła też na Msze święte z modlitwą o uzdrowienie, zanim jeszcze zachorowała. Pomyślała wtedy, że ratunek dla niej jest u Matki Bożej. – Pojechałam do Wąwolnicy, jak wiele razy wcześniej. Bardzo chciałam porozmawiać z księdzem Janem Pęziołem, wieloletnim kustoszem sanktuarium. Chciałam pójść do niego do spowiedzi, zanim poddam się operacji. Akurat odprawiał Mszę świętą. Po jej zakończeniu podeszłam do niego, opowiedziałam, w jakiej jestem sytuacji. Pobłogosławił mnie i powiedział, że będzie się za mnie modlił. Cała moja rodzina, przyjaciele też modlili się o moje zdrowie u Maryi Kębelskiej – opowiada.

Najlepszy dzień na operację

Czekając na operację, Anna była niemal nieobecna. Lekarze zdecydowali, że usuną jej chore narządy. – W tym czasie odbierałam wiele telefonów od rodziny i znajomych. Każdy starał się mnie jakoś pocieszyć. Niektórzy łagodnie, inni stanowczo, jakby chcieli mną potrząsnąć. Mówili, że mam nie marudzić, poddać się operacji, potem chemii i walczyć o życie, bo mam dla kogo. Gdy zaczęły mnie odwiedzać dalekie kuzynki, pomyślałam, że chyba będę umierać i wszyscy chcą się ze mną pożegnać. Jednocześnie cały czas miałam przy sobie różaniec, który odmawiałam, i obrazek Matki Bożej Kębelskiej. W Niej pokładałam nadzieję, ale po ludzku zaczęłam porządkować różne swoje sprawy. Nie wiedziałam, czy przeżyję operację – mówi Anna. Termin zabiegu wyznaczono na 13 sierpnia. Niektórzy pytali Annę, czy nie boi się takiej pechowej daty. Ona odpowiadała, że 13. to dzień fatimski, więc jeśli ma być operowana, to to jest najlepsza z możliwych dat. Dzień wcześniej zgłosiła się do szpitala. – Po przeprowadzonych badaniach lekarz powiedział mi, że gdybym chciała pójśc na Mszę św., to o 15 jest w szpitalnej kaplicy. Poszłam. Eucharystię sprawował ojciec kapucyn. Na Mszy było wielu chorych, ale ja musiałam dalej jakoś strasznie wyglądać, bo ksiądz podszedł do mnie i zapytał, co się dzieje i jak się nazywam. Obiecał mi modlitwę. Na drugi dzień o 6.00 rano obudzono mnie, by wykonać jeszcze jakieś badania. Oddział jeszcze spał. Nagle słyszę głos tego kapucyna z kaplicy, który na całe gardło pyta: „Gdzie jest Anna?”. Przyniósł mi Komunię św. Gdy ją przyjęłam, poczułam się bezpieczniejsza – wspomina.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.