Miał już zniknąć

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 04/2014

publikacja 23.01.2014 00:15

Żeby zatrzymać postęp zarazy, trzeba wykupić antybiotyk o wartości 30 złotych. Żeby chorobę całkowicie wyleczyć, potrzeba około 120 złotych. Od kilku lat Lublin zbiera pieniądze, by pomóc ratować trędowatych.

 Sklep z obuwiem w Tanzanii. Chorzy próbują utrzymywać się z handlu lub żebraniny Sklep z obuwiem w Tanzanii. Chorzy próbują utrzymywać się z handlu lub żebraniny
Reprodukcje Agnieszka Gieroba

Według założeń Światowej Organizacji Zdrowia, trąd miał zniknąć z powierzchni ziemi do 2000 roku. Tymczasem problem nie tylko nie został rozwiązany, ale się pogłębia. W wielu miejscach na świecie trędowatych nie stać na leczenie. – Dla nas, Polaków, to nie są duże pieniądze, ale dla biednych z Afryki czy Indii to kwoty ogromne. Od kilku lat zbieramy pieniądze na rzecz ośrodków dla trędowatych w różnych częściach świata i ku mojemu nieustannemu zaskoczeniu i radości Lublin zawsze znajduje się w czołówce zebranych funduszy – mówi s. Cecylia Bachalska, misjonarka Afryki. W tym roku także będzie można wesprzeć walkę z trądem podczas kiermaszy na Poczekajce i w kościele akademickim KUL. To już lubelska tradycja podczas Światowego Dnia Walki z Trądem, który co roku obchodzony jest w ostatnią niedzielę stycznia.

Wstydliwa choroba

Kiedy siostra Cecylia zdecydowała się zostać misjonarką, była już z wykształcenia pielęgniarką. Wiedziała, że wyjazd na misje oznaczać będzie także kontakt z trędowatymi. – Pierwszy raz zetknęłam się z chorymi na południu Tanzanii. Wiedziałam tylko tyle, że trądem można zarazić się przez krew lub ślinę, podobnie jak znaną w Polsce gruźlicą. Ale dopiero kiedy w szpitalu, w którym pracowałam, zaczęli zgłaszać się do mnie trędowaci, zaczęłam uczyć się tej choroby – opowiada. Pamięta swoje pierwsze dni pracy. Pod drzewem na dziedzińcu szpitala czekali jacyś ludzie. Domyślała się, że to chorzy, ale nie miała pewności, bo przepuszczali w kolejce wszystkich, którzy zgłaszali się po nich, czy to z malarią, czy jakąś inną dolegliwością. – Dopiero kiedy już udzieliliśmy pomocy wszystkim, oni na końcu podchodzili do nas – opowiada. Okazało się, że to trędowaci. Nie było żadnego pisanego prawa, które nakazywałoby, by trędowaty przepuścił w kolejce innych chorych, ale oni sami, wstydząc się swojej choroby, postawili się na marginesie.

Rządowy zakaz chorowania

– W różnych krajach jest różnie, jeśli chodzi o prawa trędowatych. W Tanzanii, gdzie trąd jest niestety bardzo popularny, ludzie wiedzą, jak można się zarazić i raczej nie odrzucają chorych, choć i z tym bywa różnie. Natomiast w Malezji rząd uznał, że walka z trądem została wygrana i choroby już nie ma. Tymczasem wciąż zdarzają się przypadki zachorowań, których nie ma jak leczyć, bo w wykazie malezyjskich chorób trąd nie występuje – mówią misjonarki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.