Artysta z trzeciej gimnazjalnej

Justyna Jarosińska


|

Gość Lubelski 10/2014

publikacja 06.03.2014 00:15

Malarz. Odkąd tylko pamiętam zawsze bardziej wolał kredki niż klocki i samochodziki – mówi o swoim synu Tymoteuszu Andrzej Przygrodzki. 


Seria kubańskich samochodów wzbudzała zachwyt publiczności na każdej wystawie Seria kubańskich samochodów wzbudzała zachwyt publiczności na każdej wystawie
Justyna Jarosińska /GN

Przestronne pomieszczenie z widokiem na panoramę Lublina. Ściany pomalowane na biało i granatowo. Na środku ogromne biurko, a na nim teczki z malowidłami, laptop i iPod. – Gdy maluję, często słucham muzyki poważnej – mówi Tymoteusz. Pod oknami, które stanowią dwie ściany pomieszczenia, sztaluga i obrotowy stołek. To miejsce, w którym od lat powstają niezwykłe prace, niezwykłego chłopca. 


Powód do dumy


Wysoki szczupły piętnastolatek chyba jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jakim talentem obdarzył go Pan Bóg. Skromny, uśmiechnięty blondyn, na każdy zachwyt nad najmniejszym obrazkiem reaguje z lekką nieśmiałością. Zdecydowanie odbiega od stereotypowego współczesnego gimnazjalisty. Spod mankietu na lewej ręce wystaje bransoletka – różaniec. Różaniec chłopak nosi również na palcu. Tymoteusz większość czasu spędza w szkole muzycznej. Do domu wraca często w okolicach godziny dwudziestej. Jest w trzeciej klasie i codziennie oprócz normalnych zajęć szkolnych ma też przedmioty związane z muzyką. W szkole jest krótka przerwa między zajęciami, ale chłopcu dojazd do domu zabrałby zbyt wiele czasu, więc przerwę również spędza w szkole. Tymo, jak o synu mówi ojciec, gra na klarnecie. – To jedyny instrument dęty, który potrafi grać zarówno bardzo głośno, jak i bardzo cicho – zdradza swoje zamiłowania muzyczne. Gra też na fortepianie, bo to obowiązkowy instrument w szkole muzycznej. Śpiewa także w szkolnym chórze. – Przez wiele lat śpiewałem jeszcze w „Lubelskich słowikach” – dopowiada, ale teraz już nie ma na to wszystko czasu. 
Czasu 15-latek ma wyjątkowo mało. Nad tym, by wszystko było dobrze zorganizowane, czuwa ojciec. – To taki wiek, że trzeba wszystkiego pilnować, ale Tymo nie sprawia żadnych kłopotów wychowawczych – podkreśla pan Andrzej. 
Nie sprawia kłopotów, a wręcz odwrotnie, jest powodem do dumy. Od lat jego amatorskie, dziecięce obrazy, cieszą się niezwykłą popularnością zarówno w całej Polsce, jak i za granicą. Rysunku nikt chłopca nigdy nie uczył. – Jak skończył trzy lata, zamalowywał wszystko, na czym dało się malować – mówi Andrzej Przygrodzki. – Pudła kartonowe, wielkie płachty papieru. Od początku miał skłonność do dużych formatów – śmieje się dumny ojciec, pokazując pierwszy konkursowy rysunek Tymka – samolot. Samolot ogromny. Tymoteusz namalował go, jak miał cztery lata. W konkursie plastycznym, do którego obraz zgłosili rodzice, otrzymał pierwszą nagrodę. Potem przyszły kolejne konkursy. Wszystkie wygrane. 


Matejko z Lublina


Dostrzeżony przez artystów malarzy z regionu, między innymi Piotra Bednarskiego i Alfreda Meissnera, w wieku sześciu lat Tymoteusz miał zorganizowaną pierwszą profesjonalną wystawę. Mniej więcej w tym czasie chłopiec przestał już brać udział w konkursach. – To nie miało sensu – opowiada ojciec – W ogóle się nie kwalifikował, bo nikt nie chciał wierzyć, że sam maluje te prace. A te z tygodnia na tydzień były coraz lepsze. Tymoteusz tworzył całe serie: statków, samolotów, morskich potworów, kubańskich samochodów. – Pamiętam, jak pływaliśmy dwa dni po Bałtyku takim wielkim okrętem, Tymoteusz siedział na zewnątrz i malował. Obrazy powstawały z każdej wyprawy.
A wypraw było dużo, bo pan Andrzej synowi poświęca prawie każdą wolną chwilę. – Przyjdzie moment, kiedy nie będzie już chciał ze mną jeździć, ale dopóki chce, wspólnie z tego korzystamy. 
Kiedy Tymoteusz miał osiem lat, namalował kopię obrazu „Macierzyństwo” S. Wyspiańskiego. Stoi w pracowni Tymka do dziś. W domu Tymoteusza jest sporo obrazów jego autorstwa choć większość, jak śmieje się ojciec, „dostało nóg”. Jednym z tych, które nie dostały, jest m.in. obraz namalowany specjalnie dla ojca. – To św. Andrzej, mój patron – mówi Przygrodzki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.