Spacerowy protest

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 10/2014

publikacja 06.03.2014 00:15

Zamiast oglądać „Dziennik telewizyjny” i słuchać komunistycznej propagandy, świdniczanie skrzyknęli się na spacer. Takie zachowanie ówczesnej władzy wydało się skandaliczne.

Protesty w czasach komizmu
były nielegalne Protesty w czasach komizmu
były nielegalne
Agnieszka Gieroba /GN

To był luty ze straszliwym mrozem. Wyjście na spacer w taką pogodę było samo w sobie wyczynem. Dla mieszkańców Świdnika nie miało to jednak znaczenia. Akcja, jaka zrodziła się w mieście, pociągnęła kilka tysięcy ludzi, w tym rodziny z małymi dziećmi. To miał być znak, że ludzie nie chcą słuchać kłamstw nadawanych w mediach. Wieść o spacerze rozniosła się po mieście lotem błyskawicy. Pierwszy spacer skromna grupa świdniczan odbyła 4 lutego, a już 5 na dzisiejszą ulicę Niepodległości wyszły tłumy. Ludzie nie mieli żadnych transparentów i nie wykrzykiwali haseł. Spacerowali, przemierzając główną ulicę miasta. Spacer kończył się wraz z „Dziennikiem telewizyjnym”. Dla ówczesnej władzy takie zachowanie było niedopuszczalne. W pierwszej chwili nie wiedziano, jak zareagować. W końcu ludzie nic nie robili, szli tylko na spacer. Na wszelki wypadek do Świdnika skierowano dodatkowe siły milicji i ZOMO. 


Świeczka na telewizorze


W każdej z bocznych uliczek stali funkcjonariusze obserwujący, co się dzieje. Coraz częściej wyciągano ludzi z tłumu i legitymowano. Spacery uznano za nielegalne zgromadzenie, więc zaczęto nakładać mandaty, a bardziej aktywnych działaczy na wszelki wypadek aresztowano i wywożono do Lublina na 48 godzin. Spacery nie ustawały jednak, a dodatkowo w oknach mieszkań pojawiły się telewizory zwrócone ekranem do ulicy, a na nich ustawione świece. Znaczyło to, że nawet jeśli ktoś nie może wyjść na spacer, to i tak nie ogląda rządowej propagandy. – Wtedy dopiero się zaczęło. Tajniacy spisywali najpierw, w którym oknie pojawił się telewizor czy świece, a potem zaczęto do niektórych domów dobijać się z żądaniem usunięcia z okna odbiornika i świecy. W tym czasie zmarła moja sąsiadka, przy której trumnie czuwaliśmy na modlitwie. W mieście odcięto prąd, więc modliliśmy się przy świecach. Z ulicy było tylko widać, że w mieszkaniu pali się dużo świec. Nagle rozległ się łomot do drzwi i po chwili wtargnęło ZOMO, które było przekonane, że trwa tu nielegalny protest. Tymczasem natknęli się na trumnę z nieboszczką – mówi pani Małgorzata Kolasa.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.