Jak SB działała na KUL?

Maciej Sobieraj, historyk lubelskiego IPN

publikacja 29.04.2014 14:50

Sposoby werbunku i akcje dezintegrujące środowisko uniwersyteckie. Prezentujemy drugą część cyklu: KUL. Między oporem a lojalnością.

Jak SB działała na KUL? Katolicki Uniwersytet Lubelski Jakub Szymczuk /GN

Sposób werbowania regulowały instrukcje operacyjne dopracowywane w zależności od możliwości technicznych, zmienionej sytuacji politycznej oraz zmian zachodzących na KUL-u. Zawsze jednak ich podstawą był dobrze ulokowany w środowisku pracowników naukowych i studentów tajny współpracownik. Działania werbunkowe SB można sprowadzić do dwóch elementów – doraźnego pozyskania oraz perspektywicznego. Dotyczyły one w takim samym stopniu pracowników naukowych i studentów oraz pracowników administracji.

Pod obserwacją

Pierwszym krokiem była obserwacja potencjalnych kandydatów pod kątem ich aktualnego stanowiska na uczelni, możliwości awansu, sytuacji rodzinnej (dyskretny wywiad środowiskowy, np. w miejscu zamieszkania rodziców, rodzeństwa itp.), materialnej, charakterystyki psychologicznej, zachowań o charakterze obyczajowym, stosunku do PRL (kwestia postępowości, naturalnie w rozumieniu funkcjonariusza SB). Dopiero analiza zebranych informacji i uzasadnienie przedstawione przełożonemu do akceptacji dawało podstawę do podjęcia rozmowy mającej na celu pozyskanie. Oczywiście na pewnym etapie działań operacyjnych funkcjonariusz przeprowadzał rozmowy, np. z okazji starań o paszport (w przypadku kulowców bardzo częsty powód do rozmowy) lub jakikolwiek pretekst, który obligował do spotkania z oficerem SB. Musimy zdawać sobie sprawę, że do połowy lat 70. ub. wieku trudno było uniknąć rozmowy, gdy występował o nią funkcjonariusz SB czy to na gruncie nieoficjalnym, a na takim charakterze rozmowy najbardziej mu zależało, czy też na oficjalne spotkanie za formalnym wezwaniem.

Należy też pamiętać, że KUL był małym środowiskiem, gdzie praktycznie wszyscy się dobrze znali. Dotyczy to zarówno pracowników naukowych, jak i studentów oraz pracowników administracji. Nie ma środowiska, które funkcjonowałoby bezkonfliktowo, a w sytuacji KUL-u, gdzie pracowali i studiowali świeccy oraz księża było dodatkowym trudnym elementem koegzystencji. Lubelska uczelnia, chociaż oparta na wartościach katolickich, a więc także miłości bliźniego, w relacjach międzyludzkich nie zawsze mogła sprostać temu najważniejszemu z przykazań. Zazdrość i zawiść wobec sukcesów czy awansów kolegów nie obce były temu środowisku. Dodatkowo różnica zdań wobec wizji uniwersytetu, także w kontekście relacji wobec prymasa Wyszyńskiego dawała asumpt do odpowiednich działań operacyjnych SB.

Powszechnie przyjęło się, że działania dezintegracyjne wobec ludzi Kościoła podjęto dopiero w latach 70. ub. wieku, a ich apogeum przypadło na początek stanu wojennego ze spektakularnym porwaniem i zamordowaniem ks. J. Popiełuszki. Badając jednak akta KUL-u śmiało można powiedzieć, że takie działania prowadzone były już od końca lat 50. Kluczowym w tym przypadku była dobrze usytuowana sieć agenturalna, która umożliwiała efektywne działania, skutkujące skłóceniem środowiska i rzucaniem podejrzeń o agenturalność wobec zdecydowanych przeciwników władzy komunistycznej.

Przypadek "Teofila"

Jako przykład niech posłuży akcja o krypt. „Teofil”. SB zorientowała się, że między studentami świeckimi a duchownymi istnieje konflikt na tle warunków bytu, postawy moralnej i światopoglądowej. Musimy zdawać sobie sprawę, że studenci świeccy mieszkający w męskim akademiku jeszcze w początkach lat 70. ub. wieku mieszkali w 8-12-osobowych pokojach, na piętrowych poniemieckich łóżkach, z jedną łazienką na korytarzu i dwuoczkowym klozetem. W pokojach były piece kaflowe, które podczas zimy były rozpalane bardzo wcześnie rano. Ponadto progu „klauzury”, bo trudno to było inaczej nazwać, nie mogła przestąpić sprawna umysłowo kobieta, choćby matka piszącego te słowa, co wywołało jej ogromne oburzenie. W zdecydowanie lepszych warunkach mieszkały studentki na tzw. „Poczekajce”, chociaż akademik w podlubelskiej Krężnicy był już zbliżony standardem do męskiego. Księża studenci natomiast mieszkali w konwikcie, gdzie było centralne ogrzewanie, a łazienki były naprawdę przyzwoite. Mieli ponadto osobną stołówkę z dużo lepszym jedzeniem i większym komfortem jego spożywania. Także studentki mogły odwiedzać swoich kapłanów-kolegów; oczywiście po uprzednim wylegitymowaniu się na portierni prowadzonej przez siostry-skrytki, dość wścibskie nota bene.       

Bezpośrednim powodem podjęcia akcji „Teofil” były działania Duszpasterstwa Akademickiego, które pragnąc zwiększyć oddziaływanie księży na świeckich studentów poprosiło kilku księży-studentów o włączenie się do tej akcji. By wywołać konflikt postanowiono skompromitować pięciu księży, mieszkających w konwikcie ich niemoralnym prowadzeniem się. Upubliczniono to w postaci ulotek, które zostały wysłane pocztą do 40 znanych z gadatliwości i plotkarstwa studentów świeckich, do których mieli dotarcie tajni współpracownicy w celu zaobserwowania reakcji. Cała akcja została uzgodniona z Wydziałem V Departamentu III, miała więc swoją wagę wykraczającą poza lokalny teren. Osoba czytająca ulotkę miała mieć wrażenie, że napisana została przez grupę zakonspirowanych fanatyków, którym zależało na moralności księży. Pod treścią ulotki widniał podpis „Teofil” stąd kryptonim akcji. Tajni współpracownicy mieli dyskretnie lansować taką właśnie interpretację ulotki. Dodatkowym elementem branym pod uwagę przez SB było skomplikowanie sesji zimowej oraz nie interesowanie się zbytnio przeprowadzanymi w tym czasie wyborami do sejmu.

Z relacji tajnych współpracowników wynikało, że ujawnienie treści ulotki wywołało duże wrzenie na Uniwersytecie, a studenci świeccy mieli mieć z tego powodu „ubaw”. Księża-studenci mieli wykazać w tej sprawie pewną powściągliwość. Władze KUL-u przeprowadziły rozpoznanie, mające na celu raczej zatuszowanie sprawy, a inkryminowani w ulotce księża dostali reprymendę. Najciekawsze jest to, że tylko nieliczne osoby wskazywały na SB jako autorów ulotki, natomiast większość przychyliła się do zdania, że jest robota „zdewociałych studentów” lub kulowskich skrytek. W maju akcja została ponowiona i tym razem w ulotce zwrócono uwagę, że władze Uniwersytetu próbują sprawę zamieść po dywan. Poinformowany wielki kanclerz bp Kałwa polecił wyjaśnić sprawę; poinformowany został także prymas Wyszyński. Pośrednim, a może bezpośrednim skutkiem tych działań było odejście z KUL-u o. Rostworowskiego, duszpasterza akademickiego, którego we wspomnianych ulotkach także spróbowano skompromitować niemoralnym prowadzeniem się.

Na najwyższym szczeglu

Kolejnym działaniem dezintegracyjnym było spowodowanie konfliktu między bp. Kałwą a rektorem Rechowiczem. W tym celu także posłużono się anonimem. W intrygę wciągnięto także byłego prorektora ks. doc. Rybczyka, który także otrzymał taki sam anonim i poinformował o nim wielkiego kanclerza, sugerując, że za wszystkim stoi ks. prof. Łach. Bp Kałwa był oburzony, ponieważ w anonimie poruszone zostały bardzo drażliwe kwestie i, jak sugeruje stosowny dokument, „polegające na prawdzie”. By uwiarygodnić ów anonim wysłano go z Krakowa, gdzie ks. Łach często bywa.

Jeszcze inną prowokacją było podrzucenie do czasopism i katalogów w Bibliotece Uniwersyteckiej oraz w czytelniach domów akademickich reprodukcje zdjęć pornograficznych wykonanych w pionie technicznym KW MO w Lublinie. Akcję wykonał dobrze sprawdzony w wielu tego typu przedsięwzięciach TW „Drozd”, czyli Mieczysław Drozdowski, ex kleryk, student psychologii, który po zakończeniu studiów został na krótko funkcjonariuszem SB, a następnie pracownikiem Zakładu Karnego we Wronkach.

To są wybrane tylko przykłady działań dezintegracyjnych wobec studentów i pracowników naukowych KUL oraz Duszpasterstwa Akademickiego, zwłaszcza jego, ponieważ w dużej mierze oddziaływało na środowisko uczelniane nie związane z KUL-em, a to było solą w oku komunistycznej władzy. W podobnej sytuacji był Instytut Wyższej Kultury Religijnej, który miał swoje oddziały w niektórych diecezjach. Doprowadzono do ich likwidacji, jednak kulowskiej centrali nie udało się zlikwidować, mimo że taka decyzja zapadła. Chodziło o to, że uczestnikami zajęć IWKR byli studenci z państwowych uczelni, poddani zresztą z tego powodu inwigilacji i rozmowami ostrzegawczymi. KUL gnębiony był także podatkami, a na ich poczet zajęto cały szereg nieruchomości

***

Ciąg dalszy nastąpi. Zapraszamy na lublin.gosc.pl

Przeczytaj także

TAGI: