Życie jak cygański gulasz

Gość Lubelski 19/2014

publikacja 08.05.2014 00:00

O pokoleniowych zmianach i przecieraniu szlaków edukacji z Bogdanem Szczerbą, prezesem stowarzyszenia ROM, rozmawia Agnieszka Gieroba.

Bogdan Szczerba to jeden z pierwszych Romów z wyższym wykształceniem Bogdan Szczerba to jeden z pierwszych Romów z wyższym wykształceniem
Agnieszka Gieroba /GN

 

Agnieszka Gieroba: Jak ugotować gulasz cygański?

Bogdan Szczerba: Stara Cyganka powiedziałaby, że do tego potrzebna jest kradziona kura rosołowa. Z kupionej legalnie gulasz tak dobrze nie smakuje. To oczywiście żart, ale musi być dobra kura. Do tego dużo warzyw i przyprawy. W gulaszu jak w życiu, wszystko musi mieć swoje proporcje.

No właśnie, wciąż głęboko obecny jest stereotyp Cygan – złodziej. Dalej się z tym spotykacie w Lublinie?

Teraz już mniej. Choć stereotyp pokutuje, bo ma swoje uzasadnienie. Rzeczywiście, kiedy Cyganie wędrowali z taborami, często kradli jedzenie. To byli ludzie bardzo biedni, którzy nie mieli żadnego konkretnego zawodu, nie potrafili czytać ani pisać. Zajmowali się jedynie wróżbami i handlem. Żeby przeżyć, musieli kraść. Dziś na szczęście to się zmieniło. Coraz więcej Romów próbuje nauczyć się jakiegoś konkretnego zawodu, podjąć normalną pracę, no i w końcu zaczęliśmy przełamywać barierę edukacyjną.

Dzięki stowarzyszeniu ROM w Lublinie, którego jest Pan prezesem, dzieci romskie z Lublina zaczęły chodzić do szkoły. Czy wcześniej nie było dla nich obowiązku szkolnego?

Obowiązek był, ale nie egzekwowano go. Cyganie bali się posyłać dzieci do szkoły. W naszej romskiej tradycji istnieje silne przekonanie, że przyjaźnić i żenić się można tylko w swoim środowisku. To przez wieki doprowadziło do wielu poważnych problemów. Sam fakt zawierania małżeństw jedynie w swoim gronie prowadzi do licznych chorób genetycznych. Zamykając się we własnym środowisku, Cyganie ograniczali sobie kontakt z innymi, którzy wzbudzali w nich strach. Dlatego też nie chcieli posyłać dzieci do szkoły, bo bali się, że zaprzyjaźnią się z dziećmi polskimi, kiedy dorosną, zaczną się pobierać i tworzyć mieszane rodziny. Dla starszych Cyganów było to nie do pomyślenia. Jednak obserwując zmieniający się świat, musieliśmy dojść do wniosku, że jeśli nie zaczniemy się uczyć i wchodzić w relacje z innymi, zawsze pozostaniemy niewykształconą biedotą, bez szans na lepsze życie, a relacje z innymi wcale nie oznaczają, że musimy się wyrzec naszej kultury. W 2005 roku uzyskałem zgodę lubelskich Romów na utworzenie Stowarzyszenia ROM, które będzie pomagało w edukacji dzieci. Nie było to łatwe, ale dziś widać już owoce tej decyzji. Ja sam zostałem zatrudniony w Zespole Szkół nr 4 jako asystent nauczyciela i pomagam romskim dzieciom w zdobywaniu edukacji.

Do czego romskim dzieciom potrzebny jest taki asystent?

Wiele tych dzieci zanim pójdzie do szkoły, bardzo słabo mówi po polsku. W domu używa się języka romskiego, więc nauka czytania i pisania po polsku, kiedy nie rozumie się dobrze poleceń nauczyciela, jest bardzo trudna. Z tego powodu też wiele romskich dzieci dostawało orzeczenia o upośledzeniu. Udało się nam wywalczyć, że w lubelskich poradniach podczas badań psychologicznych dzieci jestem obecny jako asystent i tłumacz. Wcześniej dzieci nie wykonywały zadanych poleceń, bo ich nie rozumiały. Dzięki obecności asystenta nie ma takich problemów. Trzeba też pamiętać, że większość dorosłych Romów to analfabeci. Oznacza to, że nie są w stanie pomóc swoim dzieciom w szkolnych zadaniach. Ja jestem od tego. Jestem też od pilnowania, by dzieci nie były wykorzystywane przez rodziców do załatwiania urzędowych formalności. Jeśli, powiedzmy, 10-letnie dziecko jest jedyną osobą w domu, która potrafi pisać i czytać, na nie spada obowiązek załatwiania wszelkich urzędowych spraw. Na szczęście dzięki uprzejmości pani dyrektor Zespołu Szkół nr 4, gdzie pracuję, udało się tutaj stworzyć punkt pomocy lubelskim Romom. Teraz wszyscy wiedzą, że mogą tu przyjść i poprosić o napisanie jakiegoś podania, czy załatwienie spraw urzędowych lub zdrowotnych. Udało się nam też zorganizować kilka kursów zawodowych dla Romów, na które zawsze jest wielu chętnych.

Jakie zmiany obserwuje Pan w środowisku romskim, odkąd działa stowarzyszenie?

Przede wszystkim dzięki temu, że dzieci chodzą do polskich szkół, łamie się stereotypy. Dzieci romskie i polskie wyjeżdżają na wspólne wycieczki czy kolonie i nikt nikogo się nie boi. Wszyscy młodzi Romowie chcą się uczyć i zdobywać konkretny zawód. W Lublinie studiuje 6 romskich studentów. Z tego, co wiem, to najlepszy wynik w Polsce. Mam nadzieję, że oni po studiach pociągną za sobą romskie środowiska. Oczywiście trzeba czasu i zmiany pokolenia, by pozbyć się analfabetyzmu czy sposobu życia na „opiekę społeczną”, ale obserwując już zaistniałe zmiany, jestem pełen nadziei.

Ilu Romów mieszka na Lubelszczyźnie?

Według spisu mieszkańców, przeprowadzonego w 2011 roku, 791 osób zadeklarowało narodowość romską. Tak dokładnie nie da się oszacować, ilu z nas mieszka w Lublinie czy na Lubelszczyźnie. W Romach wciąż głęboko zakorzeniona jest tradycja wędrowania, choć oficjalnie zakaz poruszania się wędrownych taborów na terenie Polski wprowadzono w 1968 roku. I choć rzeczywiście tabory nie wędrują, Romowie często zmieniają miejsce zamieszkania, szukając dla siebie najlepszych warunków do życia. Mam nadzieję, że dzięki edukacji i zdobyciu konkretnego zawodu z czasem i ta romska cecha się zmieni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.