Kpina z budżetu obywatelskiego

Stefan Sękowski

Jedna z większych spółdzielni mieszkaniowych w Lublinie rozsyła wypełnione karty do głosowania. Wystarczy wpisać PESEL i już wzięliśmy udział w wyborze projektów.

Kpina z budżetu obywatelskiego

Niedawno mieszkańcy jednej z większych dzielnic Lublina znaleźli w swoich skrzynkach pocztowych ciekawy list. Pracownicy spółdzielni namawiają w nim, by wziąć udział w głosowaniu nad lubelskim budżetem obywatelskim (właśnie trwa) i wybrać projekty, które mają być realizowane w dzielnicy. Chodzi łącznie o cztery projekty małe i trzy duże. Żeby mieszkańcy nie musieli się zbytnio natrudzić, do listu dołączone były wypełnione karty do głosowania – by oddać głos wystarczy tylko dopisać swój numer PESEL. Nie trzeba nawet nigdzie karty oddawać, pracownicy SM sami przyjdą i odbiorą formularze.

Sposób oddawania głosu, jaki proponują spółdzielcy przypomina chodzenie po domach z urnami wyborczymi w czasach PRL. I jest najzupełniej w świecie sprzeczne z bardzo dobrą ideą, jeśli nie z samymi zasadami budżetu obywatelskiego. Zachęca do tego, by w ogóle nie zapoznawać się z innymi projektami, których „kandyduje” ponad dwieście – tylko próbować wydrzeć z miliona przeznaczonego na BO tyle, ile się da, bez względu na potrzeby innych dzielnic, czy całego miasta. Wśród projektów są w końcu i takie, które nie dotyczą wyłącznie renowacji jakiegoś kawałka ulicy, czy nowego parkingu, ale także takie, z których skorzystają wszyscy mieszkańcy.

Sam jestem członkiem tej spółdzielni, więc to nie jest tak, że krytykuję ją z obawy o to, że inna dzielnica, która jest mi bliższa, przegra w starciu z „pomysłowymi” działaczami. Sam zadałem sobie trud przeczytania wszystkich tytułów projektów i zapoznania się z kilkudziesięcioma, które wydały mi się najciekawsze – po to, żeby dokonać wyboru biorąc pod uwagę potrzeby zarówno moje, całego miasta, jak i mieszkańców innych dzielnic. Ostatecznie zagłosowałem tylko na jeden projekt z mojego podwórka, reszta to propozycje z innych części miasta lub ogólnomiejskie.

Nie twierdzę, że z wymuszonego altruizmu należy rezygnować z własnych potrzeb – jeśli uznamy, że nasza okolica wymaga gruntownych zmian i była do tej pory ignorowana przez władze miasta, warto wykorzystać budżet obywatelski do zmiany tego stanu rzeczy. Ale ślepy i infantylny „patriotyzm mikrolokalny”, połączony z brakiem szerszego oglądu rzeczywistości to wyraz egoistycznego ciągnięcia sukna w swoją stronę po to, by urwać dla siebie jak najwięcej. Zresztą niekoniecznie jest to ciągnięcie "dla siebie", bo zdarza się przecież, że w innej dzielnicy bywamy znacznie częściej, niż na sąsiednim osiedlu - w efekcie zyskamy nie tyle my, co działacze spółdzielni,którzy będą mogli się wykazać wysoką skutecznością w nagabywaniu mieszkańców przy głosowaniu na BO. Jeśli tak miałby wyglądać proces decydowania o budżecie obywatelskim, lepiej niech decyzje o inwestycjach podejmują, jak dotychczas, radni – a nie mieszkańcy naganiani przez „zaradnych” spółdzielców. Radni przynajmniej muszą tworzyć między sobą koalicje i we względnie zrównoważony sposób dbać o rozwój różnych części miasta.