Malowany diabeł nie daje się poznać

Gość Lubelski 46/2014

publikacja 13.11.2014 00:00

O tęsknocie za prostotą i amerykańskim Kościele z ojcem Mariuszem Kochem, franciszkaninem pracującym w USA, rozmawia Agnieszka Gieroba.


Ojciec Mariusz Koch CFR Ojciec Mariusz Koch CFR
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Agnieszka Gieroba: Jest Ojciec Polakiem czy Amerykaninem?


O. Mariusz Koch: I Polakiem, i Amerykaninem. Jedno nie wyklucza drugiego. Urodziłem się w Ameryce, moi rodzice także, ale dziadkowie byli Polakami. Przyjechali do Stanów przed I wojną światową i mimo iż zaczęli tu nowe życie, mówili po polsku, przekazywali dzieciom zwyczaje, historię Polski i dumę z tego, że płynie w nas polska krew. Nikt z nas nie wyobrażał sobie świąt bez polskiej wigilii. W domu mówiło się zarówno po polsku, jak i po angielsku. I choć to angielski był moim pierwszym językiem, którym posługiwałem się i na podwórku, i w szkole, polskiego też się uczyłem. Szczególną motywacją dla mnie jako dziecka było to, że rodzice mówili po polsku zwłaszcza wtedy, gdy nie chcieli, byśmy o czymś wiedzieli. Wiadomo, że byliśmy ciekawscy i uczyliśmy się polskiego. 


Jak to się stało, że przyjechał Ojciec do Lublina?


Przez ostatnie lata byłem przełożonym naszego zgromadzenia. Oznaczało to wiele pracy i odwiedzania naszych domów, które w ciągu 30 lat rozrosły się tak, że mamy 130 braci w różnych krajach świata. Skończyła się moja kadencja, mam urlop i czas na dłuższe spotkanie z Panem Bogiem. Pomyślałem, że chciałbym spędzić go w Polsce. Byłem już kiedyś w Lublinie w czasach komunizmu. Uczyłem się wtedy języka polskiego na KUL. W Lublinie też są bracia kapucyni, o których słyszałem od jednego ze znajomych braci w Ameryce. Zgodzili się udzielić mi gościny, więc przyjechałem pooddychać polskim Kościołem. Przyglądam się lubelskiej parafii, wspólnotom, braciom. Zdobywam doświadczenia, które będę chciał wykorzystać.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.