Każda chce mieć sukienkę ze słonecznikami

Kinga Bogusiewicz

publikacja 23.04.2015 14:20

Warsztaty pisania cyrylicą i lepienia garnków, uczona debata, a po niej piosenki i recytacje wierszy ukraińskich i białoruskich. Kto trafił do „Chatki Żaka”, mógł zasmakować wielokulturowości, którą za swój znak rozpoznawczy podaje nieraz Lublin.

Każda chce mieć sukienkę ze słonecznikami Każdy element stroju nie jest przypadkowy Kinga Bogusiewicz /Foto Gość

Nadia studiuje stosunki międzynarodowe, w Lublinie mieszka od września, ma na głowie wianek z kwiatów i sukienkę, którą szyła razem z mamą i babcią. Wyjaśnia, że każdy element takiego stroju jest nieprzypadkowy, ale posiada swoją symbolikę. Zielony oznacza dary natury – owoce, warzywa, zboża, a żółty bogactwo i piękną dziewczynę.

Na Ukrainie każda dziewczyna marzy o sukience albo chociaż koszuli ze słonecznikami. Są znakiem energii, słońca, zapowiadają bogactwo i szczęście. Narodowe stroje, nawet jeśli nie tka się już ich w domu, można kupić i chodzić w nich w święta do kościoła, na uroczystości szkolne, czy ważne spotkania w pracy.

Teraz sytuacja na Ukrainie się zmieniła i nikt nie wstydzi się tego, że jest Ukraińcem, każdy młody człowiek w swojej garderobie ma strój z narodowym wzorem, a u młodych Polaków tego nie widać, jakby się wstydzili swojej kultury – mówią pochodzące z Ukrainy studentki UMCS-u.

Nasz strój pokazuje nasz charakter, dziewczyna powinna być miękka i miła, a czasami musi pokazać, jaka jest sroga i stanowcza – mówi jedna ze studentek, ubrana w kożuszek i białą koszulę – weselny strój młodych ukraińskich mężatek.

Zaangażowani w studia i w kulturę

Festiwal Kultury Wschodnioeuropejskiej odbył się pierwszy raz, choć organizatorzy zaznaczają, że chcieliby coś podobnego zorganizować także w przyszłym roku. W „Chatce Żaka” można było zakosztować potraw typowych dla kuchni białoruskiej i ukraińskiej: barszczu, bigosu, placów z ziemniaków i mięsa. Chętni mogli spróbować swoich sił jako garncarze lub skrybowie.

Pisano, oczywiście, cyrylicą. Na korytarzu eksponowano prace plastyczne studentów Wydziału Artystycznego UMCS pochodzących zza wschodniej granicy, a studentki przygotowały pokaz regionalnej mody. Wcześniej odbyła się debata o różnicach międzykulturowych, a wieczorem zespół Haydamaky zaprosił do posłuchania rocka w wersji ukraińskiej. Śpiewali i recytowali wiersze po polsku, ukraińsku, białorusku i rosyjsku także sami studenci.

Nikogo nie trzeba było zaganiać do pracy, oni sami wszystko przygotowali, a teraz widać, jak się tym cieszą. To co wyróżnia studentów ze Wschodu to właśnie wielkie zaangażowanie, nie trzeba ich dwa razy prosić – mówi Bartosz Horodecki, student III roku geografii na UMCS, jeden z organizatorów Festiwalu.

-Na mojej uczelni studiuje ponad 1000 osób z Ukrainy i Białorusi, a w całym Lublinie jest ich zdecydowanie więcej, dlatego taki festiwal jest potrzebny, byśmy się mogli poznać, mieszkamy przecież w jednym mieście – dodaje Bartosz.

Eugeniusz pochodzi z zachodniej Ukrainy, w Lublinie studiuje chemię, na Festiwalu nakłada do plastikowych talerzyków gorące potrawy. Dobrze mi się tu studiuje. Gdy zna się język, jest łatwiej. Na Ukrainie dużo trudniej studiować, więcej czasu spędza się na uczelni, często zdarzają się niesprawiedliwe oceny, a po studiach, gdy trafi się do szkoły trzeba czasem uczyć wszystkiego, niezależnie od swojego wykształcenia – mówi. Tutaj pod wieloma względami jest łatwiej, udaje mi się połączyć i dobre stopnie na uczelni, i studenckie życie, spotkania ze znajomymi – dodaje Eugeniusz.

W cieniu wojny

- Moja prababcia mieszkała w Polsce, potem przeprowadziła się na Ukrainę. Ja po studiach w Lublinie chciałabym wyjechać do innego kraju, jeszcze coś poznać, zwiedzić. Jestem Ukrainką i nie wstydzę się tego, chcę poznawać różne kultury i kraje, a teraz na festiwalu pokazać wam moją kulturę – mówi Nadia, studentka I roku stosunków międzynarodowych.

Gdy Nadia śledziła w polskich mediach relacje z Euromajdanu, wzruszyła się widząc zaangażowanie i odwagę niektórych polskich dziennikarzy. - Zrozumiałam wtedy, że naprawdę jesteśmy sąsiadami, siostrzanymi narodami, że wiele nas łączy – dodaje Nadia. -Oglądałam też wiadomości rosyjskie, tam wszystko było zupełnie inaczej przedstawione – mówi. Wsie, zwłaszcza na wschodzie Ukrainy, stają się puste, kto żyje i ma taką możliwość, ucieka na zachód – kontynuuje Nadia.

Festiwalową radość spowijała świadomość wojny, która wciąż toczy się na wschodzie i zbiera swoje krwawe żniwo. Podczas koncertu przeplatała się wesoła kozacka nuta z zadumą pieśni czy wierszy o marzeniu o silnej Ukrainie, powierzaniu się Bożej opiece. Wszyscy ukraińscy studenci mówią, że nie ma rodziny, z której nie byłoby kogoś na wojnie, że co chwila docierają informacje, że ojciec albo syn do domu już nie wróci.

Po studiach nie chcą na Ukrainę, mówią, że zbyt ciężko się tam żyje. Chcą wyjechać na zachód, uczyć się języków i spróbować życia w innych krajach Europy albo zostać w Polsce. Festiwal Kultury Wschodnioeuropejskiej to zapewne kropla w morzu potrzeb, jakie generuje życie przedstawicieli różnych narodowości w jednym mieście. Wielokulturowy Lublin wydaje się jednak najlepszym miejscem i do festiwali, i do bratniej egzystencji różnych osób. Tak było tu odkąd w Kozim Grodzie stanęły pierwsze domy, a wygląda na to, że i przyszłość będzie nie mniej wielokulturowa i wielonarodowa.