Gadki wielodziatki

Anna Viljanen

publikacja 19.02.2016 20:55

Nie będę tu plotła farmazonów o nienagannej współpracy, całkowitej zgodności i głaskaniu siebie nawzajem po główkach, nad którymi unoszą się puchate aureolki. O nie, nie. Ta opowieść jest raczej o codziennym wyrzynaniu się różków, praniu i spinaniu się w trybie regularnym i codziennym zdawaniu sobie sprawy, że rodzeństwo to siła. I to nie byle jaka.

Gadki wielodziatki Barwne życie czterech sióstr i... kota Anna Viljanen /Foto Gość

Tak naprawdę wielodziatką nie jestem, bo liczba spokrewnionych ze mną blisko krasnoludków wynosi tylko trzy - prawdziwą wielodziatkę przyprawiłaby o pusty śmiech. Ale, ale! Mimo wszystko, nie raz i nie dwa słyszałam znamienne pytanie: "Hej, Viljanen, to ile ty masz w końcu tych sióstr?" (tak, jakby liczba była tak kolosalna, że człowieczy umysł nie ogarnie.) Odpowiadałam wtedy poważnie: "Tak W KOŃCU to trzy", a oni wytrzeszczali oczy jak, nie przymierzając, bazyliszki i kręcili głowami z niedowierzaniem.

O co chodzi - zastanawiałam się, pacholę, lat 8 mając – bo wtedy to nabyłam pełen komplet rodzeństwa. O cóż chodzi tym dziwacznym, krzywiącym się w zaskoczeniu ludzikom, którzy co rusz zadają mi to samo pytanie, czasem nawet raz po raz. I to ci sami. I powiem szczerze – nie wiem tego do dziś.

Oczywiście – nie będę tu plotła farmazonów o nienagannej współpracy, całkowitej zgodności i głaskaniu siebie nawzajem po główkach, nad którymi unoszą się puchate aureolki. O nie, nie. Ta opowieść jest raczej o codziennym wyrzynaniu się różków, praniu i spinaniu się w trybie regularnym i codziennym zdawaniu sobie sprawy, że rodzeństwo to siła. I to nie byle jaka.

Po pierwsze – przestajesz myśleć tylko o sobie. Ale nie dlatego, że jakimś cudownym sposobem łykasz tabletkę empatii i bez skutków ubocznych i bez zawrotów głowy ruszasz w stronę zachodzącego słońca na chmurce altruizmu. Przestajesz myśleć tylko o sobie, bo po prostu inaczej się nie da. Jesteś niemalże 24 godziny na dobę w towarzystwie – śpisz, jesz, uczysz się (do tego jeszcze wrócimy), pracujesz, odpoczywasz... Nie da się po prostu wykreślić obecności ludzi, którzy cię otaczają, ludzi, których z roku na rok coraz bardziej kochasz. Nawet kiedy jesteś skończonym egoistą, zawsze zjadającym ostatni kawałek pizzy, to po paru razach, kiedy widzisz oczy siostry lub brata, nawet ciebie serce szarpnie i na drugi raz pomyślisz o innych. Gwarantuję.

Po drugie – „dzień, w którym się nie śmiałeś, jest dniem straconym”, zwykł był mawiać Phil Bosmans. Otóż, duża rodzinka nie pozwoli ci stracić ani jednego dnia. Tutaj nauczysz się, że nie ma tematów, z których nie można robić sobie żartów, a obezwładniająco logiczne odpowiedzi młodocianych nie raz i nie dwa wprawią cię w zacukanie. Dowiesz się na przykład, że w krzyżówce na „ozdabia salę balową” można odpowiedzieć „aerobik”, bo tak pasuje wpisać w kratki. Autopsja.

Po trzecie – wsparcie, wsparcie, wsparcie. Który rycerz wolałby walczyć ze smokiem sam, gdyby pozwolono mu zabrać wiernego druha? Wchodzisz do domu o tej 18.00, zmiażdżona przez egzaminy, przestraszona czekającymi cię zadaniami, pełna egzystencjalnych rozkmin, zdołowana, bo pokłóciłaś się z chłopakiem, a ta Wiolka z 14. grupy powiedziała ci, że jesteś gruba i masz brzydki kołnierzyk. Wchodzisz, a tam, już w przedpokoju, słychać odgłosy pulsującego życiem domu – śmiechy, przekrzykiwania, tupot małych stóp i brzęk łyżek o talerze. I, kiedy do nich biegniesz, już czujesz się lżejsza o te parę kamieni z serca. A jak jeszcze z nimi porozmawiasz... Kochana, spokojnie. Smutek dzielony z rodziną – połowa smutku. Radość dzielona z rodziną – podwójna radość. Albo potrójna. Albo poczwórna. Albo po...

Po czwarte – stajesz się mistrzem skupienia, pracy w trudnych warunkach i wirtuozem multitaskingu. Wierzcie mi, to jest naprawdę przydatne. Potrafisz bez problemu wkuć 50-stronicową porcję materiału, podczas gdy jedno z twoich młodszych na cały głos śpiewa piosenkę o kotku Puszku z czarną łatką, drugie gra na flecie, dmuchając w niego z całej siły, a trzecie, krzycząc i tupiąc, biega wokół stołu w samych skarpetkach. Umiesz wkuć? Ba! Ty jeszcze w tak zwanym międzyczasie zaparzysz herbatkę i uprasujesz sobie koszulę na jutro – jedną nogą powstrzymując pełznące dynamicznie w kierunku kabla od żelazka dziecię.

Po piąte – umiesz zadbać o siebie. „Kto się nie gapił, ten się najadł i napił” – to słowa, które wychuchany i bezcenny jedynak usłyszy dopiero po opuszczeniu domu rodzinnego, kiedy już będzie przyzwyczajony do pewnych, że tak powiem, standardów. Chowanie się od małego z innymi dziećmi uczy życia – to brzmi banalnie, ale taka jest prawda. Będziesz wiedział, że nikt nie będzie cię całe życie klepał po główce, że nie zawsze uwaga wszystkich będzie skupiona na tobie, że czasami trzeba o swoje zawalczyć, bo nikt za ciebie tego nie zrobi. No i – będziesz umiał też czasem wrzasnąć, kiedy trzeba, żeby dorwać się do głosu.

Po szóste – ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Nic tak nie podnosi levelu dojrzałości podstawówkowicza, jak słowa mamy: „Zostajesz z siostrą/bratem, wrócę za pół godziny. Uważaj na niego”. Nagle robisz się kilka centymetrów wyższy, kilka lat starszy, a na plecach pojawia się ciężki bagaż życiowych doświadczeń. Nagle widzisz potencjalne zagrożenia. I hipotetycznie spadające na głowę książki, które czyhają na twojego młodszego krasnala. Co z tego, że w obecności rodziców sam byś je na niego zrzucił? Teraz jest inaczej. Teraz za niego ODPOWIADASZ. Ty i nikt inny. Co z tego, że kiedy mama wróci, będzie można go sprać i wszystko będzie jak dawniej? Teraz czujesz się najważniejszą personą w galaktyce.

Po siódme – „gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię moje...” And the last but not least – modlitwa. Zbieracie się wieczorem, chwytacie się za ręce, modlicie wszyscy jednym głosem. Idziecie do Boga pod rękę. Ramię w ramię.