Lubelski pielgrzym

Kinga Bogusiewicz

publikacja 23.02.2016 11:06

Wyruszył z progu własnego domu w Lublinie. Do celu dotarł po czterech miesiącach pielgrzymowania. Doszedł aż "na krańce" ziemi, tak jak średniowieczni pielgrzymi - do Cape Finisterre.

Lubelski pielgrzym Zbigniew Ściubak dotarł aż do Cape Finisterre Archiwum Zbigniewa Ściubaka

Droga Jakubowa odradza się z sukcesami, wyznaczane są nowe trasy, UNESCO uznało ją za Światowe Dziedzictwo Kultury, powstają liczne grupy sympatyków i popularyzatorów Camino. Charakterystyczne żółte muszle można zauważyć na rynnach czy ścianach budynków w wielu miejscach Lubelszczyzny.

W całej Europie tak oznakowana jest droga św. Jakuba, czyli trasa wiodąca do położonego w północno-zachodniej Hiszpanii Santiago de Compostela, gdzie w monumentalnej katedrze znajduje się grób Apostoła.

Współcześnie pielgrzymi najczęściej przemierzają ponad sto, czasem kilkaset kilometrów, choć zgodnie ze średniowieczną tradycją do grobu Jakuba należy wyruszyć z progu własnego domu. Tradycyjnie, bo z progu własnego domu do Santiago wyruszył niemal rok temu lublinianin Zbigniew Ściubak. Trasa wiodła przez Polskę, Niemcy, Francję i północną Hiszpanię.

- Taki pomysł i pragnienie, żeby pójść do Santiago miałem od wielu lat. Ale sprawy dnia codziennego, obowiązki wstrzymują człowieka. W zeszłym roku znalazłem się akurat w takiej sytuacji, że miałem czas i postanowiłem to stare marzenie zrealizować – mówi Zbigniew Ściubak.

Wędrówka miała być długa i wymagająca, a jemu na kilka tygodni przed wyjściem przydarzyła się kontuzja stawu skokowego. Postanowił skrócić trasę pielgrzymki i nie iść przez Polskę szlakiem, który – choć oznakowany i z zapewnionymi po drodze miejscami noclegowymi – byłby o wiele dłuższy.

W pamięć zapadły mu najbardziej zakończenia pewnych etapów drogi - przekroczenie Wisły i opuszczenie granic Polski. Lubelski pielgrzym odczuwał wtedy mocniej, że oto kończy się to, co dobrze znane, a przed nim długie dni wędrówki i wielka niewiadoma. Trasę wyznaczał sobie na bieżąco sam, sam też szukał noclegów. Zdarzała się i gościnność, i odmowy. – Zwłaszcza na początku, szedłem ze ściśniętym sercem, nie wiedząc gdzie będę spał – opowiada. I dodaje: - Starałem się ciągle pamiętać, że jestem pielgrzymem i Pan Bóg się o mnie troszczy. To jest chyba właśnie sens pielgrzymowania, żeby całkowicie zawierzyć Bogu.

- Zdałem sobie sprawę, że to wszystko: moje życie, to kim jestem i co robię – to nie wynik moich zabiegów. To nie moja zasługa, ja to wszystko dostałem. Za ten dar chciałem podziękować. Czasy są dzisiaj takie, że słowa mało kosztują. Pomyślałem więc, że warto by podziękować w sposób, który by mnie coś kosztował i że przejście z Lublina do Santiago byłoby na to dobrym sposobem – wyjaśnia motywy pielgrzymki Z. Ściubak.

We wschodnich Niemczech spotykał się z gościnnością i otwartością. Na pierwszym noclegu gospodarze zaprosili go do świętowania urodzin, więc nauczył wszystkich po polsku śpiewać „Sto lat”. Życzliwie przyjęli go mieszkający za naszą zachodnią granicą Serbołużyczanie, z którymi mógł się porozumieć także po polsku.

W zachodniej części Niemiec pielgrzym trasę wyznaczał często samodzielnie, bo proponowana w przewodnikach droga Jakubowa, była według jego słów - „finansowym polowaniem na pielgrzyma”. Zdarzyło się w dużym niemieckim mieście - oficjalnie znajdującym się na trasie Camino, że ani pracownicy informacji turystycznej, ani katolickiej księgarni, ani nawet franciszkanie z miejscowego klasztoru nie mieli pojęcia o przebiegającej tędy drodze do Santiago. Nie potrafili wskazać trasy marszu na zachód czy miejsca, w którym można by kupić przewodnik na dalsze etapy.

- Na pielgrzymce odczułem, że instytucjonalny Kościół o tej drodze słabo pamięta. Są albergi (schroniska dla pielgrzymów zdążających do Santiago red.), gdzie nie ma nawet Pisma Świętego. Pytam gospodarza albergi gdzie i o której godzinie jest w pobliżu Msza św., a on nie wie. Wie jak dojść na plażę, wie gdzie jest supermarket, ale nie wie, jak trafić na Mszę św. Wydaje mi się, że przydałby się większy wysiłek ze strony instytucji kościelnej, bo nie można tego szlaku zostawić wyłącznie w wersji turystycznej, a tak się niestety w wielu miejscach dzieje – tłumaczy pielgrzym. - Miałem już w pewnym momencie dość tej, „niemieckiej, bogatej obojętności”.

Wspominając drogę przez Francję - Zbigniew Ściubak wspomina kościół w Metz. Okazała budowla nosiła ślady dawnej świetności, w środku jednak kościół świecił pustkami. W głównej nawie piętrzyły się poskładane na stertach opony, a ciszę przerywał monotonny dźwięk wydobywający się ze stojącej na środku wielkiej, mechaniczno-elektrycznej pozytywki. - Pomyślałem wtedy, że Francja zapomniała o Bogu, ale też i o tym, że Bóg nie zapomniał o Francji - stwierdził.

Czterdziestodniową drogę przez Francję naznaczyły liczne małe cuda. W niewielkiej wiosce spotkał starszą panią, która rozumiała język polski, na śniadanie przyjęli go Francuzi - sami przed laty pielgrzymujący do Santiago, pozwolili się wykąpać, wyposażyli w prowiant. Kto pielgrzymował, ten wie, że po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów piechotą ratunkiem staje się możliwość umycia się, zjedzenia czegoś czy przenocowania w spokojnym miejscu. Po dwóch dniach marszu w upale i głodzie, gdy jego organizm był już niemal na skraju wyczerpania - kolejny mały cud: nieoczekiwana gościna, nocleg i suto zastawiony stół przez miejscową Francuzkę. Miała na imię Noel, nie rozumiała ani słowa nie znała angielskiego, a on nie znał francuskiego. Przyjęła pod swój dach obcego pielgrzyma, obdarzyła zaufaniem i życzliwością.

Na drodze do Santiago jest inaczej niż na pielgrzymce na Jasną Górę. Trzeba się zmierzyć z samotnością i milczeniem. Duchowy wymiar pielgrzymki nie jest zorganizowany, nikt nie proponuje różańca czy koronki, nikt nie wygłasza konferencji. Pielgrzym sam musi zadbać o trasę pielgrzymki, swoje zdrowie, wyżywienie, nocleg, a do tego postarać się nadać wędrówce charakter rekolekcji.

Dochodząc do granicy francusko-hiszpańskiej Zbigniew Ściubak nie był zdecydowany na to, którą trasę do Santiago de Compostela wybrać: Camino Frances, czyli szlak najbardziej popularny i najbardziej przyjazny pielgrzymom ze względu na liczne przydrożne schroniska czy też wiodący przez tereny górzyste i wzdłuż wybrzeża Atlantyku - Camino del Norte, gdzie wysiłek fizyczny ciągłych podejść pod górę, doświadczenie częstego deszczu i wiatru -rekompensują piękne widoki na ocean rozbijający się o stromy brzeg. Na jednym z noclegów spotkał Kanadyjczyka, który radził, by za pierwszym razem wybrać drogę francuską, mówił, że jest łatwiejsza i że decyduje się na nią 95 procent pielgrzymów, którzy do Santiago zdążają po raz pierwszy. - Mnie nie przekonał argument, że tak robi większość. Dla mnie był to główny argument, by wybrać tę drugą drogę, mniej popularną.

Ostatni etap przeszedł jak na skrzydłach – 45 kilometrów pokonał bez żadnego przystanku. W Santiago modlił się na Mszy św. przy grobie Apostoła. Udało mu się zobaczyć słynne kadzidło – Botafumeiro. Ten największy na świecie trybularz, mierzący ponad półtora metra wysokości i, gdy jest napełniony węglem i kadzidłem, waży około stu kilogramów. Dziś to atrakcja dla turystów i pielgrzymów, dawniej Botafumeiro wydzielając mocną ziołową woń pomagało uniknąć epidemii oraz zniwelować odór brudnych i przepoconych ubrań czy butów, jaki unosił się w kościele za sprawą tysięcy pieszych pielgrzymów. Wzorem starych pielgrzymów Zbigniew nie skończył wędrówki w Santiago, ale po trzech dniach marszu dotarł sanktuarium Matki Bożej w Muxia, a po jeszcze jednym dniu do Przylądka Finisterre.

Pątnicy w średniowieczu wierzyli, że to najdalej wysunięty skrawek Europy. Tam, nad brzegiem oceanu zostawiali buty i palili swoje pielgrzymie szaty – na znak nawrócenia i nowego życia, które rozpoczynają. Stamtąd brali muszlę, która po dziś dzień jest symbolem drogi św. Jakuba.

- Podczas podróży powrotnej pewien pasażer w samolocie mnie zapytał: - I co, odmieniony? A ja mu odpowiedziałem, że spokojniejszy. Ja wróciłem spokojniejszy, niewiadomego nie przyjmuję już z napięciem, nie lękam się o sprawy, o które dawniej się mocno niepokoiłem. Jeżeli się prawdziwe szuka Boga, także na tej drodze, to się Go znajduje. I wtedy Camino de Santiago spełnia swoją rolę – podsumowuje pielgrzym.