Noc w bazylice Grobu Pańskiego

Anna Viljanen

publikacja 19.03.2016 11:25

Franciszkanin w brązowym habicie, pod obojętnym spojrzeniem odzianych w czerń mnichów prawosławnych, zamyka wielkie drzwi bazyliki. Z zewnątrz słychać natarczywe grzechotanie - metalowe klamry zostały założone, wrota otworzą dopiero rano.

Noc w bazylice Grobu Pańskiego Wiara potrzebuje czasu na myślenie Anna Viljanen /Foto Gość

Kiedy zbierałam materiały do ostatniego tekstu, „Holy Land Jezusa”, moją uwagę przykuła pewna niecodzienna relacja. Okazało się bowiem, że każdy pielgrzym, który chce i zatroszczy się o to odpowiednio wcześnie, może zostać na noc w... bazylice Grobu Pańskiego. Oczy zaświeciły mi się na taką możliwość, bardzo chciałam o tym posłuchać i relacją podzielić się z innymi. W związku z tym niezwłocznie ruszyłam na poszukiwanie kogoś, kto ma to niezwykłe doświadczenie za sobą i mógłby mi o nim opowiedzieć. I znalazłam. Marek spędził noc w bazylice Grobu Świętego. Dalej to już jego opowieść, którą spisałam:

Franciszkanin w brązowym habicie, pod obojętnym spojrzeniem odzianych w czerń mnichów prawosławnych, zamyka wielkie drzwi bazyliki. Z zewnątrz słychać natarczywe grzechotanie – metalowe klamry zostały założone, wrota otworzą dopiero rano.

Czarnoskóry zakonnik w „African English” wyjaśnia nam zasady panujące w świątyni. Mamy dostęp do większości miejsc – kamienia namaszczenia, Golgoty, wszystkich kaplic, w tym tych z relikwiami Krzyża Świętego, i, co najważniejsze, do samego Grobu Pańskiego.

Dwanaście osób rozproszonych po ogromnej bazylice. Pusto, cicho, zupełnie inaczej niż w dzień. Brak Japończyków nieustannie wszystko filmujących, brak hałaśliwych Rosjan, brak gęstego tłumu pielgrzymów, niecierpliwie tłoczącego się w długich kolejkach lub przeciskającego się w rozmaitych kierunkach. Brak pątników o zmarszczonych czołach i zaciśniętych oczach, klęczących wśród rozgardiaszu w próbie krótkiej modlitwy i skupienia. Teraz jest zupełnie inaczej, nietrudno o samotność, wyciszenie. Na Golgocie – część bolesna różańca. Modlitwa w Ogrodzie Oliwnym – o, dopiero tam byłem... biczowanie Jezusa – to też było blisko, zaledwie chwilę temu... Cierniem ukoronowanie – brałem tę roślinę do ręki, zraniłem się... Choć myśli, jak to często w czasie modlitwy, krążą sobie nie zawsze tam, gdzie bym chciał, to coś powoli rośnie w żołądku, kiedy pojawia się myśl, że jestem tutaj, właśnie tutaj, na szczycie Golgoty.

Matka Jezusa i młodziutki Jan u stóp Krzyża, jestem tuż przy nich. No, nie... Chyba się nie rozpłaczę jak jakaś baba, jestem normalnym facetem, kiedy normalny facet płacze? No... Może czasem, raz, dwa razy w życiu, wyjątkowo. Ale nie na szczycie Golgoty, patrząc na krzyż Chrystusa. Co to więc za powód? Ktoś za mnie oddał życie. Za moje winy. Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno mi to przyjąć. A przecież człowiek powinien sam ponosić konsekwencje swoich czynów, to jest właśnie odpowiedzialność. Jednak ogarnia mnie wątpliwość – nie każdą cenę można zapłacić ludzkimi siłami. Trzeba z pokorą przyjąć tą ofiarę, niewygodne to, ciężkie. Tajemnica piąta. Potem szósta i dziesiąta. Śmierć na krzyżu. Przegrywam ze sobą.

Modlimy się, milczymy, wsłuchując w szmer starych murów, które pamiętają miliony pielgrzymów, wchłonęły miliony modlitw. Cisza nie jest zupełna – czasem wydaje się, że kiedy milkniemy, te modlitwy wracają z ciemnych kątów w dziwnych, rozproszonych szeptach i echach. Od kilkunastu minut klęczę i modlę się w miejscu Grobu Pańskiego. Przez nikogo nie zaczepiany, żadnych tłumów, hałasów, prawosławnych opiekunów bazyliki za dnia poganiających pątników: „Bystrieje, bystrieje!”. Jestem w jednym z najświętszych i najbardziej wiarygodnych miejsc dla naszej wiary. Tutaj naprawdę mogę jej dotknąć.

Kamień, na którym złożone było ciało Jezusa, przykryty jest marmurową płytą. Zupełnie gładką, niemal aksamitną – przesuwały się po niej miliony dłoni i palców, chcących wbrew prawom fizyki zanurzyć się w skale i dotknąć cudu, który w obecności wielu świadków wydarza się tu w każdą prawosławną Wielką Sobotę.

Ciągle wielka cisza, choć szmery i szepty wiernie nam towarzyszą. Czasem przez grube mury słychać wiatr, jakieś dzwony. Dziwne... To jest jeszcze jakiś inny świat?

Około dwudziestej trzeciej wszystko się zmienia – to czas prawosławnych nabożeństw wokół Grobu Pańskiego, wierni obrządku łacińskiego natomiast spotykają się w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ostry zapach kadzidła i mistyczne chorały stają się panami tej świątyni na najbliższe dwie godziny. Od tej pory, aż do świtu, w rozmaitych zakątkach bazyliki trwają nieustanne modlitwy. Ruszam na podróż po zakamarkach tej dostojnej świątyni.

Zupełnie nieoczekiwanie, najbardziej porusza mnie Kaplica Syryjczyków, zwana Kaplicą Nikodema. Obdrapana, zaniedbana, z osmalonymi od oliwnych lampek ścianami. Brak jakichkolwiek ozdób, za to na ścianach fragmenty autentycznych murów bazyliki z czasów jej pełnego przepychu, bizantyjskiego, mieniącego się złotem splendoru. Ołtarz, na którym liturgię sprawują syryjscy ortodoksi, przywodzi mi na myśl ubiczowanego Chrystusa – kiedyś piękny, podziwiany, teraz krańcowo zniszczony, zaniedbany, zapomniany. Kaplica ta „przytula” się do reszty świątyni, ona dręczy jak wyrzut sumienia.

Budzi mnie jakiś hałas przy drzwiach. Zupełnie nie wiem, kiedy usnąłem na klęczniku. Świt już niedaleko, jeszcze ciemno, powtarza się złożona procedura otwarcia drzwi. Możemy już wyjść... Ale bardzo nie chcemy. Zostawiamy tam cząstkę siebie, ale i w nas zostaje coś nowego, co już nigdy nas nie opuści. Pojawiają się pierwsi wierni z zewnątrz, a mi się wydaje, jakbym w tę jedną noc przeżył cały Wielki Tydzień. Grób jest pusty.