Tam się zdarzy cud

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 03.09.2016 10:48

W sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej księga cudów leży pod ręką. Nie ma niemal tygodnia żeby ktoś nie zgłaszał otrzymanych za wstawiennictwem Maryi łask. Nic dziwnego, że na doroczny odpust do Wąwolnicy ciągną tłumy.

Pielgrzymi w drodze Pielgrzymi w drodze
Wieczorem dotrą do Matki Bożej do Wąwolnicy
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

- Pójście na wrześniową pielgrzymkę do Wąwolnicy to obowiązkowy punkt programu w naszej rodzinie. Wiemy, że mamy za co dziękować Matce Bożej i o co prosić. Moja mama wymodliła sobie w Wąwolnicy męża. Tato też szedł na pielgrzymkę z intencją znalezienia żony, no i się spotkali. Potem u Matki Bożej prosili o potomstwo, bo kilka lat po ślubie nie pojawiały się dzieci, no i urodziłam się ja. Spis cudów małych i dużych uproszonych w tym miejscu jest naprawdę imponujący - mówi pani Małgorzata Kowalik.

Tysiące osób będą dziś i jutro modlić się w sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej. Po całodniowej pielgrzymce wielu zostanie na nocnym czuwaniu i procesji z kościoła w Wąwolnicy do miejsca objawień w Kęble.

Główna suma odpustowa zostanie odprawiona jutro o godz. 12.00.

Każdy z pielgrzymów niesie jakąś własną intencję. Wiele z nich powierzonych Matce Bożej zamieni się w cuda wypełniając kolejne strony specjalnej księgi w sanktuarium. Najbardziej spektakularnym uzdrowieniem, jakie miało miejsce w Wąwolnicy jest przypadek ks. Stanisława Kultysa.

W 1996 r. ks. Stanisław Kultys, kapłan archidiecezji lubelskiej, chorując od 40 lat na stwardnienie rozsiane, nie mógł już o własnych siłach wstać z łóżka. Poprosił, aby go przywieziono do Matki Bożej w Wąwolnicy. Do kaplicy trzeba go było wnieść, nawet siedzenie sprawiało mu problemy. Po modlitwie u Matki Bożej wrócił do domu. Kiedy na drugi dzień obudził się, poczuł, że jego ręce odzyskały władzę. Podparł się nimi i ucieszony o własnych siłach usiadł. Wtedy też uświadomił sobie, że jego nogi są sprawne. Powoli stanął jedną nogą na podłodze, potem drugą, czyniąc to przy samym łóżku na wypadek upadku. Stanął. Zrobił jeden krok, potem drugi i - nie wierząc sobie - zaczął chodzić po pokoju zupełnie sprawny i zdrowy. W tym czasie zadzwonił dzwonek przy drzwiach, poszedł i otworzył. Na progu rodzinnego domu księdza na terenie parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Lublinie stanął jego szkolny kolega, lekarz, który go leczył przez 40 lat. Kiedy go zobaczył, wykrzyknął zdumiony: - To ty chodzisz? Kazał ks. Stanisławowi położyć się i, po zbadaniu go, powiedział: - Ty jesteś zupełnie zdrowy! W kilka dni potem wypisał ks. Stanisławowi długą historię choroby i wysłał go do Warszawy. Lekarka, która go potem badała, napisała, że pacjent nigdy nie chorował na stwardnienie rozsiane. Do końca życia nigdy nie pojawiły się ślady tej choroby.