Wiary ustrzegłem

Justyna Jarosińska Justyna Jarosińska

publikacja 09.08.2017 12:02

Choć wszyscy myśleli, że będzie studiował geologię, on jednak wybrał teologię i to w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Lublinie. Ks. Aleksander Ożóg w tym roku razem ze swymi dziewięcioma kolegami świętuje 50 lat kapłaństwa.

Ks. Aleksander Ożóg święcenia kapłańskie przyjął 6 sierpnia 1967 r. Ks. Aleksander Ożóg święcenia kapłańskie przyjął 6 sierpnia 1967 r.
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Mały Aleksander odkąd jego parafię odwiedzili misjonarze werbiści, po cichu marzył, by wyjechać na misje do Afryki. Gdy nieco podrósł, swoim pomysłem podzielił się z mamą. - Mama jednak nie była zachwycona pomysłem - śmieje się ks. Aleksander, dziś już emeryt. - Powiedziała, że przede wszystkim muszę skończyć szkołę. 

Myśl o zostaniu misjonarzem choć nieco zgaszona, zupełnie nie przycichła. Zaraz po maturze Olek ku zdziwieniu wszystkich, także nauczycieli w liceum, zamiast pójść jak deklarował na studia na geologię do Wrocławia, papiery złożył do lubelskiego seminarium. 

- To były naprawdę dobre lata - wspomina kapłan. - Miałem fajnych kolegów, byliśmy ze sobą zżyci. Razem podróżowaliśmy w wakacje. Chcieliśmy się rozwijać a że w seminarium było dużo nauki to wpadliśmy na pomysł, że każdy z nas zgodnie z zainteresowaniami czyta w określonym terminie konkretną książkę i potem całej reszcie ją przedstawia. Staraliśmy się mieć szeroką wiedzę. Pamiętam, że uwielbiałem książki Remarque. Inni lubili co innego i dzięki temu mogliśmy wymieniać się informacjami. 

Ks. Aleksander po tym jak 6 sierpnia 1967 r. wraz z 17 innymi alumnami otrzymał święcenia kapłańskie, przez 10 lat pracował jako wikariusz w parafiach diecezji lubelskiej. - Kiedyś gdy byłem w Lublinie w katedrze spotkałem kolegę, który przyjechał szukać chętnych księży do pracy w Zambii - wspomina. - Nie zastanawiałem się długo. Uzyskałem zgodę od biskupa i pojechałem. Najpierw uczyłem się języka regionalnego, potem pomagałem w pracy księżom, którzy już tam byli przede mną. Po trzech latach przyjechałem do Polski na 3 - miesięczny urlop ale wiedziałem, że muszę wrócić do Zambii. 

Polski kapłan tym razem jednak został rzucony na głęboką wodę. - Przydzielono mi miejsce, które w ogóle wcześniej nie było zorganizowane duchowo. Nie było plebanii, kościoła, niczego. Wziąłem ze sobą kilku mężczyzn, którzy znali się trochę na tamtejszym budownictwie i wyruszyłem. Najpierw musiałem się postarać o zgodę tamtejszego wodza plemiennego, bo choć krajem rządził już prezydent, to jednak lokalnie władza ciągle należała do poszczególnych plemion - wspomina ks. Aleksander. 

Na początku ekipa polskiego misjonarza przystąpiła do budowy plebanii a potem rozpoczęła się praca duchowa z tymi , do których ks. Aleksander został posłany. - To byli bardzo otwarci ludzie, byli otwarci na nową religię i na działanie Bożej łaski. 

Przez 7 lat ksiądz z Polski, żył w Zambii dokładnie tak samo jak jego wierni. - To samo jadłem, tak samo jak oni mieszkałem. Z czasem, tamtejszy biskup obdarzył mnie wielkim zaufaniem i uczynił mnie swoim wikariuszem. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Gdy biskup wyjeżdżał, ja go zastępowałem. Miałem prawo głosu w tajnych wyborach biskupich. 

Klimat Zambii jednak dał się we znaki ks. Aleksandrowi. - Zachorowałem na nerki. Przyjechałem do Polski na operację i lekarz odradził mi powrót do Afryki. 

Zacięcie misyjne ks. Aleksandra jednak nie opuściło. Bardzo szybko okazało się, że w Anglii potrzeba duszpasterza do pracy z Polonią. - Dostałem propozycję i wyjechałem. 

Tam ks. Ożóg pracował 24 lata. - Do Polski wróciłem 3 lata temu, gdy skończyłem 70 lat  - opowiada. - Po tylu latach mojej różnej pracy, choć mocno podupadłem na zdrowiu, mogę powiedzieć, że nigdy nie zwątpiłem w sens moje posługi, nigdy nie przeszedłem kryzysu wiary. Moje kapłaństwo postrzegam dokładnie tak samo, jak na początku, 50 lat temu. Cieszę się z tego.