Cuda we Francji, czyli czy możesz zrobić nam pizzę w imię Jezusa...

ag

publikacja 22.08.2017 09:20

Wziął ze sobą Pismo Święte, szczoteczkę do zębów i bieliznę na zmianę. Tak poszedł na ulice, by mówić o Jezusie. Cuda, jakich stał się świadkiem, pokazują, że Bóg działa tu i teraz. Takie doświadczenie ma Bartek Jełowicki ze wspólnoty neokatechumenatu, który od kilku lat ze swą rodziną jest posłany, by żyć wśród Francuzów i dawać świadectwo.

Polska rodzina od kilku lat jest na misjach we Francji Polska rodzina od kilku lat jest na misjach we Francji
Henryk Przondziono /Foto Gość

Raz na jakiś czas Bartek pisze mail do przyjaciół i braci we wspólnocie, którzy zostali w Polsce. Nie jest to nigdy zwykły list o tym, jak im się żyje we Francji, gdzie pojechali nie znając języka i nie mając po ludzku żadnego zabezpieczenia. Decydując się na pójście za Jezusem na drodze neokatechumenatu, zaufali Bogu, że ich poprowadzi. W tej gotowości zgłosili się całą rodziną do wyjazdu na misje. Wylosowali Francję, gdzie od kilku lat żyją wśród Francuzów swoim życiem i słowem dają świadectwo wiary.

Ostatni list Bartka, jaki do nas dotarł, jest kolejną opowieścią o spotkaniu Pana Boga tu i teraz, czyli w wakacje 2017 roku. Poniżej jego treść.

Ostatnio dane mi było uczestniczyć w pięknym doświadczeniu. W lipcu odbyło się spotkanie, na którym zostało rozesłanych na ewangelizację 120 chętnych z południa Francji. Takie samo rozesłanie było również w innych krajach, w tym i w Polsce. Byliśmy rozsyłani po dwóch bez pieniędzy, bez ubrania na zmianę, bez telefonów. Jako towarzysza, wylosowałem José-Miguela - seminarzystę z Marsylii. Również przez losowanie zostaliśmy wysłani do Annecy. Jest to śliczne miasteczko, nad pięknym jeziorem otoczonym górami. Dostaliśmy tylko bilet na pociąg w dwie strony. Ja jako człowiek małej wiary oprócz krzyża misyjnego, małej Biblii, brewiarza i różańca wziąłem majtki na zmianę i szczoteczkę do zębów. José-Miguel wziął tylko Pismo Św. i krzyż.

Do Annecy dojechaliśmy po 16-tej. Prosto z dworca udaliśmy się do kurii. Spotkanie z biskupem zaczęło się dość chłodno. Chodziło głownie o to, że nikt go nie uprzedził, że nie zapisaliśmy się wcześniej na wizytę, że nie mamy żadnego papierka. Na początku, ksiądz biskup usiadł z notesem, by notować nasze zeznania. Powiedziałem, że ja nic nie wiem, co i jak powinno się zrobić, bo jestem jedynie zwykłym ojcem rodziny. Gdy zacząłem opowiadać swoje doświadczenie, ksiądz biskup odłożył notes i zaczął uważnie słuchać. Na koniec powiedziałem, że ja naprawdę nie wiem jakie są procedury, ale wiem, że doświadczyłem w swoim życiu śmierci i że Bóg przywrócił mi życie. Dlatego teraz nie mogę siedzieć spokojnie, kiedy wokół mnie jest tylu ludzi, którzy cierpią. Kto im powie, że jest Bóg, który zbawia? Potem José-Miguel opowiedział o swoim doświadczeniu. Na koniec z odwagą powiedział, że my wiemy, że ksiądz biskup to wszystko wie, ale przychodzimy i jemu głosić Dobrą Nowinę, że Bóg go kocha, zna jego cierpienia i posyła nas byśmy mu o tym przypomnieli. Ksiądz biskup wysłuchał nas, potem wstał, pomodlił się z nami i nas pobłogosławił.

Po wyjściu z kurii poszliśmy ewangelizować w centrum. Rozmawialiśmy z jednym Francuzem, który nic nie wiedział o chrześcijaństwie. Potem, kiedy szliśmy przez park, jeden człowiek zawołał nas, prosząc żebyśmy z nim porozmawiali. Przyszedł tutaj się upić, bo nie widział sensu swojego życia. Mówiliśmy mu swoje świadectwo i zapewniliśmy go, że Bóg go kocha i posłał nas specjalnie do niego, aby mu o tym powiedzieć. On był bardzo wdzięczny i powiedział, że dzisiaj on nie ma nas czym przyjąć, ale zaprasza nas na obiad we środę. Poszliśmy szukać jakiegoś miejsc na nocleg. Zadzwoniliśmy do jednego klasztoru żeńskiego. José-Miguel miał koszulę z koloratką, więc było widać kim jest. Siostra nawet nie wysłuchała do końca. Poszliśmy więc dalej. Byliśmy bardzo głodni. Wdzięczny jestem Panu Bogu, że dał mi tak odważnego towarzysza. José-Miguel wszedł do jednej pizzerii i powiedział: "W imię Jezusa Chrystusa czy możesz nam dać coś do jedzenia?". Właściciel restauracji wytrzeszczył szeroko oczy ze zdziwienia, ale powiedział, że jak w imię Jezusa Chrystusa, to przygotuje nam pizzę. Dodał tylko, że nie daje nam jej za darmo, ale w zamian za modlitwę za jego ojca, który niedawno umarł. Po tym cudownym posiłku poszliśmy nad jezioro szukać miejsca do spania. Znaleźliśmy kawałek trawy pod drzewem i tam ułożyliśmy się do snu.  Myśleliśmy, że jak cały dzień było ciepło, to w nocy też będzie ciepło. Klimat alpejski jest jednak surowy. W nocy było tak zimno, że nie mogliśmy spać. Co godzinkę wstawaliśmy by się trochę rozruszać. O 4-tej nad ranem już nie mogliśmy wytrzymać z zimna. Poszliśmy na dworzec i tam doczekaliśmy do rana.

Rano zaczęliśmy naszą misję zmęczeni i głodni. Szybko zauważyłem, że poziom mojej wiary jest ściśle zawiązany ze stopniem napełnienia mojego żołądka. Chodziliśmy po parku od ławeczki do ławeczki i rozmawialiśmy ze starszymi osobami. To było bardzo przygnębiające, bo wiele z tych staruszków mówiło, że ich to nie interesuje. Jak mówił Jan Paweł II (Jasna Góra 1987)  "Trudny dar wolności człowieka, który sprawia, że wciąż bytujemy pomiędzy dobrem a złem. Pomiędzy zbawieniem a odrzuceniem." Smutno jest patrzeć na ludzi, którzy stoją przed grobem i mówią, że ta miłość Boga ich nie interesuje. Ale Bóg zawsze szanuje wolność człowieka, bo nie można kochać bez wolności. Dlatego posyła takich właśnie apostołów jak my, aby każdy mógł ich odrzucić. Około 16-tej byliśmy już bardzo zmęczeni i głodni. José-Miguel powiedział, że musimy znaleźć dzisiaj jakiś nocleg i coś do jedzenia. Weszliśmy pomodlić się do jednego kościoła. Byłem tak głodny i zmęczony, że w moim wykonaniu modlitwa ta była jedynie czystym szemraniem w sercu. Kiedy tak sobie nabożnie szemrałem zobaczyłem koło ołtarza małe drzewko, a na tym drzewku małego ptaszka. Przypomniałem sobie psalm: "Nawet wróbel dom sobie znajduje i jaskółka gniazdo gdzie złoży swe pisklęta: przy Twoich ołtarzach, Panie Zastępów, mój Królu i mój Boże!" (Ps 84,4) Powiedziałem do José-Miguela, że musimy tutaj zapytać o nocleg. Przy kościele była mała kawiarnia "U proboszcza". Pani, która tam była powiedziała nam, że tutaj każdy może napić się czegoś za darmo. Bardzo się ucieszyliśmy. Kiedy usłyszała jeszcze, co robimy pobiegła szybko do sklepu po jakieś kanapki. Kiedy napełniliśmy nasze żołądki zaraz wróciła nasza wiara. Zaczęliśmy przepowiadać. Przysłuchiwała się nam jedna kobieta, która prowadziła wraz z mężem przyparafialny dom dla studentów. Poruszona naszym świadectwem powiedziała, że możemy się zatrzymać w tym domu. 

Następnego dnia byliśmy umówieni na obiad do tego człowieka, którego spotkaliśmy pierwszego dnia. Miał on bardzo skomplikowane życie osobiste. Mieszkał w małym domku kempingowym. Jedliśmy w ogródku. Pod stołem pies lizał nasze nogi, po podwórku biegały szczury, a na stół wskakiwały kury. Trochę się obawialiśmy, bo nie wiedzieliśmy z którego zwierzątka był przygotowany dla nas obiad. Zjedliśmy jednak wszystko dzielnie, bo Jezus powiedział, że jeśli gdzieś "przyjmą was jedzcie, co wam podadzą" (Łk 10,8). Potem, jak mówi dalej Ewangelia, uzdrawialiśmy chorych i mówiliśmy im, że przybliżyło się do nich Królestwo Boże (Łk 10,9). Nasz gospodarz powiedział nam swoją historię. Mówił nam o swoim ojcu, z którym już od wielu lat nie rozmawia i o nienawiści jaką ma do samego siebie. Myśmy mówili mu swoje doświadczenie. Opowiadałem o tym, jak prosiłem swego tatę o przebaczenie. Jak pojednanie z moim tatą pomogło mi pojednać się z samym sobą. Na koniec powiedzieliśmy, że teraz już musimy odejść, tak jak anioł musiał odejść od Maryi, ale jak jej, zostawiamy mu pewną obietnicę, którą Bóg na pewno wypełni. Żegnając nas płakał i mówił, że pójdzie pojednać się ze swoim ojcem.

Wieczorem jedliśmy kolację ze studentami z tego domu, w którym nas przyjęto. Tego wieczoru mogliśmy mówić z radością jak apostołowie: "Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają" (Łk 10,17). Kiedy opowiadaliśmy swoje doświadczenie, jedna ze słuchających dziewczyn zaczęła płakać. Druga nagle wstała i z płaczem wybiegła na dwór, trzaskając drzwiami. Aż się przestraszyliśmy tak gwałtownych reakcji. Pytaliśmy się siebie: co my takiego powiedzieliśmy? Wszyscy poszliśmy szukać tej, co wybiegła. Znaleźliśmy ją na plaży. Pytałem ją, czy powiedzieliśmy jej coś złego? Ona odpowiedziała, że nie, tylko, że dobrze wykonaliśmy swoją pracę, bo to co mówiliśmy tak ją poruszyło. Jedna z tych dziewczyn uciekła daleko na studia przed ojcem alkoholikiem. Drugą dotknęło moje doświadczenie z pracy z umierającymi, bo niedawno straciła bliską osobę. Byliśmy tym spotkaniem bardzo poruszeni. Kiedy Mojżesz chciał zobaczyć Boga, to On mu powiedział: "Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu". Mógł zobaczyć tylko plecy Boga (Wj 33, 20-23). My też nigdy nie widzieliśmy Boga twarzą w twarz, ale w czasie tych dni, idąc za Nim, widzieliśmy bardzo wyraźnie Jego plecy. On szedł przed nami i czynił te wszystkie cuda, a myśmy na to patrzyli.

Następnego dnia znowu było trudno, bo Pan posłał nas do bogaczy. Nie planowaliśmy tego, ale trafiliśmy do bardzo bogatej dzielnicy willowej. Chodziliśmy od drzwi do drzwi i nikt nas nie przyjął. Nikt nie chciał nas słuchać. Znów byliśmy głodni, zmęczeni i spragnieni, bo skończyła nam się woda w butelce. Ja oczywiści chciałem się jakoś zabezpieczyć, bo zawsze lepiej się czuję, jak mogę cokolwiek kontrolować. Dzień wcześniej jedna pani dała nam zafoliowaną pizzę. Ponieważ tego dnia jedliśmy dobrze, postanowiłem, że zachowam ją na dzień następny. No i oczywiście spotkało mnie wielkie rozczarowanie, bo kiedy popołudniu otworzyliśmy pizzę, okazało się, że w środku jest pełno małych białych robaczków. José-Miguel śmiał się ze mnie i mówił: "Zobacz co z twoich zabezpieczeń, z twojego bogactwa, z twoich bożków. Wszystko zeżrą robale."  Stało się tak jak z manną na pustyni. "Mojżesz powiedział do nich: «Niechaj nikt nie pozostawia nic z tego do następnego rana». Niektórzy nie posłuchali Mojżesza i pozostawili trochę na następne rano. Jednak tworzyły się robaki i nastąpiło gnicie" (Wj 16,19-20).

Tego dnia mieliśmy tylko dwie piękne rozmowy. Najpierw spotkaliśmy jednego pana na brzegu jeziora. Mówiliśmy mu o miłości Boga. Bardzo nam dziękował i mówił, że miesiąc wcześniej miał próbę samobójczą. Teraz nie może się pozbierać. Dlatego bardzo potrzebował tej nadziei, którą mu przynieśliśmy. Drugie spotkanie było z jedną panią na cmentarzu. Kiedy powiedzieliśmy jej o miłości Boga, zaczęła krzyczeć: "Jaka miłość Boga?! Mój syn jest tu na cmentarzu, mój mąż, moi rodzice! Wszyscy są tu na cmentarzu! To jest miłość Boga?!" Znowu widzieliśmy, że Bóg dał nam moc wskrzeszania umarłych. Mówiliśmy tylko swoje doświadczenie. Ale poprzez to słowo Pan sprawił, że ta pani, jak Maria Magdalena, najpierw zobaczyła w tym grobie, na tym cmentarzu, dwóch aniołów (trochę brudnych i nie tak pięknych). A potem On zawołał ją po imieniu, a ona odwróciła wzrok od grobu i rozpoznała Go zmartwychwstałego (J 20,11-16). Tego dnia nocowaliśmy u jednej Pani, którą poznaliśmy w kawiarni "U proboszcza". Rodzina ta była dla nas wielkim pocieszeniem, bo byli oni bardzo bogaci, ale też bardzo wierzący. Po kolacji ta pani zadzwoniła do swojego syna, który jest księdzem w Luksemburgu i mówiła mu, że przyjmuje dwóch misjonarzy. A on na to, że też właśnie przyjął u siebie dwóch takich. Przez cały dzień widzieliśmy "Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego" (Mk 10,23) i mówiliśmy między sobą: "Któż więc może się zbawić?" (Mk 10,26). Na koniec jednak mogliśmy zobaczyć, że "U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga, bo u Boga wszystko jest możliwe." (Mk 10,27).

W piątek Pan sprawił, że mieliśmy dzień ubogich. Najpierw spotkaliśmy jednego księdza, który, jak usłyszał co robimy, chciał dać nam pieniądze. Nauczeni doświadczeniem z manną, powiedzieliśmy, że my nie chcemy brać żadnych pieniędzy. Ale on powiedział, żebyśmy wzięli dla ubogich, których spotkamy. I od razu poczułem różnicę. Szybko zobaczyłem, że głupie 25 €, od razu zmienia moje serce. Zaraz poczułem się pewniej, bo mam takiego bożka, którego mogę kontrolować, który będzie robił to, co ja chcę. Powiedziałem, że musimy jak najszybciej oddać te pieniądze, bo ja już na nowo wpadłem w niewolę.

I Pan Bóg, w swojej łaskawości, zesłał nam rodzinę Cyganów z Albanii. Ojciec rodziny miał poparzone i opuchnięte nogi. Mieli troje małych dzieci. Mówili, że w ich domu był wybuch gazu, przez który stracili wszystko. Codziennie pytają o nocleg w jakimś ośrodku, ale ciągle nie ma miejsca. Patrzyłem na nich i myślałem, że przecież ja nie mogę wytrzymać jednego dnia bez jedzenia. Nie mogłem wytrzymać jednej nocy na dworze, a oni śpią na ulicy codziennie z małymi dziećmi. Przypomniałem sobie wykłady, jakie miałem na teologii. Na zajęciach jedna siostra profesor mówiła nam o misjach. Mówiła, że w psychologii humanistycznej niejaki Maslow stworzył pewną teorię zwaną piramidą potrzeb. Uważał on, że jest pewna hierarchia potrzeb człowieka. Najniżej w tej hierarchii są potrzeby fizjologiczne, potem bezpieczeństwa, miłości itd. Według niego potrzeby wyższego rzędu aktywizują się dopiero po zaspokojeniu tych potrzeb podstawowych. Siostra ta tłumaczyła nam, że w misji trzeba uwzględniać te mechanizmy psychologiczne człowieka. Trzeba więc najpierw dać ludziom jeść i zapewnić im bezpieczeństwo, a dopiero potem można mówić im o Bogu. Stojąc przed tymi ludźmi, myślałem sobie: Jak ja mam im teraz mówić o miłości Boga? Miałem wprawdzie moje 25€, ale co to było wobec ich problemów. Mając to wszystko w głowie, zaczęliśmy im przepowiadać Dobrą Nowinę.

Mówiliśmy im, że Bóg posłał nas do nich, żeby powiedzieć im, że o nich nie zapomniał, że ich kocha i że zatroszczy się o nich. Jak oni byli nam wdzięczni!!! Słuchali z tak wielką otwartością i wiarą. Od razu zrozumiałem, że człowiek może żyć, nie mając co jeść i pić. Może żyć, nie mając ubrania. Może żyć, nie mając dachu nad głową. Ale nie może żyć bez nadziei. Oprócz pieniędzy daliśmy im też moją Biblię, bo kobieta chciała ćwiczyć czytanie po francusku. Potem rozmawialiśmy jeszcze z wieloma ubogimi. Wszyscy oni słuchali nas bardzo chętnie. Dobrą rzeczą jest dawać ludziom chleb, ale jeszcze piękniejszą jest zanosić im nadzieję. 

Wszyscy wrócili zadowoleni z tej misji. Wszyscy opowiadali o cudach, które widzieli. Wyobraźcie sobie 120 osób, z których każda mówi o cudach, które Pan Bóg zdziałał. "Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać." (J 21,25)

Pozdrawiamy Was serdecznie

Bartek, Kasia, Marysia, Zosia, Antek, Hania, Hela, Józio no i ten ostatni, który dopiero ma przyjść.