Nie zmieniłabym żadnego dnia

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 16.11.2017 14:15

W dobrym towarzystwie czas szybko mija, tak mogę powiedzieć o swoich latach i pracy - mówi s. prof. Zofia Józefa Zdybicka. Na KUL miało miejsce uroczyste odnowienie doktoratu znanej urszulanki, współtwórczyni Lubelskiej Szkoły Filozoficznej. Siostra profesor to nie tylko znakomity naukowiec, ale i świadek wielu wydarzeń z życia lubelskiego Kościoła.

S. prof. Zofia Zdybicka S. prof. Zofia Zdybicka
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Pochodzi z Kraśnika, gdzie jako mała dziewczynka miała kontakt z ks. Stanisławem Zielińskim, pierwszym powojennym męczennikiem komunizmu. Jako uczennica szkoły średniej słuchała kazań bp. Stefana Wyszyńskiego - wówczas biskupa lubelskiego. Natomiast jako pracownik KUL współpracowała z kard. Karolem Wojtyłą, była także w komitecie organizującym papieską wizytę na KUL w 1987 roku.

Siostra prof. Zofia Zdybicka jest filozofem, przez wiele lat kierowała Katedrą Filozofii Religii KUL. Jest współtwórczynią powstałej na KUL Lubelskiej Szkoły Filozoficznej. Tematyka jej zainteresowań badawczych dotyczyła przede wszystkim filozofii Boga i filozofii religii. Jej twórczość jest także poświęcona upowszechnianiu myśli filozoficzno-etycznej Karola Wojtyły - św. Jana Pawła II. Wypromowała około 100 magistrów oraz 28 doktorów.

Równolegle z pracą naukowo-dydaktyczną pełniła odpowiedzialne funkcje administracyjne, była m.in. kierownikiem Sekcji Filozofii Teoretycznej (1979-1984), prodziekanem (1984-1986), a następnie dziekanem Wydziału Filozofii (1986-1987 i 1990-1999).

Podczas uroczystości odnowienia doktoratu, który s. prof. Zdybicka obroniła w 1965 roku, najczęściej padało słowo "dziękuję". Za lata pracy, nie tylko naukowej, ale i administracyjnej na rzecz uczelni dziękował rektor ks. prof. Antoni Dębiński. Laudację na cześć siostry profesor wygłosił bp Ignacy Dec, który podkreślał, że pracowitością siostry, jej życzliwością i wiedzą można by obdzielić kilka osób.

Sama s. Zofia podsumowała swoje lata pracy krótko i z humorem. - W dobrym towarzystwie czas szybko płynie. Nie wydaje mi się, bym tak wiele lat pracowała i tyle przeżyła. Dla mnie to była chwila. Nie zmieniłabym niczego - powiedziała s. prof. Zdybicka.

W 2015 roku udzielając wywiadu naszej redakcji opowiadała o swoim powołaniu. Przytaczamy fragmenty tamtej rozmowy.

- Od dzieciństwa chodziły mi po głowie myśli, by zostać zakonnicą. Nie marzyło mi się zostanie żoną i posiadanie dzieci. Marzyło za to, że któregoś dnia znajdę jakiś klasztor, w którym będę mogła spędzić resztę życia. Dziś z perspektywy tak wielu lat widzę, że to Pan Bóg dawał mi znaki, jaki ma plan dla mojego życia – wspomina siostra Zofia. W jej rodzinnym domu w Kraśniku, gdzie mieszkała z mamą i starszą siostrą po śmierci ojca, wiara była bardzo żywa, ale nigdy nikt nie rozważał życia w zakonie. Wprost przeciwnie, gdy Zofia zaczęła przebąkiwać, że rozważa taki scenariusz, spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem matki.

Uroczyste odnowienie doktoratu   Uroczyste odnowienie doktoratu
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
- Nigdy nie miałam kontaktu z żadną siostrą zakonną, nie wiedziałam jakie zakony istnieją i jak się do nich dostać, mimo to nabierałam pewności, że to właśnie jest moja droga - opowiada.

W Kraśniku w czasie okupacji była tylko szkoła handlowa, do której Zofia uczęszczała, nie można było jednak zrobić w niej matury. Dziewczyna jednak zawsze bardzo dobrze się uczyła i mama chciała by zdała maturę i poszła na studia. Tak trafiła na dwa lata do Lublina do Szkoły Vetterów, gdzie mogła uzupełnić wykształcenie.

- Wspominam te lata jako wspaniały okres w moim życiu. To wtedy, jako młodziutka dziewczyna słuchałam kazań lubelskiego bpa Stefana Wyszyńskiego. Czasem widywałam go na ulicy, jak szedł w szarym płaszczu do kościoła na Fabryczną, gdzie głosił kazania dla robotników - przywołuje sytuacje sprzed lat s. Zofia. Im bliżej było matury, tym rosła w niej pewność, że zostanie siostrą zakonną. Wraz z jej determinacją, rósł też sprzeciw bliskich, którzy powtarzali, żeby najpierw skończyć studia, a potem decydować o takich rzeczach.

- Ja jednak nie chciałam czekać. Zdałam właśnie maturę i chciałam już być w jakimś zgromadzeniu. Tylko nie miałam pojęcia w jakim. Zaczęły się wakacje. Byłam w Lublinie w pierwszy piątek miesiąca i poszłam do spowiedzi do kościoła jezuitów, gdzie zwykle lubiłam się modlić. Nie zamierzałam akurat opowiadać o swoich rozterkach i historii życiowej. Wyspowiadałam się i chciałam iść, gdy ojciec jezuita zapytał mnie ile mam lat i co robię. Powiedziałam, że 20, właśnie zdałam maturę i chcę wstąpić do zakonu, ale nie mam pojęcia do jakiego. Tak od słowa do słowa dowiedziałam się o urszulankach, a nawet dostałam książkę o Matce Urszuli Ledóchowskiej - opowiada siostra Zofia.

Okazało się, że jezuita był wychowankiem Urszuli Ledóchowskiej i miał kontakt z siostrami. Zofia wróciła do domu. Usiadła w swoim pokoju, otworzyła książkę i zaczęła czytać. Wstała dopiero wtedy, gdy przeczytała całą. Wraz z ostatnią stroną książki była gotowa się spakować i jechać do Pniew. Przygotowania trwały dwa miesiące. Trzeba było zgromadzić niezbędne dokumenty, spakować jakieś osobiste drobiazgi, przygotować małą wyprawkę.

- Pomogła mi starsza siostra szyjąc bieliznę pościelową. Byłam gotowa. 24 września przekroczyłam próg naszego domu w Pniewach - wspomina.

Nie zmieniłabym żadnego dnia   Po rozmowie z Matką przełożoną o swoim pragnieniu i wątpliwościach związanych ze studiami usłyszała, że będąc w zakonie też można studiować. Na razie zaprowadzono ją do refektarza, gdzie zgromadziła się cała wspólnota urszulanek, jakieś 120 sióstr, przedstawiono ją jako tę, która pragnie do nich dołączyć ofiarowując swoje życie Bogu. - Poczułam się wtedy jak w domu - wraca pamięcią do 1948 roku s. Zofia.

Jako, że miała skończoną szkołę handlową, skierowano ją do Otorowa pod Pniewami, gdzie siostry prowadziły dom dziecka i powierzono pieczę nad kasą i księgowością.

- Po kilku dniach przeszkolenia prowadzonego przez siostrę Ledóchowską, siostrzenicę św. Urszuli, powierzono mi pieczę nad całymi finansami domu dziecka. Dziś z podziwem patrzę na tamte siostry, które młodej dziewczynie nieznanej sobie przecież z ufnością oddały tak ważne sprawy - opowiada. Tam pracowała i formowała się przez kolejne lata s. Zofia, która jako imię zakonne wybrała sobie Józefa.

- Zawsze miałam szczególne nabożeństwo do św. Józefa, a w zakonie stał mi się jeszcze bliższy. Jego więc wybrałam sobie za patrona i zaczęłam być siostrą Józefą. Potem, po latach, gdy przyszło mi pełnić różne funkcje i reprezentować zgromadzenie podpisując dokumenty, miałam wiele problemów z posiadaniem dwóch imion, a w zasadzie to czterech, bo rodzice nazwali mnie Zofią Różą, a w zakonie byłam Marią Józefą. Dziś już nie praktykuje się przyjmowania imion zakonnych z powodu zawiłości administracyjnych - dodaje.

Podejmując różne obowiązki czasem myślała o studiach, ale jako, że nikt jej nie proponował takiej możliwości, pogodziła się z tym, że nigdy studiów nie skończy.

- Wybierałam życie zakonne, a nie naukę, więc w końcu po kilku latach jakichś tam nadziei na studia, ze spokojem serca zrezygnowałam z tego marzenia dla Pana Boga. Wtedy niespodziewanie zawołała mnie przełożona i powiedziała bym zdecydowała co chcę studiować. Wybrałam filozofię, bo wówczas teologię mogli studiować tylko księża - wspomina.

Na studia skierowano ją na KUL. Wróciła więc do Lublina, gdzie była już wspólnota urszulańska, gdyż uczelnia prosiła Urszulanki, by zaopiekowały się studentkami.