Kolęda. Czas błogosławieństwa

Justyna Jarosińska Justyna Jarosińska

publikacja 08.01.2018 10:23

Rozpoczyna się zwykle po świętach Bożego Narodzenia i co roku wzbudza różne emocje zarówno wśród księży jak i parafian przez nich odwiedzanych. O przeżywaniu kolędy opowiadają lubelscy księża.

Dla księdza wizyta duszpasterska to ważne, piękne ale często także trudne doświadczenie. Dla księdza wizyta duszpasterska to ważne, piękne ale często także trudne doświadczenie.
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Bez wątpienia wizyta duszpasterska daje kapłanowi bardzo szerokie doświadczenie człowieka. Jest sposobnością do poznania ludzi w ich konkretnej sytuacji życiowej.

- Chyba najtrudniejsze w czasie kolędy jest to, że idąc od mieszkania do mieszkania, przemierza się również intelektualnie i duchowo te ludzkie egzystencje – stwierdza kapucyn o. Andrzej Cebula. – Raz trafi się na liczną rodzinę, gdzie jest hałas dzieci i radość spotkania, za chwilę spotyka się z matką, która straciła dziecko, po czym przechodzi się do mieszkania pełnych energii studentów, by znów za chwilę wejść do domu absolutnej ciszy, gdzie mieszka samotna od kilkunastu lat staruszka.

Niemal z minuty na minutę trzeba kapłanowi odnaleźć się w każdej z tych sytuacji, wejść w życiowy problem domowników, współczuć z cierpiącymi, cieszyć się z radującymi, pocieszyć smutnych. - Do kolejnego mieszkania trzeba wchodzić, jakby zupełnie zapominając, co się przeżyło w poprzednim. Raz trafi się rodzina, która zna księdza od dawna, chodzi na odprawiane przez niego Msze święte i niewymownie cieszy się z jego przyjścia, a zaraz przyjmie ktoś, kto tylko chce z siebie wyrzucić niezrozumienie i poczucie rzekomej krzywdy, bo nie chodzi do kościoła i nie mógł zostać chrzestnym w swojej rodzinie – opowiada o. Andrzej. - Trudne jest też słuchanie propozycji parafian, gdy są one sprzeczne ze sobą. Miałem np. mieszkanie, w którym rodzina z dziećmi dziękowała za przeżyty właśnie festyn parafialny, po czym w mieszkaniu obok starsze małżeństwo złożyło skargę na tenże festyn, że jest za głośno i jest w ogóle nikomu niepotrzebny.

O radościach i trudnościach kolędowania mówi także ks. Damian Dorot duszpasterz kościoła rektoralnego św. Piotra w Lublinie. – Lubię kolędę, bo lubię poznawać historie ludzi. Być może ktoś powie, że przez te kilka minut za wiele o drugim człowieku się nie można dowiedzieć, mimo wszystko może się okazać, że to początek kolejnych spotkań i rozmów. Ostatnio miałem taką sytuację: otwiera młoda dziewczyna i mówi „Dziękuję za wizytę, bo nie jestem przygotowana". Odpowiadam „Ale ja jestem przygotowany, jeśli tylko pani zechce mnie zaprosić”. Zaprosiła i porozmawialiśmy sobie bardzo sympatycznie.

Pojawiają się głosy, że lepiej byłoby kolędę rozłożyć na cały rok i posiedzieć dłużej z konkretną rodziną, bardziej ich poznać. – Na razie jednak złotym środkiem jest cudowna okazja, że kolęda jest na samym początku kolejnego roku naszego życia, do którego zapraszamy Chrystusa z Jego błogosławieństwem – stwierdza ks. Damian. - Zawsze można zaprosić księdza po skończonej kolędzie, aby z nim dłużej porozmawiać na spokojnie, kiedy już minie gorący kolędowy okres.

Zdaniem ks. Dorota kolęda dla kapłana to niesamowity czas, bo może spotkać wielu różnych ludzi, także tych z pierwszych stron gazet, w ich zwyczajności.

Bywa też tak, że ksiądz po kolędzie jest tylko powiernikiem ludzkich losów, często trudnych i poplątanych. I na to ludzkie życie przychodzi z błogosławieństwem od Boga. - Kiedyś wszedłem do domu, gdzie rodzina opłakiwała śmierć męża i ojca. Za wiele nie mówiliśmy, po prostu byliśmy ze sobą – wspomina ks. Damian. Ale, jak zaznacza duszpasterz, ksiądz to też człowiek i można z nim porozmawiać naprawdę o wszystkim. – Mogę się też pobawić klockami z dziećmi, chociaż są i takie momenty, wobec których wypada tylko zamilknąć.