Potrzebny własny człowiek

Justyna Jarosińska Justyna Jarosińska

publikacja 17.01.2018 17:06

Choć prawdopodobnie psom z Krzesimowa nie grozi zapowiadana wcześniej marcowa eksmisja, sytuacja w schronisku pod Świdnikiem jest bardzo trudna.

Pracownicy i wolontariusze schroniska zajmują się każdym psem Pracownicy i wolontariusze schroniska zajmują się każdym psem
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Przypadkiem nikt tu nie trafi na pewno. Żeby dotrzeć do miejsca pobytu blisko dwustu bezpańskich psów w Krzesimowie, trzeba wybrać się specjalnie z zamiarem odwiedzenia go. Teren w lesie oddalony jest od zabudowań i od drogi asfaltowej. Centrum schroniska stanowi stara murowana chałupa i stodoła. 

Miejsce, o które od jakiegoś czasu toczy się batalia między stowarzyszeniem, gminami, z których pochodzą psy i nadleśnictwem w Świdniku, funkcjonuje od 2002 r. W 2007 r. pieczę nad nim przejęło Świdnickie Stowarzyszenie Opieki nad Zwierzętami. 

Prezesem stowarzyszenia i szefem schroniska jest pani Maria Ferens. O tym, że pani Maria jest nie tylko tytularnym prezesem, ale przede wszystkim pracownikiem schroniska, przekonuje pani Maja Gulanowska, wolontariuszka. – Ona tu po prostu haruje, zupełnie jak etatowy robotnik - stwierdza. Pani prezes nie kryje, że praca z psami to jej ulubione zajęcie. – No tak, nie ma dnia, żeby mnie w schronisku nie było. J to  lubię, lubię te nasze psy. Dlatego tak bardzo mi żal, gdy myślę, że schronisko pójdzie do likwidacji. Psy rozwiozą po dużych placówkach. To traumatyczne przeżycie dla takich starych psów, a po drugie nikt przy takiej liczbie zwierząt, nie będzie się nimi porządnie zajmował.

Pani Maria ma 61 lat. – Jestem już naprawdę schorowana i zmęczona, ale przed każdym, od kogo cokolwiek zależy, padam na kolana. Dostałam od człowieka spod Warszawy te palety, które tu leżą. Sama je rąbię, żeby było czym palić. Przecież jest zimno. Jakoś musimy tym zwierzętom przygotować coś ciepłego do jedzenia.

Dopóki w schronisku było więcej psów i wpływały większe pieniądze z gmin, udawało się wiązać koniec z końcem. – Dziś mamy 180 piesków a gminy płacą za 80. Część gmin po prostu za swoje psy nie chce płacić. I my nic nie możemy zrobić. Ani nie chcą ich zabrać, ani nie chcą płacić – informuje pani Maria. – My tych psów przecież nie wyrzucimy. Karmimy wszystkie, wszystkimi się opiekujemy, dlatego boli, że nadleśnictwo chce nam wypowiedzieć umowę dzierżawy – żali się pani prezes.

W związku z planowaną likwidacją schroniska, od blisko roku trwa wielka akcja promująca adopcje psów z Krzesimowa. – Bardzo nam zależy, by one nie były wywiezione do wielkich schronisk – zaznacza pani Maja. – W zeszłym roku udało nam się oddać do adopcji 123 psy. Nie siedzimy i nie czekamy, aż ktoś nas odwiedzi. Sami organizujemy akcje promocyjne. Ale niestety większość naszych psów jest już stara. Młodsze pieski i szczeniaki ludzie zaadoptowali w pierwszej kolejności. Starych jednak nikt nie chce. Problemem jest też to, że w naszych schronisku mamy znacznie więcej dużych zwierząt, bo to psy wiejskie. Adoptujący pochodzą głównie z miasta i nie chcą dużego psa. Boją się. A tak naprawdę to te duże są znacznie bardziej socjalizowane niż te małe „blakoty” – śmieje się kobieta. – U nas nie występują zwierzaki agresywne, a jeśli już, to naprawdę pojedyncze przypadki.

Dziś schronisko ma szansę przetrwać jeszcze rok. – Do końca marca 2018 na pewno nikt nas stąd nie ruszy, obiecują jednak, że być może i kolejny rok dostaniemy – wyjaśnia pani prezes. – Ciężko się jednak pracuje, kiedy nie widać perspektyw – dodaje.

Zima to najcięższy czas dla krzesimowskiego schroniska. – Brakuje nam wolontariuszy i jedzenia. Psy chorują, więc ja za to, co mam, staram się je leczyć. Na wszystko jednak nie wystarcza – stwierdza smutno pani Maria.