Z upośledzonymi "normalni" wspólnoty nie budują!

ks. Rafał Pastwa

publikacja 24.02.2018 09:42

Maria Pietrusza-Budzyńska, prezydent i założycielka Fundacji "Teatroterapia Lubelska", mówi o dorosłych z niepełnosprawnością intelektualną, dystansie między ludźmi i rzeczywistości, której nie znamy.

Z upośledzonymi "normalni" wspólnoty nie budują! Maria Pietrusza-Budzyńska ks. Rafał Pastwa /Foto Gość

Ks. Rafał Pastwa: Czy można powiedzieć, że jesteś pedagogiem specjalnym?

Maria Pietrusza-Budzyńska: Myślę, że już jestem na tyle dojrzałym człowiekiem, który korzysta z wiedzy wziętej z życia, pedagogiki specjalnej, teatru, aby móc „utworzyć” od nowa człowieka, który przychodzi do mojego miejsca.

Czyli?

Tym moim miejscem jest teatr, ułuda teatru, wizja teatru, pomieszczenie teatru, w którym mogę „tworzyć” na nowo człowieka.

Jesteśmy przy ul. Jastrzębiej 3 w Lublinie. Co to za miejsce dokładnie?

Jest to zaplecze teatru i sceny, gdzie od ćwierć wieku spotyka się grupa 25 dorosłych osób niepełnosprawnych intelektualnie. Przyszły w to miejsce, aby ich życie nie było byle jakie, żeby nie było marnotrawione, żeby im się jeszcze chciało. Nie chcę filozofowania...

Więc nie filozofuj.

Przyszli tu ludzie zupełnie przypadkowi, których jedyną cechą szczególną było orzeczenie posiadania niepełnosprawności intelektualnej.

To ciągle te same osoby, nowe?

Ci ludzie przychodzą i odchodzą przez te 25 lat. Ci, którzy odchodzą, odchodzą w „niebyt”. Odchodzą zazwyczaj w wyniku konfliktu rodzinnego, gdzie rodzina nie chce się przyznać do członka rodziny, który jest „inny”, z niepełnosprawnością. Odchodzą również z tego powodu, że nabywają wiedzy o sobie samych, stają się bardziej świadomi swojego stanu i nabywają takich umiejętności, że stają się samodzielni. Chyba takim największym szczęściem, jakiego tu doświadczyłam, to było szczęście jednej z matek, której syn na święta Bożego Narodzenia kupił czapkę i szalik za swoje własne, zarobione pieniądze. Czapka i szalik dla tej prostej kobiety oznaczały, że mogła w święta pójść do kościoła w tej czapce i szaliku. To był akt dorosłości, dojrzałości syna, który do tej pory był w zasadzie „nikim” w rodzinie.

Mówiłaś o odchodzeniu w „niebyt”...

Odchodzą w „niebyt”, czyli w miejsce, z którego przyszli. Oni przyszli z „niebytu”. Przyszli z miejsca, gdzie są obsługiwani, gdzie są wyręczani, gdzie się za nich decyduje, gdzie są sterowalni. I nagle zaczynają prowadzić osobne życie, potrzebują, żeby uznać ich samodzielność. Gdy zaś wrócą do swojej rodziny, to znów ktoś decyduje za nich. Rodzice się boją, że w wyniku obniżonego poziomu inteligencji coś się im stanie. Rodzic kocha swoje dziecko, więc je chroni. Ta sytuacja latami się nawarstwia, dziecko rośnie, ale rodzic i tak chce je chronić, jakby tym dzieckiem było nadal. Jest to błędne koło.

Możliwe jest osiągnięcie samodzielności przez osobę z niepełnosprawnością intelektualną?

Jest to możliwe. Ci ludzie potrafią samodzielnie się ubierać, przygotować sobie jedzenie, pójść do sklepu, samodzielnie decydować o wyjściu do kina, mieć swoje samodzielne marzenia, a nie spełniać wyobrażenia swoich rodziców. Jeżeli człowiek 24-letni osiąga wiek rozwoju społecznego na poziomie 15-latka, czyli ma ciało 24-latka, a rozum 15-latka, to co, nie może sam żyć? Taka osoba ma dowód osobisty, jest człowiekiem akceptowanym społecznie. Co zatem może zrobić taki człowiek z upośledzeniem znacznym? Powinien pójść do pracy na miarę swoich możliwości, ma bowiem możliwość wykształcenia umiejętności dorosłego człowieka. Do nich należy: mycie, kupowanie butów, kupowanie chleba na śniadanie itd. Ludzie spotykający się przy ul. Jastrzębiej robią to wszystko.

Jak zatem wygląda dzień w Warsztatach Terapii Zajęciowej?

Ci ludzie sami tu przyjeżdżają i sami odjeżdżają. Jeśli chodzi o teatr, to polega to na codziennym przygotowaniu sali do ćwiczeń, na przygotowaniu posiłku, żeby zjeść w międzyczasie. Przygotowują również swój kostium i swoje ciało. Najpierw jest rozgrzewka aktorska, potem są zajęcia dotyczące robienia choreografii, scenografii, czytania, myślenia, mówienia o tym, co się dzieje i będzie działo na scenie. Są też takie dni, kiedy zwyczajnie zajmują się czynnościami, które dają im poczucie sprawczości. Wykonują piękne figurki oraz wyjątkowe gadżety teatralne. Warsztaty i teatr oparte są na tych samych czynnościach rytualnych dnia codziennego. Ja nie dzielę ich na grupy. Sami to robią, jak w rodzinie. Wygląda to tak, że rano następuje przydział czynności - jedni gotują, inni sprzątają itd. Całość oparta jest na wspólnocie, ale i na wspólnym interesie - czyli żeby zjeść, zrobić teatr i wykonać potrzebne czynności.

A gdy wracają do domu na noc?

Największym moim osiągnięciem jest to, że nauczyłam ich samodzielnie spędzać czas produktywnie. Nie siedzą bezprodukcyjnie przed telewizorem, jeśli to robią, to muszą powiedzieć, co oglądali, co się dzieje w kraju i na świecie. Są obywatelami tego kraju. (Cisza) Nie umiem opowiadać o swoim życiu, ja umiem z nimi żyć...

Czy te minione lata działalności można nazwać trudnymi?

Nie, to nie jest trudne. Odkrycie teatru, do którego weszli ludzie upośledzeni, zrobienie pierwszych spektakli z dziećmi z upośledzeniem umysłowym pokazało, że oni nie potrafią żyć we wspólnocie, ani ludzkiej, ani teatralnej. Zauważyłam, że nawet nie myśleli wspólnotowo, a tylko o sobie. Wiąże się to z wtórnym upośledzeniem. Człowiek upośledzony to człowiek wyalienowany ze społeczności, bo jest „inny”, z nim „normalni” wspólnoty nie budują. Mówiąc o „innym”, mówimy o moim aktorze, który nie mógł żyć we wspólnocie, bo - po pierwsze - nie umiał, po drugie - nikt mu tego miejsca nie dawał, a wreszcie sam nie potrafił sobie tego miejsca wziąć.

Kiedy to zauważyłaś?

Po studiach poszłam do pracy do internatu w Piotrkowie. Gdy urodziłam dzieci, przeniosłam się do Szkoły Specjalnej nr 26 w Lublinie. Uczyłam matematyki. Podczas wizytacji z kuratorium zrobiłam na matematyce lekcję wychowawczą, bo jednemu uczniowi ukradziono zegarek, a chciałam się dowiedzieć, kto to zrobił. Widziałam rozbawione twarze wizytatorów, ale chyba nie zdałam u nich egzaminu. Nikt mi nie zrobił omówienia lekcji ani nie słuchał moich wyjaśnień. Ale chyba pani dyrektor miała kłopot, bo przesunęła mnie do nauczania wychowania fizycznego. Kiedyś było to możliwe, dzisiaj nastąpiła wysoka specjalizacja.

I okazało się, że...

Dało mi to ogromną przestrzeń, gdzie znalazłam się z dziećmi, które nie „miały ciała”, nie miały świadomości ciała, nie potrafiły nim operować ani używać go. Były zastraszone, skarłowaciałe. Jak można było uczyć dziecko, które nie było rehabilitowane? One miały upośledzony zakres ruchu. To było przełomowe odkrycie. Miałam zrobić scenę teatralną, a zrobiłam spektakl. Tak się zaczęło. Odkryłam teatr dla dzieci upośledzonych. Wtedy jeszcze arteterapia nie istniała jako nauka. Wtedy jeszcze nie istniało pojęcie, że dziecko upośledzone może mieć talent. Nigdzie, w żadnej książce jeszcze wtedy nie pojawiło się, że dziecko upośledzone może być utalentowane. Gdy to zauważyłam, to zrobiłam wiele przedstawień z tymi dziećmi.

A potem?

Okazało się, że w szkole specjalnej nie ma miejsca na teatr, a swoją działalnością komplikuję proces dydaktyczny. Wyszło na to, że robiąc teatr, przeszkadzam w normalnej edukacji. Wtedy, w sali gimnastycznej, nawiązała się wspólnota. Pierwsze uczennice, aktorki mojego teatru, kończyły szkołę i widziałam to ich odchodzenie w „niebyt”. Odchodziły i nie było wiadomo, gdzie. Byłam wtedy na tyle dojrzała, że sięgnęłam po pieniądze z dotacji. Następnie poszłam do Józefa Krzyżanowskiego, który zaprowadził mnie do Teatru Osterwy, do Cezarego Karpińskiego. On mi nie pozwolił nadać żadnej nazwy powstającemu teatrowi, tylko zostać przy Teatroterapii. Powiedział mi, że ta nazwa obroni niejednego człowieka niepełnosprawnego, którego ktoś będzie chciał użyć w teatrze. Na tym zdaniu opieram swoją myśl o teatrze, który ma służyć człowiekowi, a nie upokarzać go czy wykorzystywać.

Ale wyczuwam, że to nie był koniec wędrówki?

Założyłam fundację, aby wyciągnąć z biedy Warsztaty Terapii Zajęciowej.

O nazwie?

Fundacja "Teatroterapia Lubelska". Przejęła ona w 2009 r. działalność, którą realizowałam w Teatrze Osterwy.

Trudne jest utrzymanie takiego ośrodka?

Żeby tworzyć teatr, trzeba mieć dostatecznie dużo pieniędzy. Żeby prowadzić teatr z ludźmi niepełnosprawnymi i równolegle zajmować się też rehabilitacją społeczną i zawodową, trzeba mieć dużo pieniędzy, dotacje nie wystarczą. Choćby z tego względu, że ludzie, którzy tu pracują, zarabiają drastycznie małe pieniądze przy wysokich kwalifikacjach.

Mam nadzieję, że przynajmniej część Czytelników wesprze Was 1 procentem swojego podatku albo darowizną. Bo to działalność o wyjątkowym znaczeniu. Powiedz, jak przeciętny człowiek powinien reagować na takie miejsca jak to przy ul. Jastrzębiej i na osoby z niepełnosprawnością umysłową?

Ja ci powiem, jak człowiek niepełnosprawny reaguje na „normalnych” ludzi. Przede wszystkich boi się innych. Dystans, który wyczuwa, nie pozwala się zbliżyć. To głupie pytanie... Nie wiem. (Cisza) Żeby doszło do jakiejś homeostazy między sprawnymi a niepełnosprawnymi, to osoby niepełnosprawne muszą mieć pracę, i to zagwarantowaną. Jeśli państwo nie będzie się zajmować tworzeniem miejsc pracy dla osób niepełnosprawnych, to w dalszym ciągu będzie istniał tak rażący podział między ludźmi.

Jak wygląda pomoc państwa w tym zakresie?

Odpowiem anegdotycznie. Nie chcę się skupiać bezpośrednio na tym aspekcie. Kiedy kończyłam studia, myślałam, że kiedy będę na emeryturze, będzie bardzo dobrze. Dziś nie jest źle, ale teraz się czuję jakbym była na wiecznym turnusie rehabilitacyjnym, gdzie tworzę teatr. Ale w dalszym ciągu to jest turnus, który się skończy w pewnym momencie. Kiedy? Nie wiem. Oni nie dostaną pracy w teatrze, choć mają wszelkie uprawnienia, by w tym teatrze być. Posiedli i pojęli wszystkie techniki, spełniają wolę reżysera, wypełniają role otrzymane od reżysera i które sztuka im nakazuje, wzruszają i poruszają publiczność. Większość z nich chciałaby pójść do normalnego życia. Albo inaczej. Jeśli Mariola chciałby pójść pracować do restauracji, to dla samego jej wyglądu nikt z nią nie będzie rozmawiał, nikt nie będzie jej pytał, jak i co potrafi ugotować. A ona ma świetne wyczucie smaku, ona technologicznie również jest znakomita. Jeśli otrzyma dotację albo będzie uczestniczyć w jakimś projekcie, to będzie to jej kolejny turnus. A potem co? Myślę, że państwo nie myśli o tym, mimo że w deklaracjach to jest - o człowieku niepełnosprawnym jako człowieku "pożytecznym społecznie". W pedagogice specjalnej stoi, że dla człowieka z upośledzeniem umysłowym tworzy się stanowiska pracy pod kątem jego umiejętności. No, to ja powinnam mieć na wyciągniecie ręki, na co wskazuje praktyka wielu ościennych krajów, miejsce pracy dla Marioli. Choćby z tego względu, że jej wykluczenie jest nieopłacalne. Ekskluzywne bycie w teatrze sprawia, że żyje intensywnie i jeszcze nie choruje. Gotuje dla 25 aktorów, jest doceniana, realizuje się. A jeśli zacznie chorować, to będzie ją czekać kolejne wykluczenie. Widzę zmiany, ale moja cierpliwość kończy się z wiekiem moich przyjaciół, z którymi jestem od dawna.

W Centrum Kultury w Lublinie, w Galerii "ArtBrut", można spotkać prace artystów malarzy, tworzących z potrzeby serca.

Pierwowzorem do utworzenia galerii, gdzie co miesiąc od 2014 r. odbywają się wystawy malarzy artbrucistów z Polski i Lubelszczyzny, jest Dominika Mendel, dziewczynka z autyzmem, która porozumiewała się z otoczeniem za pomocą rysunku, a teraz tworzy piękne dzieła wystawiane także za granicami kraju.