Ewa w kraju rodziny Castro

Justyna Jarosińska

publikacja 25.02.2018 09:54

Od kilku lat wolontariusze z Lubelszczyzny podejmują współpracę z kubańskim Kościołem katolickim. Teraz przyjmuje ona konkretne oblicze. Z misji powróciła Ewa Pankiewicz.

Ewa w kraju rodziny Castro

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia lubelskie Stowarzyszenie Solidarności Globalnej oraz Centrum Wolontariatu, w ramach prowadzonych od lat działań wspierających rozwijający się Kościół na Kubie, postanowiły wysłać tam jedną ze swoich wolontariuszek. – Od dłuższego czasu mamy kontakt z diecezją Santa Clara i z tamtejszym biskupem Arturo Amadorem – wyjaśnia Ewa Pankiewicz, która właśnie powróciła z dwumiesięcznej kubańskiej misji.

Ewa po długich przygotowaniach i z lekkimi obawami pod koniec 2017 r. dotarła nad kubańskie wybrzeże do miejscowości Caibarien. – Wiedziałam, że będzie na początku trudno, przede wszystkim od strony technicznej, ale dzięki wcześniejszemu krótkiemu pobytowi na Kubie mniej więcej wiedziałam, z czym przyjdzie mi się mierzyć – wspomina.

Wolontariuszka trafiła do parafii, w której pracują polscy księża, a zamieszkała w maleńkim domku razem z jedną z sióstr misjonarek. – Miasteczko Caibarien to region, który najbardziej został poszkodowany w wyniku huraganu Irma. Gdy pojawiłam się tam w grudniu, były jeszcze, i pewnie długo będą, widoczne skutki tego huraganu. Tam domy cały czas mają zerwane dachy, naruszone konstrukcje. Ludzie czekają ciągle na przyjazd tych, którzy szacują szkody. Wprost im się też mówi, że kolejnego huraganu nie mogą spędzić w domach. Życie w tamtym miejscu to życie w ciągłym strachu. Oni wiedzą, że albo w tym, albo w następnym roku ten huragan przyjdzie – opowiada Ewa.

Głównym zadaniem polskiej wolontariuszki zaraz po przybyciu na Kubę była przede wszystkim praca z młodymi katechetami oraz osobami poszukującymi swojego miejsca w Kościele. – Miałam za zadanie scalić tę grupę, by razem w przyszłości mogli budować społeczeństwo obywatelskie, świadome i odpowiedzialne za swoje otoczenie, za swoje środowisko, chętne do zauważania potrzeb i odpowiadania na nie. Tylko w tej miejscowości, w której byłam, potrzeb jest naprawdę mnóstwo, a coś takiego jak wolontariat nie istnieje – opowiada.

Przez dwa miesiące Polka szkoliła otwartych na wszelkie nowości i chętnych do wprowadzania zmian Kubańczyków. Oprócz tego jednak integrowała się z mieszkańcami Caibarien. – Siostry misjonarki wprowadziły mnie w świat ludzi starszych, chorych i niepełnosprawnych – wspomina Ewa. – Miałam za zadanie codziennie ich odwiedzać. I to było doświadczenie, które przeżyłam najbardziej – dodaje.

Na Kubie ciągle rządzą komuniści i dla człowieka, który komuny w Polsce nie pamięta, wszystko, co się tam dzieje, jest czymś kompletnie niezrozumiałym. – Dopiero będąc tam, zdałam sobie sprawę, że Polska to kraj naprawdę wysoko rozwinięty – stwierdza wolontariuszka. – Wszystko mamy, żyjemy raczej w świetnych warunkach. Mamy dostęp do nowości technologicznych i cywilizacyjnych. Na Kubie dopiero teraz ludzie zaczynają mieć w większych miastach dostęp do internetu, i to nie w swoich domach, a w specjalnie wyznaczonych strefach wi-fi. Trudna jest przede wszystkim sytuacja starszych mieszkańców Kuby. Nikt się w zasadzie nimi nie zajmuje i to, że ja ich odwiedzałam, chciałam z nimi rozmawiać, słuchałam tego, co mówią, było dla nich niezrozumiałe. Przecież każdy normalny człowiek przybywający na Kubę powinien leżeć na plaży – śmieje się dziewczyna. 

Ewa, choć dopiero wróciła ze swojej misji, już marzy o powrocie. – Ludzie tam na mnie czekają – mówi. – Teraz krok po kroku zaczynamy w naszym stowarzyszeniu pracować nad projektem kontynuacji wolontariatu i wsparcia konkretnych działań podejmowanych wokół tamtejszego Kościoła katolickiego. Jest wiele do zrobienia. Kuba to zdecydowanie ziemia misyjna.