Ostatni udokumentowany cud w Wąwolnicy

Justyna Jarosińska

publikacja 09.05.2018 11:14

Agata Pastwa z Poniatowej ma 35 lat, męża i trójkę dzieci. Żyje dzięki Matce Bożej Kębelskiej.

Agata Pastwa uzdrowienie zawdzięcza Matce Bożej Kębelskiej Agata Pastwa uzdrowienie zawdzięcza Matce Bożej Kębelskiej
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Księga łask i uzdrowień w sanktuarium w Wąwolnicy cały czas się zapełnia. Kolejne karty na bieżąco zapisywane są świadectwami cudów uproszonych u Matki Bożej Kębelskiej. Nic dziwnego, że nabożeństwa z modlitwą o wstawiennictwo Maryi gromadzą w Wąwolnicy tysiące ludzi. Przyjeżdżają z całej Polski. Modlą się, prosząc o to, czego w życiu potrzeba, a potem wracają dziękować.

Agata Pastwa o tym, że ma raka piersi dowiedziała się 6 czerwca 2016 r. - To był dla mnie szok, bo moje życie w ciągu ostatnich lat kręciło się co prawda wokół szpitali, ale problemem było zdrowie moich dzieci, a nie moje - opowiada.

- Nasze córeczki bliźniaczki mają zdiagnozowaną padaczkę, stwardnienie guzowate, obie są też niepełnosprawne intelektualnie, a Nikola ma dodatkowo autyzm. Dlatego, gdy usłyszałam, że mój guz jest nieoperacyjny, przeraziłam się - dodaje.

Okazało się, że Agata ma nie tylko zajętą przez nowotwór pierś, ale także węzły chłonne.

- Lekarze zaproponowali najpierw ciężką chemię a ewentualną operację później. To był bardzo trudny czas. Myślałam sobie, że jeśli przeżyję tę chemię, to już przeżyję wszystko. Czułam się bardzo źle - wspomina pani Agata.

Ale nie traciła wiary, że będzie lepiej. - Gdy tylko mogłam, jeździłam z mężem do Matki Bożej do Wąwolnicy. To było nasze miejsce. Tam przez wiele lat, gdy dziewczynki zostały zdiagnozowane, modliłam się o ich uzdrowienie. Tam też, a w zasadzie w miejscu objawień w Kęble, spędziliśmy z mężem wiele godzin, kiedy nasze dzieci uczestniczyły w rehabilitacji w pobliskim ośrodku. Dlatego, gdy tylko usłyszałam o chorobie, pierwsze kroki skierowałam do Matki Bożej - opowiada pani Agata.

Modlili się za nią wszyscy: rodzina, przyjaciele, znajomi, ale także nieznajomi, którzy poznając historię jej rodziny, starali się pomóc choćby modlitwą. 

Kobieta w listopadzie 2016 r. została zoperowana. Usunięto jej prawą pierś i węzły chłonne. Styczeń i luty 2017 r. był czasem radioterapii.

- Śmiałam się trochę, bo przypomniałam sobie, jak pół roku przed zachorowaniem oddałam swoje długie włosy do fundacji Rak'n' Roll, a teraz sama potrzebowałam peruki - mówi. 

Po radioterapii Agatę czekała jeszcze przypominająca chemia. Gdy tylko ona się skończyła, na kolejnym badaniu okazało się, że w miejscu blizny jest wznowa, znacznie złośliwsza. 

Był przełom października i listopada, gdy badanie potwierdziło nawrót raka. Lekarze w Lublinie rozłożyli ręce, twierdząc, że nie mają pomysłu na dalsze leczenie.

- A ja tak bardzo chciałam żyć - mówi pani Agata. - Nikt w mojej rodzinie wcześniej nie chorował na raka, nie byłam obciążona genetycznie, a jednak coś takiego się przyplątało. 

29 listopada lekarze wyznaczyli termin badania PET, które miało wskazać, gdzie tym razem rozniósł się nowotwór.

- Dzień później przed obrazem Matki Bożej w czasie indywidualnej Mszy św. stanęłam z całą rodziną i przyjaciółmi, prosząc o uzdrowienie. Przez kolejne dwa tygodnie czekałam na wynik z drżącym sercem. Bardzo się bałam. Nowotwór piersi powoduje odległe przerzuty. 14 grudnia przyszedł wynik, że nie mam w organizmie żadnych zmian nowotworowych. Byłam zupełnie czysta. 

O tym, że to cud, wiedzą wszyscy, którzy walczyli razem z Agatą o wyzdrowienie. - Matka Boża mnie uleczyła - mówi z przekonaniem Agata. - Gdy lekarze zobaczyli wynik, długo nie mogli wyjść ze zdziwienia. Powiedzieli tylko, że czasem tak się zdarza...