Nowy numer 13/2024 Archiwum

Z upośledzonymi "normalni" wspólnoty nie budują!

Maria Pietrusza-Budzyńska, prezydent i założycielka Fundacji "Teatroterapia Lubelska", mówi o dorosłych z niepełnosprawnością intelektualną, dystansie między ludźmi i rzeczywistości, której nie znamy.

Ks. Rafał Pastwa: Czy można powiedzieć, że jesteś pedagogiem specjalnym?

Maria Pietrusza-Budzyńska: Myślę, że już jestem na tyle dojrzałym człowiekiem, który korzysta z wiedzy wziętej z życia, pedagogiki specjalnej, teatru, aby móc „utworzyć” od nowa człowieka, który przychodzi do mojego miejsca.

Czyli?

Tym moim miejscem jest teatr, ułuda teatru, wizja teatru, pomieszczenie teatru, w którym mogę „tworzyć” na nowo człowieka.

Jesteśmy przy ul. Jastrzębiej 3 w Lublinie. Co to za miejsce dokładnie?

Jest to zaplecze teatru i sceny, gdzie od ćwierć wieku spotyka się grupa 25 dorosłych osób niepełnosprawnych intelektualnie. Przyszły w to miejsce, aby ich życie nie było byle jakie, żeby nie było marnotrawione, żeby im się jeszcze chciało. Nie chcę filozofowania...

Więc nie filozofuj.

Przyszli tu ludzie zupełnie przypadkowi, których jedyną cechą szczególną było orzeczenie posiadania niepełnosprawności intelektualnej.

To ciągle te same osoby, nowe?

Ci ludzie przychodzą i odchodzą przez te 25 lat. Ci, którzy odchodzą, odchodzą w „niebyt”. Odchodzą zazwyczaj w wyniku konfliktu rodzinnego, gdzie rodzina nie chce się przyznać do członka rodziny, który jest „inny”, z niepełnosprawnością. Odchodzą również z tego powodu, że nabywają wiedzy o sobie samych, stają się bardziej świadomi swojego stanu i nabywają takich umiejętności, że stają się samodzielni. Chyba takim największym szczęściem, jakiego tu doświadczyłam, to było szczęście jednej z matek, której syn na święta Bożego Narodzenia kupił czapkę i szalik za swoje własne, zarobione pieniądze. Czapka i szalik dla tej prostej kobiety oznaczały, że mogła w święta pójść do kościoła w tej czapce i szaliku. To był akt dorosłości, dojrzałości syna, który do tej pory był w zasadzie „nikim” w rodzinie.

Mówiłaś o odchodzeniu w „niebyt”...

Odchodzą w „niebyt”, czyli w miejsce, z którego przyszli. Oni przyszli z „niebytu”. Przyszli z miejsca, gdzie są obsługiwani, gdzie są wyręczani, gdzie się za nich decyduje, gdzie są sterowalni. I nagle zaczynają prowadzić osobne życie, potrzebują, żeby uznać ich samodzielność. Gdy zaś wrócą do swojej rodziny, to znów ktoś decyduje za nich. Rodzice się boją, że w wyniku obniżonego poziomu inteligencji coś się im stanie. Rodzic kocha swoje dziecko, więc je chroni. Ta sytuacja latami się nawarstwia, dziecko rośnie, ale rodzic i tak chce je chronić, jakby tym dzieckiem było nadal. Jest to błędne koło.

Możliwe jest osiągnięcie samodzielności przez osobę z niepełnosprawnością intelektualną?

Jest to możliwe. Ci ludzie potrafią samodzielnie się ubierać, przygotować sobie jedzenie, pójść do sklepu, samodzielnie decydować o wyjściu do kina, mieć swoje samodzielne marzenia, a nie spełniać wyobrażenia swoich rodziców. Jeżeli człowiek 24-letni osiąga wiek rozwoju społecznego na poziomie 15-latka, czyli ma ciało 24-latka, a rozum 15-latka, to co, nie może sam żyć? Taka osoba ma dowód osobisty, jest człowiekiem akceptowanym społecznie. Co zatem może zrobić taki człowiek z upośledzeniem znacznym? Powinien pójść do pracy na miarę swoich możliwości, ma bowiem możliwość wykształcenia umiejętności dorosłego człowieka. Do nich należy: mycie, kupowanie butów, kupowanie chleba na śniadanie itd. Ludzie spotykający się przy ul. Jastrzębiej robią to wszystko.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy