Tramwaj na Majdanek

Justyna Jarosińska

|

Gość Lubelski 49/2012

publikacja 06.12.2012 00:15

Rocznica. Lubelskie Metropolitalne Wyższe Seminarium Duchowne przygotowuje się do obchodów 300 lat istnienia.

Tramwaj na Majdanek Powojenne czasy lubelskiego seminarium zostały w pamięci i na zdjęciach

W te przygotowania wpisuje się też zorganizowana pod koniec listopada przez MSD konferencja o sytuacji duchowieństwa z okresu dwóch totalitaryzmów. Swoimi przeżyciami z okresu okupacji i komunizmu z gośćmi obecnymi na sesji dzielili się zaproszeni księża oraz biskup Mieczysław Cisło.

Non possumus

– Kościół był w czasach PRL największym opozycjonistą, ale nie dlatego, że był zaprogramowany na jakąś walkę z ówczesną władzą. Każdy system totalitarny chce zdobyć władzę nad człowiekiem i pragnie kontroli nad nim nie tylko materialnej, społecznej i gospodarczej, ale także duchowej. A na to Kościół się już nie godził – mówił bp Mieczysław Cisło. – Władze domagały się kontrolowania Kościoła. Chciały wydawać zgody na nominacje biskupie. To właśnie wtedy prymas Wyszyński wypowiedział słynne „non possumus”. W tym czasie w krajach ościennych likwidowano seminaria duchowne. W Polsce też istniała taka groźba. Pamiętam takie wakacje, kiedy rektor, ks. Paweł Pałka kazał nam przyjechać i pilnować seminarium. W tym czasie też do seminariów wysyłano wizytatorów z kuratorium, którzy mieli udowodnić, że seminaria są szkołami zawodowymi, i odebrać im prawa wyższej uczelni. Ks. Pałka wybronił przed wizytatorami nasze seminarium. Kiedy przyszli na kontrolę, on w trakcie wykładu zmienił język z polskiego na łacinę. Niczego nie zrozumieli – wspominał biskup.

Nieproszeni goście

Biskup Cisło w swoich wspomnieniach nawiązywał do czasów komunizmu, kiedy powszechna była próba werbowania przez urzędników służby bezpieczeństwa alumnów do współpracy: – Najczęściej odbywało się to na zasadach odwiedzin w domach rodzinnych. Niektórzy dali się wciągnąć. Pamiętam, jak byłem wychowawcą. Rekolekcje w seminarium prowadził ks. Tokarczuk, dzisiejszy arcybiskup. Mówił o tym, w jaki sposób władza chce niszczyć Kościół, o infiltracji seminarium. Po tej konferencji zgłosił się do niego kleryk, który przyznał się do swojego dramatu. Kiedy był w czasie wakacji w domu, jechał przez miejscowość samochodem. Szedł orszak weselny. Kogoś potrącił. Nic się nie stało, ale zaraz przyjechała milicja. Wylegitymowali go. Jak się okazało, że to kleryk, zabrali go na komendę na specjalne przesłuchanie. Zastraszony i zmaltretowany psychicznie chłopak otrzymał propozycję, że albo podpisze oświadczenie, że będzie lojalny wobec władzy, albo wszystko się wyda. Kleryk po wakacjach wrócił do seminarium, a kilka dni po rozpoczęciu roku pojawił się gość na portierni. Pokazał mu oświadczenie i powiedział, że to zobowiązuje, a jeśli nie, to on wszystko wyjawi władzom seminaryjnym. Miejscem spotkań tego kleryka z funkcjonariuszem SB był cmentarz na Lipowej, kwatera grobów wojskowych. Spotykali się regularnie. Kleryk udzielał informacji, za które otrzymywał wynagrodzenie. Potem dostał mikrofon do podsłuchiwania i nagrywania. Doszedł do takiego stanu, że chciał popełnić samobójstwo. I wtedy po tej konferencji opowiedział ks. Tokarczukowi całą historię. Ten odesłał go do rektora, a rektor do biskupa Pylaka. Każdego roku po wakacjach zbieraliśmy relacje alumnów z najść w domach. Jak opowiada bp Cisło, byli też tacy alumni, którzy przychodzili do seminarium już zwerbowani. Wtedy prowadzili dywersję. Głosili, że im coś kosztownego zginęło, zegarek czy magnetofon. To bulwersowało. W seminarium kandydaci do kapłaństwa kradną? Ale to była celowa robota. Ginęło coś, czego kandydat do kapłaństwa nigdy nie miał. – Takich przypadków było bardzo dużo – dodaje biskup.

Najważniejsza formacja

Ksiądz Józef Zbiciak do seminarium wstąpił w 1948 r. Wspomnienia z czasów przygotowań do kapłaństwa, mimo trudnych warunków, w jakich studiował, ma dobre. – Docierały do nas wiadomości o likwidacji Caritas i gimnazjum biskupiego, natomiast były to tylko wiadomości – wspomina. – Przełożeni chronili nas przed tym, co się działo na zewnątrz. Nie słuchaliśmy wtedy radia, nie było dostępu do prasy. Dopiero na ostatnim roku ks. rektor Wilczyński powiedział nam, że czekają nas czasy trudne. Ale my nie przeżywaliśmy lęków i niepokojów. Sprawa, na której się koncentrowaliśmy, to była nasza formacja. W seminarium mieliśmy bardzo ciężkie warunki bytowe. Pamiętam, jak po przyjeździe z wakacji trzeba było przygotowywać sienniki. Nie było co jeść. Fakt ten zmuszał nas do udziału w różnych zbiórkach żywności. Jako diakon wyjeżdżałem do parafii głosić kazania. Mówiłem o tym, jak żyjemy, w seminarium. Pamiętam, z jednego takiego wyjazdu dostaliśmy całą ciężarówkę jedzenia. To był sposób utrzymania seminarium. Na śniadanie mieliśmy zazwyczaj tylko kawę i chleb. Chyba że ktoś miał jakieś zapasy z domu. Wtedy je między sobą dzieliliśmy. Ale nie było narzekania, bo wiedzieliśmy, że sytuacja po wojnie jest trudna. Trudne mieliśmy też warunki do nauki. Nie było podręczników, tylko notatki. Niektórzy profesorowie dawali skrypty, które trzeba było powielać.

Zawsze w sutannach

W seminarium, jak opowiada ks. Zbiciak, panował dosyć ostry, niemal wojskowy rygor. W czasie studium obowiązywało milczenie i bardzo często wychowawcy interesowali się, czy to milczenie jest respektowane.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.