Źle Go szukacie

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 15/2013

publikacja 11.04.2013 00:15

Świadectwo. Pół Polak, pół Francuz, urodzony w Afryce, znakomity muzyk, człowiek po przejściach. – Nigdy nie byłem biedny, ale szczęśliwy stałem się dopiero, gdy spotkałem Jezusa – mówił do młodych w Lublinie Frenchman, czyli Nicolas Ribier.

Forum Młodzieży archidiecezji lubelskiej to czas na umocnienie wiary i nawiązanie nowych przyjaźni Forum Młodzieży archidiecezji lubelskiej to czas na umocnienie wiary i nawiązanie nowych przyjaźni
Agnieszka Gieroba

Jesteście młodzi i niektórym z was wydaje się, że są porządnymi chrześcijanami. Może i są, ja jednak też tak myślałem przez długi czas, aż przestałem chodzić do kościoła – mówił podczas Forum Młodzieży archidiecezji lubelskiej gość specjalny, czyli Frenchman, znany między innymi z takich formacji jak Bass Medium Trinity (Marika/ABselektOR/Frenchman) i Jamal. Dla wielu młodych idol. – Muzyka zawsze była ważna w moim życiu. Był taki czas, że wydawało mi się, że jest najważniejsza, ale to nieprawda. Chcę wam opowiedzieć o tym, jak zwątpiłem i jak Jezus mnie odnalazł, mimo że ja Go wcale nie szukałem – zaczynał swoje świadectwo Nicolas.

Gorąca Afryka

– Jestem dzieckiem, nazwijmy to, dziwnych kombinacji. Moja mama jest Polką, mój tata Francuzem. Urodziłem się w Afryce w Gabonie, gdzie mieszkaliśmy przez 14 lat. Tam był mój świat. Gorący, kolorowy, roztańczony. Mój kościół parafialny tętnił życiem. Na każdej Mszy świętej śpiewaliśmy radośnie, nierzadko tańczyliśmy, niosąc dary do ołtarza. Ludzie, którzy wierzyli w Jezusa, cieszyli się tak bardzo, że nie byli w stanie tego ukryć. W takim kościele zostałem ochrzczony i przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą. Kiedy miałem 14 lat, wróciliśmy do Polski – opowiadał Nicolas. Dla młodego chłopaka był to całkiem inny świat. W porównaniu z tym z Afryki zimny i szarobury. Do tego okres dojrzewania, w jaki akurat wchodził, sprzyjał buntowi. – Moi rodzice nieźle się ze mną mieli. Po kilku miesiącach pobytu w Polsce powiedziałem im, że więcej do kościoła nie pójdę, że tu cały rok trwają Gorzkie Żale, ludzie są smutni, nikt nie śpiewa, że mi w tym kościele chce się spać – mówił.

Kościół nie dla mnie

Nic nie było w stanie Nicolasa przekonać. Zaczynała się też jego przygoda z muzyką, która wypełniła czas. – Skończyłem liceum plastyczne i wybrałem się na studia. Centrum mojego życia stanowiła jednak muzyka. Zacząłem współpracę z Mariką, grałem koncerty, angażowałem się w różne projekty muzyczne. Miałem kasy jak lodu. W pewnym momencie postanowiłem przerwać studia. Stwierdziłem, że to się nie opłaca. Zarabiam niezłe pieniądze, robiąc same przyjemne rzeczy, więc... po co się męczyć i studiować? – wspominał. Wynajął wtedy kawalerkę w Warszawie i zamieszkał z dziewczyną. – Wcale mi to nie przeszkadzało, że jest to wbrew zasadom wpojonym mi przez rodziców. Co prawda raz w roku chodziłem do spowiedzi, ale nie wiem po co. Wyrzucałem z siebie grzechy jak karabin maszynowy, ale nawet przez chwilę nie zamierzałem zmieniać swojego życia. Ksiądz pukał w kratki konfesjonału, że koniec, i dla mnie był to koniec. Nie pamiętałem nawet, jaką pokutę dostawałem – przyznawał.

Obca kobieta

Wie dokładnie, że grał wtedy koncert we Wrocławiu. Gdy skończyli, podeszła do niego jakaś kobieta, pogratulowała dobrej muzyki i zapytała, czy może chwilę z nim porozmawiać. Zgodził się. – Myślałem: „Czego ta babka chce?”. Powiedziała tak: „Nie wiem, od czego zacząć, więc zapytam wprost: czy jesteś gotowy umrzeć za Jezusa Chrystusa?”. Zaskoczyła mnie tym. Poprosiłem, by poczekała chwilę, bo tak od razu nie dam jej odpowiedzi. Odszedłem na bok, pomyślałem i przyszedłem jej powiedzieć, że może ją rozczaruję, ale nie jestem gotowy do takich poświęceń. Powiedziała mi, żebym się nie martwił, że Jezus Chrystus mnie bardzo kocha i że w pewnym momencie swojego życia będę miał do wyboru między pozostaniem neutralnym a pójściem w Jego ślady – mówi Nicolas. Minęło kilka miesięcy. Pewnego poranka miał bardzo wyraźny sen. Akcja toczyła się w kościele, do którego uczęszczał, gdy mieszkał w Afryce. Wtedy proboszczem parafii był biały, we śnie przemawiał zaś czarny ksiądz. Za księdzem, nad tabernakulum, był kadr obrazu o kształcie eliptycznym bez płótna w środku. Zadał sobie więc pytanie, dlaczego nic w tym kadrze nie ma. Nagle, jakby w odpowiedzi, objawiła się Matka Boża płacząca łzami z krwi. – Takich snów się w życiu nie zapomina. Po przebudzeniu od razu zadzwoniłem do mojej mamy. Myślałem, że bardzo się ucieszy z tego, co jej powiem, bo ona jest bardzo pobożna i bardzo kocha Maryję. Ona jednak powiedziała tylko: „Synu, to dobrze, ja nie mam czasu z tobą gadać w tym momencie”. Byłem zawiedziony – przyznaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.