Papieski przykład

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 20/2013

publikacja 16.05.2013 00:15

Tylko raz pogroził mu palcem, ale zrobił to z uśmiechem, więc jakby się nie liczy. O swojej pracy z papieżem Polakiem opowiadał na KUL abp Mieczysław Mokrzycki.

Abp Mieczysław Mokrzycki opowiadał studentom KUL o swojej pracy u boku Jana Pawła II Abp Mieczysław Mokrzycki opowiadał studentom KUL o swojej pracy u boku Jana Pawła II
Agnieszka Gieroba

Jan Paweł II nieustannie zaskakiwał swoich najbliższych współpracowników swoją siłą, pracą i uśmiechem, nawet gdy wszyscy byli już bardzo zmęczeni – mówił studentom KUL abp Mieczysław Mokrzycki, który przybył do Lublina na zaproszenie Wydziału Teologii KUL. Kiedy był młodym klerykiem, myślał, że listy papieskie, różne adhortacje czy inne przesłania ktoś pisze papieżowi. – My, klerycy, nie nadążaliśmy wszystkiego czytać, więc byliśmy przekonani, że kilka osób w Watykanie pracuje nad tymi tekstami, a papież je tylko zatwierdza. Kiedy zostałem papieskim sekretarzem, ze zdumieniem odkryłem, że to wszystko robi osobiście Jan Paweł II. Był doskonale zorganizowany. Dużo wcześniej przygotowywał swoje wystąpienia, jakby zawsze wybiegał myślą w przód, by jak najlepiej przygotować się do spotkania z ludźmi. Homilię na Boże Narodzenie pisał np. już we wrześniu w Castel Gandolfo. Potem te dokumenty trafiały do sekretariatu papieskiego, gdzie tłumaczyliśmy je na wiele języków – wspominał abp Mokrzycki. Tylko raz Jan Paweł II zostawił tekst swojego wystąpienia na ostatnią chwilę. Była to homilia, którą miał wygłosić z racji jubileuszu 2000 lat chrześcijaństwa. – Pisał ją od dawna, ale ciągle coś zmieniał. Modlił się i znowu coś poprawiał. Tak bardzo mu zależało, żeby to, co powie, dotarło do ludzkich serc i niosło w sobie głębię, że do ostatniej chwili nad nią pracował. My się już denerwowaliśmy, że nie zdążymy jej przetłumaczyć, że dziennikarze będą mieli do nas pretensje, iż tak późno dostają papieski tekst. Mówiliśmy o tym papieżowi, ale on powtarzał, żebyśmy się nie martwili, że jak tekst będzie gotowy, na pewno damy radę ze wszystkim zdążyć. Rzeczywiście tak się stało, ale dla nas była to niezwyczajna sytuacja, bo zawsze wszystko mieliśmy dużo wcześniej – opowiada arcybiskup.

Nagana papieska

Przez wszystkie lata pracy z ojcem świętym raz zdarzyło się, że Jan Paweł II pogroził swojemu sekretarzowi palcem. – Ojciec święty miał zwyczaj pracować ze mną rano. Tak gdzieś około godz. 9 spotykaliśmy się i Jan Paweł II dyktował mi homilię. Siedziałem przy komputerze, a on mówił. Nie nadążałem wszystkiego zapisywać, więc miałem swój system skrótów, który potem rozwijałem i dawałem papieżowi do przejrzenia już zrozumiały tekst. Tego dnia jakoś później niż zwykle zaczęliśmy pracę. O 12.00 papież spotykał się z ludźmi na „Anioł Pański” czy też miał jakieś audiencje. Akurat tak wypadło, że tego dnia miałem mu w tych spotkaniach towarzyszyć. Po ich zakończeniu papież mówi do mnie „Mieciu, daj mi to, co napisaliśmy rano, żebym mógł jeszcze uzupełnić”. Przeraziłem się, bo tekst w komputerze był niepoprawiony, pełen moich skrótów i literówek. Powiedziałem ojcu świętemu, że to wersja robocza; on wziął ją, poszedł do siebie przeczytać i kiedy przyszedł na obiad, popatrzył na mnie i pogroził mi palcem. Na szczęście zrobił to z uśmiechem i nie miał pretensji, że prawie nic nie zrozumiał z moich notatek. Kiedy je poprawiłem, tekst stał się możliwy do przeczytania dla każdego – wspomina abp Mieczysław.

Blisko ludzi

Dla Jana Pawła II bardzo ważne było być blisko ludzi. – Pamiętam jedną z pielgrzymek z Libanu, która przyjechała do Watykanu. To bardzo żywiołowi ludzie, którzy z wielkim entuzjazmem przyjęli słowa papieskie. Po zakończonej audiencji zwykle podchodziła do papieża delegacja kilku osób, którym papież ściskał dłoń i błogosławił. Tym razem jakoś nikt nie zadbał o wyznaczenie tej delegacji i po zakończeniu przemówienia wszyscy rzucili się w stronę ojca świętego, by uścisnąć mu dłoń. Mówiłem papieżowi, żebyśmy przeprosili ludzi i wyszyli, bo już biskupi zaproszeni na obiad czekają w jadalni, a siostry pewnie podają zupę. Papież spojrzał na mnie groźnie i powiedział, że nie będzie uciekał przed ludźmi. Uścisnął wszystkim dłoń, a biskupi czekali na spóźniony obiad ponad godzinę – wspomina arcybiskup. Przed takim wysiłkiem chcieli chronić papieża jego współpracownicy, on jednak był bardzo uparty i nie chciał zamykać się w Watykanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.