Dziecko… Nie bój się!

Justyna Jarosińska


|

Gość Lubelski 33/2013

publikacja 15.08.2013 00:15

Maryjny sierpień. Jest gorąco. Ludzie 
w mieście chowają się do klimatyzowanych pomieszczeń. Ci mieszkający na wsi pracują, 
jeśli już rzeczywiście muszą. Pielgrzymi idą. 


W drodze na prom W drodze na prom
Tomasz Burdzanowski /GN

Takiej pogody podczas pielgrzymki nie było już od wielu lat – mówi pan Tadeusz, który do Częstochowy idzie po raz ósmy. Po kilku dniach marszu w pełnym słońcu wszyscy zaczynają marzyć o deszczu. – Przyzwyczailiśmy się, że zazwyczaj już w Bełżycach po nocce witał nas chociaż kapuśniaczek. A tu nic. Zaczynam się zastanawiać, czy lepiej jest, jak cały czas świeci słońce i jest tak gorąco jak teraz, czy może jednak jak pada deszcz. Człowiek to zawsze wybredny – dodaje ze śmiechem. 


Naprawdę warto


Po czterech dniach marszu przychodzi zwątpienie. Dotyka szczególnie tych, którzy na pielgrzymkę wybrali się po raz pierwszy. – Wstyd się przyznać, ale chciałam już zrezygnować, jak tylko wyszliśmy z Lublina – opowiada Katarzyna. – Jakoś przemogłam swoje zmęczenie, ale tuż przed tym, kiedy mieliśmy przeprawiać się na drugą stronę Wisły w Annopolu, poczułam tak wielki kryzys, że stwierdziłam: to koniec podróży. Wtedy zobaczyłam panią Stanisławę. 70-letnia kobieta na pielgrzymce jest już po raz dwudziesty. Opatrywała stopy swojej córce, pewnie niewiele ode mnie starszej. Zapytała, czy mi w czymś pomóc. Powiedziałam: nie, dziękuję. A ona tak na mnie spojrzała dziwnie i powiedziała: dziecko, nie bój się, dasz radę, naprawdę warto. Chciało mi się płakać. Przypomniałam sobie, że na tę pielgrzymkę tak długo się szykowałam. Nie mogę się poddać, przecież idę do Matki, po męża. 


Mama płakała


Bolą nogi, stopy, biodra, ramiona. Boli wszystko. Zdarzają się omdlenia. Więcej osób niż zwykle odwiedza jadącą przy pielgrzymach karetkę. Pątnicy wchodzą na Święty Krzyż. W drodze pod górę rozważają stacje Drogi Krzyżowej. Znowu upał. Chyba nie ma takiego człowieka, która by powiedział, że jest łatwo – Przecież ma być trudno – mówi z uśmiechem Kuba. Młody chłopak wszystkich wokół rozśmiesza. Zaraża swoją radością i pogodą ducha. Niektórych nawet chyba to denerwuje, bo podśmiewają się, że to taki chodzący poradnik pozytywnego myślenia. – Rodzice zabrali mnie na pielgrzymkę pierwszy raz, jak miałem 7 lat. Pamiętam, że nie byłem z tego powodu jakoś bardzo szczęśliwy. Wolałem pojechać do dziadka na te dwa tygodnie. Ale prawdopodobnie nie miałem zbyt wiele do gadania, nie pojechałem. Poszedłem po raz pierwszy z rodzicami do Częstochowy. Trochę szedłem, trochę jechałem. To było 12 lat temu. Ale do dziś pamiętam to przeżycie, gdy zobaczyłem klasztor w Częstochowie, a moja mama się rozpłakała. Później przez wiele lat chodziłem na pielgrzymki z rodzicami. Szliśmy z Warszawy, z Gdańska. Teraz chodzę znowu z Lublina. W maju zaczynam odliczać dni. To taka forma uzależnienia. Jak się raz pójdzie, to już nigdy nie zazna się w sierpniu w domu spokoju. 


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.