Studencki kryzys

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 39/2013

publikacja 26.09.2013 00:15

Wszystkie lubelskie uczelnie się rozbudowują – mają Nowe budynki, świetne laboratoria, obiekty sportowe, biblioteki. Jest coraz piękniej i lepiej, tylko studentów coraz mniej.

KUL przyciąga na studia i świeckich, i wiele osób konsekrowanych KUL przyciąga na studia i świeckich, i wiele osób konsekrowanych
Agnieszka Gieroba /gn

Mamy kryzys. Dla mieszkańców Lublina, którzy w dużej mierze utrzymują się ze studentów, to poważny problem. Do tej pory opłacało się choćby kupić mieszkanie i wynajmować je studentom, z czego dawało się nie tylko spłacać ewentualny kredyt, ale i jeszcze coś zostawić na życie. Student dużo nie wymagał, a gdzieś mieszkać musiał. Złoty interes. Niestety, gdy studentów mniej, wymagania rosną. Lubelski rynek oferuje tak dużo stancji, że wzięcie mają te najlepsze, czyli blisko uczelni, a jeśli odległość większa, to dodatkowe udogodnienia, jak internet i ładny wystrój, są mile widziane. Do tej pory studenci chętnie wynajmowali mieszkania na lubelskim LSM-ie. To stare osiedle, ale blisko wielu uczelni i z rozbudowaną infrastrukturą w okolicy. Dziś jednak wiele osób woli poszukać stancji na nowych osiedlach, gdzie jest ładnie i nowocześnie. Im studentów mniej, tym łatwiej przejechać przez miasto i zdecydowanie szybciej można znaleźć miejsce parkingowe. Mniejszy tłok także w komunikacji miejskiej, mniej ludzi w kinie i w centrach handlowych. Jednak dla wielu rodzin mniej studentów oznacza mniej pieniędzy na życie. I nie chodzi tylko o tych, którzy wynajmują stancje. Student musi przecież coś zjeść, zrobić zakupy, skorzystać z ksero, pójść do fryzjera. Im mniej studentów, tym mniej zarobią ci, z których usług żacy korzystają.

Kuszenie studenta

Ogromne inwestycje z wykorzystaniem środków unijnych poczyniły wszystkie lubelskie uczelnie. Swoją bazą lokalową, nowoczesnym sprzętem i dobrymi wykładowcami próbują, mimo kryzysu, przyciągnąć studentów. Żeby uatrakcyjnić swoją ofertę, otwierają nowe kierunki studiów. UMCS w tym roku kusił 6 nowościami. Pierwszy raz studenci pojawią się na kierunkach: bezpieczeństwo narodowe, logistyka, zarządzanie w politykach publicznych, polityka spraw publicznych, fizykochemia nowych materiałów i geoinformatyka. Uniwersytet Przyrodniczy otworzył zielarstwo i terapie roślinne, Politechnika uruchomiła inżynierię produkcji, a KUL zaczyna studia I stopnia na kierunkach bezpieczeństwo narodowe, teksty kultury i animacja sieci. Wiele z tych nazw brzmi egzotycznie, choć w rzeczywistości to stare kierunki o nowych nazwach lub połączenie zajęć z różnych kierunków, które wcześniej nie cieszyły się dużą popularnością. To zabieg marketingowy, do którego uczelnie niechętnie się przyznają. Przeciwny otwieraniu nowych kierunków jest Uniwersytet Medyczny, który taki zabieg przeszedł kilka lat temu. – W naszej ofercie jakiś czas temu znalazły się kierunki nazwane zdrowie publiczne i ratownictwo medyczne. Zauważyliśmy, że po pierwszym boomie spada zainteresowanie tymi studiami. My stawiamy na stare kierunki, których pozycja się umacnia w Polsce i na świecie. Uważamy, że lepiej rozwijać to, co jest dobre i sprawdzone, niż eksperymentować – mówi dr hab. Włodzimierz Matysiak z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Przeciwnego zdania są władze Uniwersytetu Przyrodniczego, które szukają nisz, a kiedy jakąś znajdą, proponują jedyne w Polsce studia na jakimś nowym kierunku. – Taką niszą, w którą udało się nam wstrzelić, jest choćby hippologia i jeździectwo oraz zielarstwo i terapie roślinne. Podobnych kierunków nie ma nigdzie w Polsce, więc zainteresowanie mamy duże – mówi rzecznik Uniwersytetu Przyrodniczego.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.