To był nasz dom

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 40/2013

publikacja 03.10.2013 00:15

300 lat lubelskiego seminarium. Kleryków było dużo. Seminarium nie było jeszcze rozbudowane, więc byliśmy upychani, by się zmieścić. W dwóch salach było nas po szesnastu. Te warunki jak na owe czasy nie były złe. Byliśmy zahartowani, jak to ludzie wojny.

Oprócz studiowania teologii klerycy pracowali  przy rozbudowie i remontach seminarium  Oprócz studiowania teologii klerycy pracowali przy rozbudowie i remontach seminarium
reprodukcjA Agnieszka Gieroba /GN

Czas płynie szybko, a pamięć jest ulotna. To, co niezapisane, odejdzie wraz ludźmi. Żeby zatrzymać wspomnienia dotyczące lubelskiego seminarium, jego rektor ks. Marek Słomka poprosił najstarszych księży z naszej diecezji, by spisali swoje wspomnienia z czasów kleryckich. W ten sposób powstała opowieść o minionych czasach i ludziach, którzy tworzyli seminarium. – Zadanie nie było łatwe. Niektórzy ze starszych księży nie mają już sił, by spisywać swoje wspomnienia, ale chętnie je opowiadają. Do pracy włączyliśmy więc naszych kleryków, którzy szli do starszych kapłanów i nagrywali, a potem spisywali ich wspomnienia. W ten sposób nie tylko poznawali historię, lecz także nawiązywali międzypokoleniowe więzi – mówi ks. Marek Słomka. To, co udało się zebrać, ukaże się w przyszłym roku w specjalnej książce jubileuszowej. Pośród wielu autorów wspomnień o lubelskim seminarium znajdziemy teksty pisane z perspektywy absolwentów, wychowawców i wykładowców, m.in. abp. Bolesława Pylaka, abp. Stanisława Wielgusa, bp. Ryszarda Karpińskiego, bp. Jana Śrutwy, profesorów Czesława Bartnika, prof. Andrzeja Nikodemowicza, ks. prof. Jerzego Misiurka, ks. Henryka Misztala, zasłużonych kapłanów: ks. Józefa Greniuka, ks. Józefa Zbiciaka i wielu innych. Kilka wspomnień publikujemy już teraz.

Trudne czasy

W roku 1939, z chwilą wybuchu wojny, seminarium przestało istnieć. Klerycy rozjechali się do swoich domów rodzinnych. – Dzięki nieznanym mi bliżej staraniom Generalny Gubernator Frank zezwolił na wznowienie pracy naszemu seminarium duchownemu, ale tylko dla byłych kleryków. Pomieszczenie dla niego znaleziono w domu sióstr szarytek (Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo) w miejscowości Krężnica Jara pod Lublinem. Seminarium to rozpoczęło prace w styczniu 1942 roku. Zgłosiło się kilkudziesięciu byłych alumnów, z których 38 otrzymało w okresie kilku lat święcenia. W roku 1943 uzyskano pozwolenie władz niemieckich na przyjęcie dalszych 10 kleryków. W listopadzie i ja dołączyłem do tej grupy. Stanowiliśmy pierwszy powojenny kurs seminaryjny. W tym czasie przebywał w gmachu seminarium i przygotowywał się do święceń kapłańskich ostatni już kurs kleryków przedwojennych – wspomina abp Bolesław Pylak. Lata powojenne wcale nie okazały się łatwiejsze. – Władze świeckie usiłowały na różny sposób infiltrować nasze życie seminaryjne. Byliśmy tego świadomi. Czasem udało się już w pierwszych tygodniach wykryć jakiegoś kolegę współpracującego z tymi władzami. Kuratorium chciało wizytować nasze wykłady, ale ks. Pałka, ówczesny rektor seminarium, udowodnił wysłannikom, że podlegamy władzom uniwersyteckim, a te mogą być wizytowane przez przedstawicieli Ministerstwa Oświaty. Problemem były też nakładane na seminarium podatki, dochodowe czy obrotowe. Pamiętam, jak na jednej z inauguracji na KUL-u ks. prymas Wyszyński mówił, że KUL jest milionerem nie dlatego, że ma miliony w kasie, ale że ma miliony długów do spłacenia Urzędowi Skarbowemu. Później ktoś mądrzejszy te długi umorzył – mówi bp Ryszard Karpiński.

Zabrali nawet świnie

– Pamiętam, jak pewnego dnia gmach seminarium otoczyło kilkanaście samochodów milicyjnych oraz ciężarówek – mówi abp Stanisław Wielgus. – Grupa milicjantów oraz urzędników lubelskiego fiskusa wkroczyła do seminaryjnych pomieszczeń gospodarczych, gdzie znajdowały się zapasy żywności i gdzie hodowano tuczniki. Działo się to na oczach naszych wychowawców, zakonnic pracujących w kuchni oraz nas, kleryków, tłumnie zgromadzonych na miejscu rabunku, tj. na podwórzu seminaryjnym. Przy akompaniamencie naszych protestów zabierano zapasy zgromadzone w spiżarniach, łącznie z workami suszonych jabłek przeznaczonych na kompot, ale przede wszystkim na nasze utrzymanie, zabrano też hodowane na miejscu świnie, których było kilkanaście. Sytuacja była tragikomiczna. Protestujące przeciw przemocy świnie kwiczały wniebogłosy, milicjanci nas popychali i przeklinali, a jeden z księży studentów, tj. studiujący wówczas na KUL-u muzykologię, ks. Stanisław Obara, nastawił na drugim piętrze, na parapecie okna wychodzącego na seminaryjne podwórze, adapter, który uregulowany na największą moc odgrywał międzynarodówkę oraz znaną komunistyczną pieśń »O cześć wam panowie magnaci«. Inny z ówczesnych księży studentów – obecny ks. prof. Józef Krukowski – robił zdjęcia całego zajścia. Wywołało to wściekłość napastników. Obawialiśmy się, że będą chcieli do nich strzelać. Rozbiegli się po gmachu, by schwytać winowajców. Im jednak udało się szczęśliwie uciec, a nikt, mimo gróźb, nie zdradził ich nazwisk.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.