Żyjemy tu spokojnie

ks. Rafał Pastwa

publikacja 14.10.2014 20:50

– Nie mamy tu sklepu, ale dojeżdża do nas samochód z zaopatrzeniem. Trzeba wychodzić do drogi i czekać aż przyjedzie, żeby nie przegapić. Kupujemy chleb, mleko i śmietanę. Po mięso i wędlinę trzeba jechać do najbliższego sklepu – mówi pani Maria.

Żyjemy tu spokojnie Czas w tym miejscu płynie wolniej ks. Rafał Pastwa /Foto Gość

Wstałem rano, żeby przygotować się dokładnie do wyjazdu na materiał w okolicach Krasnegostawu. Posprawdzałem stan baterii w obu aparatach, telefonach i dodatkowo w nawigacji. Mam taki nawyk odkąd doświadczyłem wyczerpania baterii we wszystkich możliwych urządzeniach, w momencie najmniej do tego odpowiednim.

Wyjechałem z Lublina w kierunku Chełma. Nieco podekscytowany wieczornym wywiadem, jaki miałem przeprowadzić z Justyną Steczkowską po jej koncercie w Chełmskim Domu Kultury. Zabrałem na tę okoliczność ubrania na zmianę, wiedząc, że wcześniej czeka mnie bieganie po polach, gospodarstwach i wielu innych miejscach w gminie Kraśniczyn. Początkowo miał to być tylko materiał o rekolekcjach kerygmatycznych w parafii, ale szybko plany się zmieniły, a raczej poszerzyły.

Kiedy patrzymy na Lublin – to widać, że pięknieje. Że się rozwija. Dużo w nim kultury, choć część mieszkańców dostrzega brak koncentracji na przemyśle i nowych miejscach pracy. Ale patrząc na dzielnice miasta mamy wrażenie, że coś drgnęło, choć nadal istnieją miejsca, gdzie konieczna jest poprawa jakości życia mieszkańców. Ale to miasto żyje. Na ulicach pełno ludzi. Od października Kozi Gród ożywiają studenci kilku uniwersytetów i szkół wyższych. I choć niektórzy chwalą się sukcesami portu lotniczego, i słusznie, oraz innymi wielkimi inwestycjami, także drogowymi, to są i tacy, co podkreślają niebywały rozwój Rzeszowa. Jakby pokazując, że można lepiej i więcej, i szybciej. Ale do sedna.

Droga ekspresowa w kierunku Chełma. Miałem zjechać na wysokości Piask, potem skręcić i jechać w kierunku Zamościa. Potem znów skręcić, i znów skręcić. Prowadziła mnie nawigacja. Nigdy nie byłem w okolicach Kraśniczyna. W miejscowości, w której się wychowałem i przyszło mi skończyć ogólniak – jak okiem sięgnąć tylko sady. Pięknie tam. Zwłaszcza w maju i w październiku. Ale tu, w gminie Kraśniczyn – inny rodzaj piękna. Niemal ogołocone już pola, ozdobione drzewami, noszącymi na sobie wszystkie kolory jesieni. Można się zachwycić pięknem natury. Dookoła cisza i pustka. Drogi już wprawdzie nie te same co przy wyjeździe z miasta wojewódzkiego. Domy też inne. Dużo chałup opuszczonych. Młodych ludzi jak na lekarstwo. Starsi siedzą na ławkach przy gościńcu, opierają się plecami o płot i korzystają ze słońca. Czekają na sklep – czyli samochód z zaopatrzeniem. Sam Kraśniczyn wygląda trochę inaczej niż okoliczne wioski, ale szału nie ma. To typowo wiejska gmina na Lubelszczyźnie. Obecnie leży w powiecie krasnostawskim. Przed laty wchodziła w skład województwa chełmskiego.

Mieszkańcy okolicznych miejscowości zajmują się przeważnie rolnictwem. Niektórym udało się znaleźć pracę w Krasnymstawie czy Chełmie, bo z roli ciężko się utrzymać. Młodzi wyjechali na studia, albo za granicę. – Uprawiamy zazwyczaj zboże, kukurydzę i buraki. Buraki cukrowe sprzedajemy do funkcjonującej jeszcze cukrowni w Krasnymstawie. Ale nikt nam nie powiedział kiedy i ile pieniędzy za to dostaniemy. Zboże i kukurydzę sprzedajemy na paszę dla zwierząt. Ale i w tym przypadku cena jest nie za wysoka, no i każdego roku nieprzewidywalna. Jak się robi zasiew to człowiek nie wie, ile zarobi – mówi Marian z Kraśniczyna.

– Żyję tu z całą rodziną, z dziećmi i wnukami. Już nie pracuję w polu ze względu na wiek. Moje dzieci pracują zawodowo, bo z pola nie da się utrzymać. Jednak nie wszyscy mogą znaleźć tu pracę mimo skończonych studiów, no bo i gdzie – mówi Jan Malinowski z Chełmca. – Nie mamy tu sklepu, ale dojeżdża do nas samochód z zaopatrzeniem. Trzeba wychodzić do drogi i czekać aż przyjedzie, żeby nie przegapić. Kupujemy chleb, mleko i śmietanę. Po mięso i wędlinę trzeba jechać do najbliższego sklepu – dodaje pani Maria. – Można powiedzieć, że żyjemy na końcu świata, bo nie ma tu też szkoły. Została jedynie kaplica, bo tej nikt nam nie zamknie. Najważniejsze jest jednak to, że jesteśmy dla siebie życzliwi i umiemy sobie pomagać – dodaje.

Jest rolnikiem, pracującym w 16 ha gospodarstwie i sołtysem wsi Chełmiec. – Na stałe mieszka tu około stu osób, mimo, że zameldowanych jest więcej. Wiadomo, że łatwo jest narzekać, ale staramy się myśleć pozytywnie i radzić sobie mimo trudności. Jedyna szansa żeby się utrzymać z rolnictwa to mieć dużo pola. Ale okoliczne wsie wymierają, a młodzi uciekają – mówi Krzysztof Chadam. – Syn dostał dopłaty unijne, kupił sprzęt i pracuje na okrągło. Kupił też kombajn do zbierania kukurydzy. Ma trochę zamówień. Ale kokosów nie ma. Zbyt duża niepewność ze wszystkim. Ludzie chcą pracować, ale co z tego jak się opracują, a potem ceny nie ma. Jest tu u nas zakład, robią paszę – ale przecież takich miejsc nie może powstać wiele – bo się nie będzie opłacać. Kto jeszcze młody to wyjedzie do miasta, a jak kogoś zastały te przemiany w starszym wieku, to musi dożyć tutaj starości. Kiedyś mieszkało tu tyle ludzi. A teraz nie ma komu powiedzieć dzień dobry – dodaje Stanisław ze wsi Drewniki.

W tym miejscu mam problem. Rozumiem, że sprawiedliwie nie znaczy równo, że nie da się wszystkim zapewnić jednakowych warunków bytowania, że większe szanse mają mieszkańcy miast niż wsi. Podobno to naturalne. Jednak wcale tam nie zauważyłem prób wyrównywania czegokolwiek. Szanse edukacyjne, ekonomiczne, kulturalne. Dużo o tym się mówi. Może trzeba się tam wybrać i zobaczyć o czym mówimy na tych gęsto organizowanych konferencjach, sympozjach, seminariach itd. A może nie mam zupełnie podstaw, by wypowiadać się w imieniu mieszkańców tych terenów. Przecież oni sami podkreślają, że są szczęśliwi, nawet jeśli ich jedynym utrzymaniem jest niekiedy renta rolnicza. Są zadowoleni, że żyją z dala od zgiełku i polityki, że mają za co kupić chleb i wyprawić dzieci do szkoły. Gospodarstwa zamożniejszych osób już nie były dla mnie tak gościnne. Choć i tam słyszałem, że dzieci w Warszawie, albo za granicą.