Z biedy obumiera dusza

ks. Rafał Pastwa

publikacja 10.01.2015 15:00

Bractwo Miłosierdzia. - Kiedy byłam małą dziewczynką, mama mówiła do mnie: „Jadziu, masz takie uśmiechnięte oczy”. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałam - mówi pani Jadwiga.

Z biedy obumiera dusza Jadłodajnia przy ul. Zielonej jest otwarta dla wszystkich potrzebujących ks. Rafał Pastwa /Foto Gość

Ulica Zielona w Lublinie. Ścisłe centrum miasta. Wąska uliczka usłana lokalami jubilerów, co krok to kantor wymiany walut i zakład fryzjerski. W architekturę ulicy wkomponowany jest niewielki kościółek pod wezwaniem św. Jozafata, w którym przez lata posługiwał nieżyjący już ks. Jan Mazur, ojciec ubogich i opiekun głodnych. To on stworzył kuchnię dla ubogich, która funkcjonuje po dziś dzień w sąsiedztwie kościoła. Dzięki jego pracy, wrażliwości i poświęceniu Bractwo Miłosierdzia im. św. Brata Alberta działa dziś w sposób nowoczesny i kompleksowy. Zapewnia bezdomnym nie tylko podstawowe potrzeby ciała, ale wspiera również sferę duchową i psychiczną.

Wyspa bezdomnych

Miejsce to znają wszyscy, którzy nie mają dachu nad głową ani chleba pod dostatkiem. Tuż za kościołem św. Jozafata schodzi się schodami w dół. Na drewnianych ławkach, na dziedzińcu, ułożone są ubrania zimowe, kurtki, czasami także buty. Ktoś dosłownie w samej koszuli szuka czegoś ciepłego dla siebie. Tu nikt nie poluje na ofertę promocyjną ani nie czeka na nową kolekcję ubrań. Bezdomni biorą tyle, ile im potrzeba. Kilka kroków dalej jest kuchnia dla ubogich. Wewnątrz nie ma gwaru, choć wszystkie miejsca przy stołach są zajęte. Podczas jedzenia nikt ze sobą nie rozmawia. Zapach ciepłej zupy miesza się z przykrym zapachem bezdomności i biedy. - Mam na imię Janusz. Mam 37 lat. Mogę powiedzieć tyle, że jestem człowiekiem bezdomnym i schorowanym. Na Zielonej dostaję codziennie ciepłą zupę. A śpię w bankomatach i innych miejscach. Chciałbym, żeby ten koszmar się kiedyś skończył – mówi bezdomny. – To nie jest tak, że dają nam tu jeść i to wszystko. Jak się jest bezdomnym, to najbardziej boli obdarcie z godności. Ciężko jest poprosić o chleb, jeszcze trudniej wyciągnąć po ten chleb rękę. A tu oprócz zupy dostajemy poczucie, że mamy swoją godność, że nam jej los nie odebrał do końca – dodaje Janusz.

Bieda nie wybiera

Kamil ma ledwie dwadzieścia lat. Nie chce zbytnio rozmawiać. – Jestem bezdomny także z własnej winy. Najgorsza jest samotność i poniżenie. Człowieka już nic nie jest w stanie przerazić. Stałem się nieczuły. Nie bardzo wiem, czy jeszcze wierzę, że uda mi się wyrwać z tej nędzy. Przychodzę na Zieloną, bo tu mnie nikt nie wyrzuci, wręcz odwrotnie: dostanę zupę i chleb – tłumaczy. Do kuchni dla ubogich przychodzą na posiłki nie tylko bezdomni, ale też emeryci i renciści, których nie stać na samodzielne utrzymanie. – Mam emeryturę, ale jest ona śmiesznie niska. Jak żyła żona, to było inaczej. Nie mogliśmy mieć dzieci. We dwoje było nam łatwiej się utrzymać. Choruję, dużo wydaję na leki. A trzeba przecież zapłacić czynsz, rachunki za energię i kupić coś do jedzenia. Jak nie starcza na wszystko, to wolę zapłacić czynsz, żeby mnie nie wyrzucono na bruk, a coś do jedzenia dostanę tutaj, w kuchni dla ubogich – tłumaczy Stanisław, emeryt z Lublina. – Człowiek samotny i starszy jest niewiele wart. Z biedy obumiera też dusza. Jak była małą dziewczynką, mama mówiła do mnie: "Jadziu, masz takie uśmiechnięte oczy". Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałam. Nie mam rodziny, utrzymuję się z renty, więc zaglądam czasami tutaj. A proszę mi wierzyć, nie jest łatwo jeść w takim miejscu - wzdycha pani Jadwiga.

Piramida potrzeb

Bractwo Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie kojarzy się zazwyczaj z wydawaniem ciepłych posiłków, trwałej żywności i ciepłych ubrań przy ul. Zielonej. Nieliczni wiedzą, że w skład działań bractwa wchodzi prowadzenie całorocznej noclegowni i schroniska dla bezdomnych mężczyzn przy ul. Dolnej Marii Panny. Jednak podstawą ich obecności w przestrzeni miasta jest przywracanie najuboższych i wykluczonych społeczeństwu, także poprzez pomoc w powrocie na rynek pracy. - Zaczynaliśmy rzeczywiście od prowadzenia kuchni dla ubogich. Sam współpracowałem jeszcze z nieżyjącym już ks. Janem Mazurem, który to wszystko stworzył. W tej chwili koncentrujemy się zwłaszcza na przeciwdziałaniu wykluczeniu i wyciąganiu ludzi z bezdomności. Początki takiej działalności podejmował już przed laty ks. Mazur – mówi Norbert Rudaś z Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie. - Najpierw dajemy potrzebującym osobom ciepły posiłek, ubranie i dach nad głową. To podstawa w piramidzie ludzkich potrzeb. Zgłaszają się do nas ludzie bezdomni, głodni, nie mający pieniędzy na leki. Przychodzą do kuchni dla ubogich albo trafiają do schroniska dla bezdomnych. Tylko, że to jest pierwszy etap pomocy tym osobom - dodaje N. Rudaś.

Czym jest godność?

W pomocy osobom wykluczonym społecznie i bezdomnym najważniejsze jest przywracanie godności. Wolontariusze z Bractwa Miłosierdzia, którzy pomagają w rozdawaniu posiłków czy w noclegowni, sami doświadczyli podobnych bolesnych przeżyć. Dlatego wiedzą, jak postępować z bezdomnymi i ubogimi, bo rozumieją te osoby. - W Polsce nie istnieje system, który świadczyłby kompleksową pomoc. Bo nakarmienie człowieka i zabezpieczenie mu dachu nad głową nie jest wszystkim. Taki człowiek nadal nie ma pracy, nadal jest wykluczony społecznie i ma nierozwiązany problem, który spowodował jego bezdomność. Tak np. osoby wychodzące z zakładów karnych dostają parę groszy na to, by dojechać do swojego miejsca zamieszkania. Po kilku latach odbywania kary pozbawienia wolności, bez wsparcia na wolności, taka osoba jest narażona na to, by znów wejść na drogę przestępstwa. Bezdomność powoduje destrukcję ludzkiej psychiki, wywołuje zanik funkcji i relacji społecznych. Utrata dachu nad głową pociąga za sobą zazwyczaj utratę rodziny, przyjaciół i znajomych. Pozostaje potworna samotność – tłumaczy Norbert Rudaś.

Samodzielności trzeba się uczyć

Członkowie Bractwa poszukują w jadłodajni, noclegowni i schronisku osób, które chciałyby zostać wolontariuszami, czyli takich, które mają w sobie potencjał, by odwrócić swój los. - Jeśli ktoś był ślusarzem lub spawaczem bądź kucharzem, proponujemy odnowienie kwalifikacji na kursach. Proponujemy niektórym wolontariat albo pracę w Ośrodku Aktywizacji Społecznej i Zawodowej w Bystrzejowicach Trzecich. Niektórzy trafiają także do mieszkania treningowego, aby mogli zacząć proces powrotu na rynek pracy i całkowicie wyjść z bezdomności – dodaje N. Rudaś.

- Mieszkam w Ośrodku Aktywizacji dla Bezrobotnych w Bystrzejowicach od czterech lat. Jest nas w tej chwili ośmiu. Zajmuję się tu sprawami gospodarczymi, dozoruję innych mieszkańców ośrodka no i dbam o palenie w piecu czy gotowanie posiłków - mówi Krzysztof. - Pracowałem w drukarni Starachowicach, miałem dwa zawały, zabrano mi rentę i stałem się bezdomny. Razem z innymi staram się wrócić do normalnego życia poprzez przygotowanie się do tego w ośrodku w Bystrzejowicach. Zostaliśmy zaakceptowani przez mieszkańców, nawet mieszkańcy wsi przychodzą do nas w czwartki na Msze św., bo w naszej kaplicy jest ciepło. Ponadto w naszym ośrodku odbywają się różne zebrania społeczności lokalnej, co sprzyja współpracy - opowiada Krzysztof.

Praca uszlachetnia

W strukturach Bractwa funkcjonuje również założone przed kilku laty Przedsiębiorstwo Ekonomii Społecznej „Pro Bono”, które prowadzi Bar Mieszczański i Mensę Uniwersytecką na KUL. Pozyskane pieniądze z tej działalności stanowią wsparcie dla szerokich działań Bractwa im. św. Brata Alberta. - Naszym celem jest pomoc ludziom zagrożonym wykluczeniem. Zatrudniamy osoby, które długo pozostawały bezrobotne, matki samotnie wychowujące kilkoro dzieci, osoby z chorobami psychicznymi i wiele innych. Zatrudniamy niespełna 30 osób, które wcześniej szkolimy. Oczywiście ludzi tych poszukuje Bractwo Miłosierdzia - mówi Agnieszka Zielińska, prezes zarządu przedsiębiorstwa „Pro Bono”. - Działamy głównie w gastronomii. Podstawowym zadaniem jest prowadzenie stołówki uniwersyteckiej. Można powiedzieć, że żywimy studentów KUL i UMCS oraz kadrę dydaktyczną. Jesteśmy zadowoleni z funkcjonowania tej stołówki, zadowoleni są też klienci – dodaje A. Zielińska.

Według dostępnych danych, w Lublinie żyje ok. 800 osób bezdomnych. Członkom Bractwa i wolontariuszom zależy również na tym, by społeczeństwo odrzuciło stereotypowe myślenie na temat osób bezdomnych. Często bezdomność dopada osoby, które przez wiele lat pracowały i miały normalny dom. We współczesnych warunkach wystarczy dosłownie moment, by stać się osobą wykluczoną społecznie, i to niekoniecznie z własnej winy. Z każdym rokiem przybywa niestety coraz więcej młodych osób, które doświadczają bezdomności bądź innych form wykluczenia społecznego.