Liczył, że będzie kolejna wojna

Justyna Jarosińska

|

Gość Lubelski 09/2015

publikacja 26.02.2015 00:00

Był ostatnim, który do końca walczył w polskim podziemiu niepodległościowym. Kilka tygodni temu w końcu odnaleziono jego szczątki.

Marek Franczak bardzo często spotyka się z młodzieżą szkolną, opowiadając o ojcu i innych bohaterach wyklętych Marek Franczak bardzo często spotyka się z młodzieżą szkolną, opowiadając o ojcu i innych bohaterach wyklętych
ZDJĘCIA Justyna Jarosińska

Pochodzący z biednej rodziny Franczak najpierw walczył z Sowietami, potem z Niemcami. W końcu tuż przed zakończeniem II wojny światowej znalazł się w szeregach Ludowego Wojska Polskiego. – Był tam tylko chwilę – opowiada syn Józefa Franczaka, Marek Franczak. – Gdy zobaczył, jak w Kąkolewnicy jego oddziałowi koledzy zabijają byłych żołnierzy AK, bardzo szybko zdezerterował.

Wiecznie w ukryciu

Franczak, na którego potocznie mówiono „Lalek”, ukrywał się na początku w Łodzi, potem na Pomorzu, aż w końcu wrócił w rodzinne strony w okolice podlubelskich Piask. Przez chwilę należał do działającego w tych okolicach zgrupowania mjr. Hieronima Dekutowskiego, potem do oddziału kpt. Zdzisława Brońskiego. W końcu sam został dowódcą swojej grupy partyzantów. – Pamiętam ojca jak przez mgłę, wychodzącego z jakiejś sterty siana przy lesie – wspomina Marek Franczak – Stałem z mamą i dziadkiem. Podszedł, popatrzył, zamienił słowo z dziadkiem i odszedł.

Syn nie potrafi do końca wytłumaczyć, dlaczego jego ojciec nosił pseudonim „Lalek”. – Mówili, że był przystojny, że nawet jak przychodził po jedzenie do jakiegoś gospodarstwa, to zawsze był uczesany, ogolony i czysty, ale dla mnie nie był jakiś wyjątkowo ładny – śmieje się Marek Franczak.

„Lalek” cały czas się ukrywał. Mimo że obiegowo mówiło się o partyzantach, że siedzą w lesie, to tak naprawdę oni melinowali się po domach, oborach i różnych pustostanach. Choć Franczak się ukrywał, to jednak nieustająco wraz ze swą grupą wpadał w zasadzki. Przyszedł w końcu czas, że stał się swoim własnym dowódcą. – On był świetnie wyszkolonym żołnierzem, pewnie dlatego milicji tak długo nie udawało się go namierzyć – opowiada Marek Franczak. Nie udawało się go namierzyć także dlatego, że ciągle zmieniał kryjówki. – Pół wsi go ukrywało – wspomina M. Franczak – Wielu siedziało za niego w areszcie, wielu ryzykowało życie. On cały czas liczył, że będzie kolejna wojna, że Zachód przyjdzie nas wyzwolić z rąk komunistów – dodaje.

Marek Franczak nie ukrywa, że przez wiele lat nie rozumiał, o co chodziło ojcu. Dopiero jako dorosły już człowiek sam zaczął dochodzić prawdy. – Zdarzało się, że byłem bity przez milicję z niewiadomego powodu, szykanował mnie też nauczyciel od historii, ale nie przejmowałem się tym bardzo. Ludzie we wsi nigdy nic złego o ojcu nie powiedzieli, choć wszędzie w prasie i telewizji mówiono, że on i jemu podobni to byli bandyci.

Zdradził bliski

Józef Franczak chciał się ujawnić, podobnie jak zrobiło to wielu jego kolegów. – Sam rozmawiał z prokuratorem – opowiada M. Franczak. – Jego siostra jeździła w tej sprawie do Legnicy. Ojciec chciał mieć jednak pewność, że nie dostanie się w ręce UB i nie będzie torturowany. Bał się, że w chwili słabości byłby w stanie wydać ludzi, którzy często dzielili się z nim ostatnim kawałkiem chleba.

Tej pewności nikt mu zagwarantować jednak nie mógł, więc ukrywał się do końca. 21 października 1963 Franczak przebywał w gospodarstwie Wacława Becia we wsi Majdan Kozic Górnych. Po południu zabudowania zostały otoczone przez 35 funkcjonariuszy ZOMO. To była ostatnia próba ucieczki „Lalka”, zakończona fiaskiem. – Wszyscy uważali, że ojca wydał Beć. Każdy mówił, że to taka bandycka rodzina. Moja matka wiedziała jednak od początku, że to był jej kuzyn Stach Mazur. Ja jakoś nie mogłem w to uwierzyć – wspomina syn „Lalka”. – On przyjeżdżał do naszej wsi z Lublina, miał dom naprzeciwko. Bawiłem się z jego dziećmi. Nie mieściło mi się w głowie, że mógłby to zrobić. Najgorsze, że on to zrobił za pieniądze. Gdyby jeszcze ze względów ideowych – wzdycha M. Franczak.

„Eksponat” znaleziony

Ciało Józefa Franczaka zostało oddane rodzinie bez głowy. – Bardzo długo walczyłem o to, by dowiedzieć się, co się stało i gdzie ta głowa jest – opowiada Marek Franczak. – Pisałem wiele pism, pomagał mi prokurator Witkowski, ale bezskutecznie. Dostałem odpowiedź, że czaszka trafiła do Akademii Medycznej, a stamtąd wszystkie „eksponaty” zostały w latach 70. pochowane.

Czaszka Franczaka, ostatniego partyzanta jednak ostatnio się odnalazła. Podobno spoczywała w pudle w szafie Uniwersytetu Medycznego. Po dokładnych analizach i badaniach ustalono, że należy ona właśnie do Józefa Franczaka i ma zostać wydana w ręce syna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.