Chodziło o wolność, a nie o cenę kotleta

Kinga Bogusiewicz

publikacja 14.07.2015 10:05

Były spódnice w grochy i tańce w restauracji „Świdniczanka”, były kolejki i pertraktacje z władzą, strajki, podsłuchiwane rozmowy i propagandowa telewizja, , biało-czerwone flagi i okrzyki „Tu zaczęła się wolność!”.

Chodziło o wolność, a nie o cenę kotleta Spektakl był odtworzeniem atmosfery strajków w Świdniku Kinga Bogusiewicz /Foto Gość

Sceną był główny plac Świdnika, publicznością - jego mieszkańcy, a aktorami - dzieci i młodzież ze Świdnika oraz... przedstawiciele lokalnych władz.

35 lat temu, gdy w najlepsze trwały wakacje, pracownicy Świdnickich Zakładów Lotniczych, oburzeni podwyżką cen w zakładowej stołówce, zastrajkowali. Cena, legendarnego już, kotleta była kroplą, która przelała czarę goryczy. Dezaprobata wobec komunistycznej propagandy, rozgoryczenie niesprawiedliwością i złymi warunkami pracy oraz strach przed esbecką inwigilacją narastały od dawna.

Dokładnie 8 lipca 1980 roku rozpoczął się strajk w Świdniku, potem był Lublin, Kraśnik, Puławy, a w sierpniu Pomorze i tzw. karnawał „Solidarności”.

Tegoroczne obchody rozpoczęły się rano akcją honorowego oddawania krwi i Mszą św., później był koncert i parada rowerowa. W świdnickim Centrum Kultury zaprezentowany został film „Świdnik 80” i reportaż „Świdnicki lipiec - pragnienie wolności”.

Pod gołym niebem odbył się blisko godzinny spektakl „Kroniki świdnickie”. Inscenizacja kończyła obchody 35. rocznicy świdnickiego lipca. Choć chwilami mżył deszcz, na placu zebrała się pokaźna grupa mieszkańców.

To niecodzienna sytuacja, gdy na scenie, obok młodych aktorów amatorów i takich, którzy już kształcą się w szkołach teatralnych, można było zobaczyć zastępcę burmistrza, przewodniczącego Rady Miasta, emerytowanego pilota czy weterana lokalnej „Solidarności”.

W tym, prawdopodobnie jedynym na świecie, spektaklu o historii Świdnika, dzieje miasta spaja historia życia jednego człowieka, który przed wojną z tornistrem na plecach stawiał swoje pierwsze kroki w szkole, jego młodość zbiegła się z początkami komunizmu, na randkę z dziewczyną poszedł do restauracji „Świdniczanka”, a w strajkach roku 1980 walczył o byt dla swojej żony i dziecka. Opowieść o losach miasta stała się więc niejako lekturą pamiętnika osoby, która sama przeżyła wszystkie te wydarzenia lub słyszała o nich z opowieści rodziców.

- Na co dzień pracuję w „Strefie historii”, znam więc dosyć dobrze historię Świdnika - mówi Katarzyna Mariasiewicz, autorka scenariusza i reżyser spektaklu. - Tu wszystko trzeba było przekazać przez obraz, dźwięk, ruch. Młodzi bardzo dużo dowiedzieli się o tamtych czasach, dla nich praca nad spektaklem to była lekcja historii - dodaje.

Pogodne strony historii przeplatały się w spektaklu ze smutnymi. Przejażdżki wueskami czy szalone tańce na dyskotece z obrazami zawiści wobec tych, którym udało się coś „wystać” i kupić w sklepie. Telefoniczne pogawędki przerywała świadomość, że rozmowa jest kontrolowana, zapał strajkujących ginął w mgle rozpylanego przed nimi gazu. Nie zabrakło aluzji do świdnickich spacerów urządzanych w porze dziennika telewizyjnego. Ze starego telewizora aktorzy, grający komunistycznych aparatczyków, wyciągali czerwoną szarfę, oplatając nią zwykłych mieszkańców miasta.

- My jesteśmy wychowani na telewizji, mało kto czyta teraz książki, a w takim spektaklu wykorzystywane są różne środki wyrazu i może dzięki temu ta historia zostanie zapamiętana na dłużej - mówi Tomasz Szydło, zastępca burmistrza Świdnika.

- Moja rola była epizodyczna, ale dumny jestem, że mogłem dołożyć swoją cząstkę do tego nowego sposobu świętowania lubelskiego lipca. Grałem dyplomatę towarzyszącego marszałkowi Edwardowi Rydzowi Śmigłemu podczas ceremonii otwarcia Szkoły Pilotów jego imienia. To element przedwojennej historii miasta, mało kto wie o tym, że w czerwcu 1939 roku rozpoczęła się w Świdniku działalność Szkoły Pilotów, którą już kilka miesięcy później zbombardowali Niemcy - dodał burmistrz.

- Gdy w Świdniku zaczynał się strajk, byłem w Zamościu na obozie spadochronowym. Byłem pilotem szybowcowym i mechanikiem samolotowym, musiałem wtedy podać nalot samolotu do szefostwa. Dzwonię do Świdnika i słyszę, że tam jakieś zamieszanie, nie mogę się z nikim dogadać. Wreszcie jakoś mnie połączyli, a ten z centrali mówi, że nie można dzwonić. Trwał strajk, a oni chcieli to wyciszyć - mówi Jan Kosior, członek świdnickiego klubu seniorów lotnictwa.

Pokazuje czapkę z daszkiem sprzed kilkudziesięciu lat, pamiątkę po lotniczych zawodach. Mówi, że z aktorstwem nie ma nic wspólnego, nie ma jeszcze problemów z czytaniem, bo czyta wnukowi albo w Kościele podczas liturgii, lubi młodych ludzi i cieszył się, że może z nimi pracować podczas przedstawienia.

- Przez długi czas, nawet po wydarzeniach sierpniowych, Świdnik był przemilczany, trochę byliśmy tym dotknięci - dodaje pan Jan. Na początku i na końcu przedstawienia powiewały biało-czerwone flagi, słychać było, wymawiane przez osoby w różnym wieku hasło „Tu zaczęła się wolność”. Spektakl stał się szansą przypomnienia i utrwalenia historii miasta, które miało być miastem bez Boga.