Transplantacje a śmierć mózgu człowieka

rp

publikacja 26.01.2016 17:35

- Raz zapytaliśmy matkę zmarłego młodego mężczyzny o jego wolę. Nic nie wiedziała. Po godzinie zadzwoniła i powiedziała, że po rozmowach z przyjaciółmi syna jest pewna, że chciałby oddać swoje narządy - opowiada transplantolog.

Transplantacje a śmierć mózgu człowieka Wielu pacjentów czeka na przeszczep narządów - ratujący życie Henryk Przondziono /Foto Gość

Wczoraj obchodzony był ogólnopolski Dzień Transplantacji. Dokładnie 26 stycznia 1966r. prof. Jan Nielubowicz z zespołem i prof. Tadeusz Orłowski dokonali pierwszego w Polsce przeszczepu nerki pobranej od osoby zmarłej.

Od tamtego wydarzenia minęło wiele lat, transplantologia znacznie się rozwinęła, ale mimo to wielu pacjentów umiera nie doczekawszy przeszczepu, gdyż brakuje dawców.

Zgodnie z prawem obowiązującym w Polsce, lekarz nie ma obowiązku pytać rodziny o zgodę na pobranie narządów od bliskiej zmarłej osoby.

Jeżeli za życia osoba ta nie zgłosiła sprzeciwu do centralnego rejestru lub nie wyraziła sprzeciwu w obecności świadków, procedura pobrania narządów powinna być uruchamiana, a lekarze mają prawo domniemywać zgodę.

Rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Część etyków uważa, że tzw. ustawa o zgodzie domniemanej na pobranie narządów po śmierci nie jest wcale idealna, że lepiej by było, gdyby obywatel mógł wyrazić zgodę, a nie sprzeciw na pobranie narządów po śmierci.

Dyskusje wokół problematyki transplantologii rozgorzały na forum światowym, a także w Polsce w latach 60. ubiegłego wieku. Związane to było z próbami przeszczepienia serca. Już w 1972 r., ks. prof. S. Olejnik, związany z KUL, w artykule naukowym skrytykował środowiska wyrażające dezaprobatę wobec transplantacji.

Obecnie liczba pobrań narządów od osób zmarłych na Lubelszczyźnie jest mniejsza niż 10 lat temu.

- Znacznie wzrosły procentowo negatywne reakcje rodzin w kwestii pobrania narządów od ich bliskich zmarłych. Szanujemy zdanie rodziny tylko dlatego, że nie chcemy wytwarzać negatywnej atmosfery wobec transplantologii - mówi prof. Sławomir Rudzki, chirurg i transplantolog, kierownik Katedry i I Kliniki Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Leczenia Żywieniowego UM w Lublinie.

- Gdy zmarły nie zgłosił sprzeciwu do centralnego rejestru, pytamy rodzinę o jego wolę. Ale jest to pytanie o wolę zmarłego, a nie wolę rodziny. Raz zapytaliśmy matkę zmarłego młodego mężczyzny o jego wolę. Nie wiedziała nic na ten temat. Po godzinie zadzwoniła i powiedziała, że po rozmowach z przyjaciółmi syna jest pewna, że zgodziłby się na pobranie jego narządów i przeznaczenie ich osobie potrzebującej - mówi prof. Rudzki.

Transplantologia w Lublinie jest rozwijana w Klinice Chirurgii Ogólnej i Leczenia Żywieniowego w PSK 4 przy ul. Jaczewskiego.

- Nasze działanie jest oparte na współpracy z instytucją rządową o nazwie Poltransplant, czyli z centrum koordynacyjno-organizacyjnym zależnym od ministra zdrowia. Tam prowadzony jest centralny rejestr sprzeciwów oraz lista oczekujących na przeszczep. Gdy rozpoznajemy śmierć mózgu potencjalnego dawcy, zgłaszamy ten fakt do Warszawy i rozpoczyna się akcja ewentualnego pobrania i przeszczepienia organu lub organów - wyjaśnia  transplantolog.

Nerkę czy fragment wątroby może przekazać osoba żyjąca, najczęściej członek rodziny. - W Lublinie ostatnio pozyskujemy mało narządów, stąd liczba przeszczepów też jest niska. Nie mamy tu jeszcze rozwiniętego dawstwa rodzinnego czyli  pobierania narządów od osób żywych, bo rodziny osób leczonych zastępczą nerką nie są tym zbyt zainteresowane. Obecnie prowadzimy akcję uświadamiającą rodziny pacjentów dializowanych. Przecież chory człowiek nie zwróci się do krewnego z prośbą o oddanie nerki. Uświadamiamy rodzinom taką możliwość. Ale są to niezwykle rzadkie przypadki, że ktoś ofiarowuje swoją nerkę - wyjaśnia prof. Rudzki.

Lepiej jest z pozyskiwaniem narządów od osób zmarłych, ale sytuacja jest daleka od satysfakcjonującej.

- Mamy możliwości, żeby tych przeszczepów wykonywać więcej, bo mamy zaplecze specjalistów, jest dobra baza lokalowa i zabezpieczenie finansowe. Nigdy nam się nie zdarzyło, aby NFZ nie zapłacił za taką procedurę. Problemem jest tylko pozyskanie narządów do przeszczepów - tłumaczy.

W 2009 r. rozpoczęto akcję „Partnerstwo dla transplantacji”. Zaangażowano władze, które są pracodawcami dla dyrektorów szpitali.

- Rozpoznawanie śmierci człowieka w mechanizmie śmierci mózgu jest obowiązkiem lekarskim wynikającym z jego zawodu. Nie można się tu kryć za źle pojętą etyką. Jeśli lekarze będą to robić,  będziemy mieli zwiększoną rozpoznawalność śmierci w mechanizmie śmierci mózgu i będziemy mogli myśleć o pobraniach - analizuje specjalista.

- Niekoniecznie śmierć mózgu musimy rozpoznawać wyłącznie w kontekście pobrania narządów. Istnieje pojęcie „leczenia bez sensu”, czyli chodzi tu o sytuację, gdy pacjent leży na oddziale np. neurologicznym, jego mózg nie żyje, lekarz zdaje sobie z tego sprawę, a nie wykonuje procedur i czeka aż serce stanie. A tymczasem trzeba rozpoznać zgon, odłączyć od respiratora i pochować ciało - wyjaśnia prof. Rudzki.

Ustawa dopuszcza również pobranie narządów od pacjenta z rozpoznanym mechanizmem nieodwracalnego ustania krążenia.

- Mamy szczegółowe procedury. Tu poszerza się możliwość szerszego pozyskania narządów, ale też potrzebna jest większa współpraca z lekarzami różnych specjalizacji. Wiele lat jeszcze upłynie zanim dojdzie do tego w naszym kraju. Mamy rok 2016, instrukcja dotycząca rozpoznania i wdrożenia procedury pobrania narządu od zmarłego w mechanizmie nieodwracalnego ustania krążenia obowiązuje od pięciu lat. A w Polsce tylko trzy razy odbyła się tego typu próba - tłumaczy.

Zdaniem prof. Rudzkiego, w środowisku lubelskim powinno dojść przynajmniej do zwiększenia liczby dawców, którzy umierają w mechanizmie śmierci mózgu. - Ale trzeba najpierw doprowadzić do współpracy lekarzy, którzy mają do czynienia z takimi pacjentami. Wtedy dopiero można podejmować kolejne kroki - dodaje.

Wiele osób i środowisk niestety wprowadza wiele zamieszania i niepokoju w kwestii kryterium śmierci mózgowej. Najczęściej przywoływane są tu przykłady osób znajdujących się w tzw. śpiączce, a taki stan pacjentów nie podlega przecież procedurze rozpoznania mechanizmu śmierci mózgu.

- My mamy rozpoznać nie stopień choroby pacjenta, ale stwierdzić, czy on żyje czy też nie. To że chory jest w ciężkim stanie nie oznacza, że zawsze są podstawy do rozpoznawania śmierci mózgu. Lekarz orientuje się, czy ma do czynienia z pacjentem po ciężkim urazie, który nie prezentuje cech śmierci osobniczej. Jeżeli stwierdzi na podstawie badań, że człowiek nie żyje, podpisuje odpowiedni protokół i zgłasza to do koordynatora. Ten organizuje badanie komisyjne, które jest powtarzane w trybie określonym ustawą i odpowiednimi instrukcjami. Badanie w kierunku śmierci mózgu dokonywane jest w przypadku poważnych obrażeń lub w przypadku, gdy dochodzi do krwotoku wewnętrznego po pęknięciu tętniaka - tłumaczy transplantolog.