Tata z Lublina o poranku

Anna Viljanen

publikacja 23.04.2016 08:55

Córka, ukontentowana, raczy tatusia kawałem: Chełmianin wybierający się pociągiem do Lublina zatrzymuje na drodze dorożkę: - Słuchajcie no! Ile kosztuje jazda na dworzec?

Tata z Lublina o poranku Muzeum na Zamku Lubelskim Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Godzina siódma czterdzieści pięć rano. Lubelak stoi w korku na Kraśnickich i klnie na czym świat stoi w rytm dudniącej z głośników wiodącej stacji radiowej. Pojawiają się słowa na różne litery, ale głównie na "k", takie jak "karawela", "krawacik", "kaczka" i "kebab". Właśnie, kebab! - pomyślał Lubelak i rozmarzył się na myśl o czasach studenckich. Wtedy to na każdym rogu deptaku czekały na niego podwoje przybytków Mustafy, mamiące oczy kuszącymi neonami "Habiby". Ale teraz to zgaga nie ta – wzdycha w myślach Lubelak i podjeżdża o jedną długość samochodu tak zręcznie, by ten cwaniak z bocznej uliczki, który bezczelnie objechał sobie kawał korka, nie miał jak wjechać. Z satysfakcją uśmiecha się pod wąsem, ale później patrzy na zegarek i znów wykrzywia swą twarz w grymasie irytacji. Za piętnaście minut ma być na budowie, a jeszcze dzieci do szkoły po drodze… No czy oni wszyscy się sprzysięgli przeciw niemu? Mieli przecież cały dzień na jechanie, to teraz akurat wszyscy muszą? A przecież miał jeszcze w piekarni zatrzymać się po świeże cebularze dla siebie i kolegów, przecież on na miejscu musi być punktualnie, bo Tadzio nad robotnikami nie panuje, znowu będzie obsuwa terminu, znowu unijne dotacje pójdą.

- Pa jak jedziesz, kurcze! - rozlega się gromki, otrzeźwiający okrzyk rosłego młodziana odzianego w ortalion, który to młodzian zasiada za kierownicą beemki i właśnie (na naleśnikach) próbuje zjechać na pas Lubelaka. Zza młodzieńca wychyla się potężnie umalowana niewiasta, która, pieszczotliwie zwąc tura za kierownicą "skarbusiem Sebusiem", prosi go o uspokojenie i opanowanie nerwów.

Zachciało mi się pracy w centrum miasta, myśli Lubelak, chmurną twarzą witając nowego uczestnika ruchu drogowego na swoim pasie. Przecież gdybym mieszkał dajmy na to w Warszawie... Chociaż nie. Przecież tam są jeszcze większe korki! - odnotowuje w głowie. Zaraz jednak odzywa się w niej spragniony wielkomiejskich wrażeń natarczywy głosik, który sączy Lubelakowi do ucha jad. No spójrz na tą niską zabudowę.... - Przecież w Warszawie pracowałbyś w jakiejś międzynarodowej korpo, byłbyś superznaczącym trybikiem na wysokim stanowisku, co dzień rano, po śniadaniu, po twoje dzieci podjeżdżałaby limuzyna, a ty pławiłbyś się w luksusach w swoim apartamencie na Złotej 44. A tu co? Korek na Kraśnickich, trolejbusy, tylko jeden aquapark i żadnej IKEI...

Z rozmyślań owych ponurych wyrywa go zniecierpliwiony głos jego młodszej córy lat siedem, który brzmi tak, jakby dopominał się uwagi ojca już dość długi czas.

- Tatusiuuu? A czy teraz możesz posłuchać mojego dowcipu?

Lubelak wdycha. Faktycznie, mała zaczepiała go już od śniadania, ciągle ją zbywał, bo wiadomo, rano każda chwila jest cenna. Powoli podjeżdża do skrzyżowania i przyzwalająco kiwa głową w stronę swojej latorośli. Ta, ukontentowana, raczy tatusia kawałem:

Chełmianin wybierający się pociągiem do Lublina zatrzymuje na drodze dorożkę:

- Słuchajcie no! Ile kosztuje jazda na dworzec?

- Pejsiąt złotych. - odpowiada dorożkarz.

- A taniej nie bedzi?

- No, powidzmy, czterdzieści...

- Dobrze.

- To prosze wsiadać!

- Ani mi sie śni! Chciałem sie tylko przekonać, ile zaoszczędzę jak pójde na piechote!

Lubelak parska cicho, kiwa głową z pewną zadumą, uśmiecha się szeroko do córeczki i w doskonałym humorze wreszcie opuszcza feralne skrzyżowanie.