Tych ludzi spotkasz na urlopie

Anna Viljanen

publikacja 16.07.2016 19:45

I tak guzik zobaczycie, bo przy każdym ważniejszym dziele kłębi się grupa fotografów ajfonowych, którzy dzieła sztuki uwieczniają równie chętnie jak swoje posiłki, buty na różnych podłożach i lustra w publicznych toaletach. Ale to jeszcze nic.

Tych ludzi spotkasz na urlopie Wakacje nie wszystkim kojarzą się z błogim spokojem ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość

Wakacje trwają, wolny czas leci, cieszą się jak wściekli dorośli i dzieci. Sesja stała się tylko nieprzyjemnym wspomnieniem, które rychło zostanie wyparte. Na ulicach pustki, bo mamy nie odwożą już dzieci do szkół przepastnymi vanami. Gawiedź siedzi teraz w chałupkach przed komputerem, względnie wylega na miasto, by wraz z przyjaciółmi z gimbazy przemierzać Starówkę w Vansach dionizosa. Hot town, summer in the city, back of my neck getting dirt and gritty...

Co odważniejsi pakują już swoje walizki i szykują się na dalekie zamorskie podróże. I nasz studencina już na drogę pakuje bułkę, marchewkę i dwie cebule oraz oczywiście nieodłączny notesik krajoznawczy. Tym razem socjolog-socjopata, psychiatra-amator i antropolog z Bożej łaski na warsztat powziął typy ludności, z którymi na urlopie zetkniecie się i wy. Bo oni są wszędzie.

Homo photographica asiatis - któż nie zna najpowszechniejszego zjawiska turystycznego świata? Czy zwiedzać będziecie północ czy południe, wschód czy zachód, plaże Chorwacji czy lasy Nowej Zelandii... Oni tam będą. Azjatyccy turyści z aparatami fotograficznymi o obiektywach długości autostrady A4 nigdy nie śpią. Blisko spokrewniony jest z nimi i nasz rodzimy gatunek, homo photographica europae. Znacie ten obrazek? Chodzicie sobie beztrosko po Luwrze i odchamiacie się na całego, oglądając Mona Lisę, słoneczniki, damy z łasiczkami i inne madonny pędzla Van Klompfa. Chodzicie sobie grzecznie z miną Picassa w czasie wolnym… Tylko że i tak guzik zobaczycie, bo przy każdym ważniejszym dziele kłębi się grupa fotografów ajfonowych, którzy dzieła sztuki uwieczniają równie chętnie jak swoje posiłki, buty na różnych podłożach i lustra w publicznych toaletach. Z tym gatunkiem blisko łączą się homo selfikus, które od swoich kuzynów różnią się jedynie tym, że jako jedyny element krajobrazu godny uwiecznienia uważają siebie. Inni ludzie i przyrody okoliczności są dla nich jedynie tłem – brzydszym bądź ładniejszym, ale tylko tłem.

Dobrze, powiecie, ale cóż oni nam za szkodę wyrządzają? Niech sobie robią zdjęcia ile dają radę, niech im to idzie na zdrowie. Ale jeśli jesteście amatorami zwiedzania miast i miasteczek, z pewnością natkniecie się na jeszcze jeden gatunek, zdecydowanie najgorszy – homo śmieciuszek. Homo śmieciuszek nie zna świętości. Jeśli w jego ręce znajdzie się nagle opróżniony kubeczek po milkszejku, nie będzie czekał aż znajdzie kosz na śmieci. To samo stanie się z papierkiem po cukierku, przeczytaną gazetą, ogryzkiem jabłka, pestką śliwki, pustą butelką i całą masą innych śmieci. Najgorsze w osobnikach tego gatunku jest to, że z roku na rok ich liczba wzrasta. Nawet przyzwoity turysta widząc podłoże usłane odpadkami, rzuci chusteczkę tam gdzie stoi.

Są też rodzaje podróżnych, które by innym turystom uprzykrzyć życie łączą się w stada. Poniżej opisane grupki są dwiema najbardziej znanymi – jedna, niemalże zupełnie nieszkodliwa dla otoczenia i druga – wprost przeciwnie.

Pierwsze zjawisko nazwałabym ogólnie „rodziną na wywczasach”. I wcale nie muszą to być rodziny wielodzietne. Zwykle pochód otwiera ojciec rodziny przyodziany w krótkie spodenki, kamizelę z kieszeniami (wąsy nieobligatoryjne). Na szyi ma on lornetkę do wypatrywania okazów dzikich ptaków, a w oczach błysk typu „Ahoj, przygodo”. Tuż za nim wlecze się matka, obwieszona torbami, plecakami, zapasowymi kurtkami, bidonami z wodą, termosami z herbatą, kanapkami z jajkiem na twardo, serkiem i szyneczką. Za mamusią zaś podąża kawalkada dzieci. Zwykle najstarsze ma około 13-14 lat, pomimo upału ma czarną koszulkę z logo zespołu, na uszach słuchawki. Wyraz twarzy owego nastolatka najczęściej sugeruje, że wyjazd z rodziną jest dla niego tak wielkim upokorzeniem, że właśnie z tego cierpienia oddaje ducha za zbawienie ludzkości. Najmłodszy zaś dzieciak zwykle jest typowym bachorem, który swoje potrzeby sygnalizuje światu wrzeszcząc, rzucając się na podłogę lub głośno zawodząc. Z takiego wyjazdu szczęśliwy wraca wyłącznie ojciec. No, czasami jeszcze bachor, ale tylko wtedy, gdy na straganie, przy którym akurat dostał napadu histerii, kupi mu się długopis z podobizną Jana Pawła II, będący przecież typową pamiątką z nadmorskiego kurortu. A na kolejnym straganie dokupi się jeszcze mewę na drewienku. A na następnym stateczek. A na następnym jeszcze watę cukrową. A na następnym...

Druga grupa zdecydowanie bardziej potrafi uprzykrzyć życie. Jedną z jej wad jest to, że pojawia się zwykle zupełnie znienacka i potrafi w kilka sekund zamienić w piekło nawet najbardziej zaciszne i ustronne polanki. Znacie ten obrazek? Wychodzicie z samochodu, przeciągacie się, by rozruszać stare kości. Toczycie rozanielonym wzrokiem po malowniczej okolicy. Wszędzie pachnie upragnionym urlopem, a tam, hen hen, w oddali, majaczy się upragniony ToiToiek. W kolejce do kasy tylko kilka osób, szum drzew, ptaków śpiew... I w tym momencie zaczyna się apokalipsa.

Na parking wjeżdża olbrzymi autokar, a w nim cała chmara dzieci poprzysysanych do szyb jak glonojady. Gdy tylko kolos staje, wybucha bomba wrzasków, pisków, przepychań, ganiań się. Wokół małych wczasowiczów uwijają się panie Syzyfki – wychowawczynie, próbujące choć odrobinkę okiełznać zamieszanie. Ale i tak w jednej chwili wszystkie kolejki (w tym ta najważniejsza, do toalety) zasilone zostają ogromnymi posiłkami – dzieciakami jak z kserokopiarki. Każde ma na głowie kaszkiet, w pasie obwiązaną bluzę, na plecach plecaczek z toną kolorowych breloczków, a w ręce tłustą od masła kanapkę i kabanosa. A ty czujesz, jak trafia cię grom z jasnego nieba.

A może stronisz od aktywnego wypoczynku, nie cierpisz zwiedzania i wolisz w wakacje grzać się na słoneczku na zapiaszczonych ręczniczkach? Nie martw się, i plaża ma swoich typowych przedstawicieli, którzy będą z chęcią umilać ci życie.

Pierwszego z nich usłyszysz na długo przez tym, jak go zobaczysz. Tak, tak, to ten, którego telefon wydaje na świat potępieńcze odgłosy, które w zamyśle miały być muzyką, a brak jakiejkolwiek melodii nadrabiają głośnością. Wszystko dla współsłuchaczy.

Druga grupka składa się najczęściej z kilku pań skupionych w stadko jak kokoszki. Trajkoczą one wszystkie naraz, każda na inny temat i wszystkie się przy tym doskonale rozumieją. Czasem tylko ponad jednostajny świergot wybije się gromki okrzyk jednej z nich (skierowany do dziecka pluskającego się w odmęcie fal).

Ale wszystkie te powyższe typy niczym są wobec ukoronowania listy typowych wczasowiczów, istnego konglomeratu najszlachetniejszych cech. Oto w czterdziestostopniowym upale, na środku plaży zasłanej ludźmi staje on, Grillujący W Samo Południe. Niestraszny mu żar lejący się z nieba, spowity w duszący aromat węgla drzewnego pracuje nad kiełbaskami i krzyczy, głośno nawołując swoich towarzyszy, którzy niebawem przybywają, depcząc po opalających się, z kolejnymi zapasami mięsiwa. Maleńki grill mobilny ledwie dyszy, nie mówiąc już o współplażowiczach.

Więc jakże to? Na urlopy nie wyjeżdżać, koniec z wypoczynkiem? A gdzieżby tam. Jeździjta, zwiedzajta, wypoczywajta ile sił! Tylko nie uprzykrzajta sobie ludzie, nawzajem, życia.

TAGI: