Cuda pilnie potrzebne. Świadectwo studenta z Uzbekistanu

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 20.05.2017 09:20

Olek miał marzenie, by studiować. Kiedy o tym mówił, wszyscy stukali się w głowę. W Uzbekistanie, skąd pochodzi, na studia stać nielicznych. - Pan Bóg miał jednak dla mnie niesamowity plan - przyznaje chłopak

Olek uważa, że do Lubina przyprowadził go Pan Bóg Olek uważa, że do Lubina przyprowadził go Pan Bóg
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Angren rodzinne miasto Aleksandra Iwanova leży 100 km od Taszkientu. Żeby tam się dostać trzeba dwie godziny jechać autobusem. Dlatego, gdy powiedział któregoś dnia swojej mamie, że wybiera się do kościoła, a najbliższy był w Taszkiencie, popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Brat stukał się w czoło dając wymowie do zrozumienia, że Olkowi pomieszało się w głowie. W końcu mama machnęła ręką i skwitowała „młody jest, przejdzie mu”.

- Wtedy sam nie wiedziałem dlaczego jest we mnie tyle uporu, by przyjąć zaproszenie koleżanki z klasy, która od dłuższego czasu namawiała mnie bym pojechał z nią do katolickiego kościoła - opowiada.

Dla większości Uzbeków chrześcijaństwo jest czymś nieznanym. Większość mieszkańców to muzułmanie, jest duża część niewierzących i nie przyznających się do żadnej religii i niewielki procent chrześcijan.

- W Angren na ulicy czasem pojawiali się świadkowie Jehowy zaczepiając ludzi na ulicy. Większość zaczepionych nie miała zielonego pojęcia o chrześcijaństwie i o tym, że są różne sekty, które z chrześcijaństwem można pomylić. Moja mama miała kilkakrotnie styczność ze świadkami Jehowy i uważała, że mój pomysł by udać się do kościoła katolickiego jest szalony - mówi Olek.

Wbrew wszystkiemu i wszystkim do kościoła pojechał. - To była parafia prowadzona przez ojców franciszkanów, gdzie akurat odbywały się rekolekcje dla młodzieży. Słuchałem tego, co mówiono i dużo o tym myślałem. Miałem 16 lat, trudny charakter, bywałem agresywny. Wielu moich kolegów miało już kartoteki policyjne za różne rozboje i ja byłem na dobrej drodze by do nich dołączyć. W kościele usłyszałem co Bogu, który mnie kocha i jest moim ojcem. To był szok, bo ja nie znałem swego ojca. Wychowywała nas mama, która jest Koreanką i nie wyznaje żadnej religii - daje świadectwo Aleksander.

Jako młody chłopak zadawał mamie dużo pytań związanych z sensem życia i śmierci. - Pytałem ją co się z nami dzieje jak umieramy. Mama odpowiadała, że nic, że po prostu znikamy. Nie chciałem w to wierzyć, wydawało mi się, że to niemożliwe. W kościele usłyszałem o Jezusie, o Jego śmierci i zmartwychwstaniu i o tym, że jest niebo, do którego można się dostać. Doznałem nieopisanej ulgi, spokoju i radości - mówi.

Od tamtej pory co niedziela wstawał o świcie, wsiadał w autobus i jechał do kościoła do Taszkientu, gdzie się modlił i z młodymi podobnymi do siebie tworzył wspólnotę. Jezus stał mu się tak bardzo bliski, że zapragnął przyjąć chrzest. Przygotowania do takiej uroczystości miały trwać 3 lata.

- Franciszkanie pochodzili z Polski. Uczyli więc nas po polsku różnych modlitw, a dla chętnych w wakacje organizowali szkołę języka polskiego. Wiedziałem, że mój pradziadek był Polakiem zesłanym na Sybir. Żadnych więcej wiadomości nie mieliśmy, bo i z ojcem kontaktu nie było, ale ten fakt sprawiał, że Polska stawała mi się jeszcze bliższa, nie tylko z powodu księży, którzy pochodzili z Polski, ale i z powodu moich korzeni – opowiada.

Wraz ze spotkaniem Jezusa zmieniło się życie Olka. Nie chciał, jak wielu jego rówieśników wejść w konflikt z prawem, chwytać się dorywczych prac i doświadczać braku stałego zajęcia.

- Zacząłem marzyć o studiach. Wiedziałem, że po ludzku to marzenie niemożliwe do zrealizowania. Pochodzę z biednej rodziny, którą na opłacenie studiów nie byłoby stać. Wielu bogatszych od nas sąsiadów nie ma możliwości kształcenia swoich dzieci, a co dopiero moja mama, która wychowywała nas samotnie. Moje marzenie jednak powierzyłem Bogu. Powiedziałem: „jeśli Ty zechcesz będę studiował, jeśli masz dla mnie inny plan zgadzam się”. Wówczas jeden z księży przyszedł do mnie i powiedział, że mogę dostać stypendium i wyjechać na studia do Polski. Wydawało się, że moje marzenie jest na wyciągniecie ręki, ale oznaczałoby to, że nie przyjmę chrztu, bo został mi jeszcze rok przygotowań. Powiedziałem więc „nie”. Ksiądz nie mógł uwierzyć, że odrzucam taką okazję, ale ja czułem, że najważniejsze dla mnie jest zostać ochrzczonym, jeśli Bóg zechce da mi taką szanse za rok. Tak się stało, choć w parafii zmienili się księża i żaden nie znał mnie tak dobrze, dostałem znów propozycję wyjazdu na studia na KUL - opowiada Olek.

Żeby to było możliwe potrzeba było załatwić wiele dokumentów, zdobyć pieniądze na ich tłumaczenie, dostać uzbecki paszport i polską wizę. - Był taki czas, że wszystkie drzwi wydawały się zamknięte. Nie miałem dokumentów ani pieniędzy. Odczytałem to jako znak, że Pan Bóg ma dla mnie inny plan. Pogodziłem się z tym i w tym momencie w ciągu kilku dni te zamknięte drzwi się otworzyły. Kupiłem bilet na samolot. Pojechałem do Taszkientu po paszport, ale okazało się, że go nie ma. To była środa, a samolot miałem w poniedziałek. Stałem bezradny i mówiłem „Jezu ufam Tobie”. Wtedy obcy dla mnie urzędnik popatrzył na mnie i kazał czekać. Poszedł gdzieś i po godzinie wrócił z paszportem, który mi wręczył. To był cud. Potrzebowałem jednak jeszcze drugiego. Do paszportu potrzebna była wiza, którą można było dostać w polskiej ambasadzie czynnej tylko w środę do godz. 13.00. Była środa, ale po południu. Postanowiłem jednak zadzwonić. Okazało się, że konsul zna mnie z kościoła i zrobi wyjątek i otworzy dla mnie specjalnie ambasadę i wyda mi wizę. To był kolejny cud - mówi Olek.

Dla jego mamy i wszystkich znajomych ta historia stała się powodem do zastanowienia nad tym czy rzeczywiście Boga nie ma. - Ja chłopak z biednej rozbitej rodziny jechałem na studia na które nie było stać o wiele bogatszych od nas i to jechałem na studia do Europy, bez pieniędzy, bez znajomości za to z Pismem świętym i różańcem. To było coś! - cieszy się chłopak.

Trzy lata temu zaczął w Lublinie studiować krajoznawstwo i turystykę kulturową na KUL. Ostatnio od mamy dostał sms o treści „Dobrego dnia synku. Z Panem Bogiem”. To pierwszy raz, gdy jego mama użyła tego sformułowania. Wie, że kilkakrotnie pojechała też do kościoła. Może pójdzie drogą syna? Olek bardzo by chciał, by też spotkała Chrystusa.