Łzy na obrazie Matki Bożej

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 02.07.2017 09:45

Jedni uważali to za cud, władza ludowa - za próbę obalenia ustroju. 3 lipca 1949 roku zapłakała Matka Boża w lubelskiej katedrze. Jutro tradycyjnie odbędą się uroczystości upamiętniające tamto wydarzenie.

Łzy na obrazie Matki Bożej Obraz MB w archikatedrze lubelskiej odwiedzają setki wiernych Marek Piekara /Foto Gość

3 lipca 1949 roku. Niedziela. W dodatku pierwsza, gdy w diecezji lubelskiej jest nowy biskup Piotr Kałwa. Tego dnia w lubelskiej katedrze, zniszczonej podczas działań wojennych odbywały się uroczystości poświęcenia diecezji Niepokalanemu Sercu Maryi.

Uroczystość zgromadziła rzesze wiernych, z których część po zakończeniu Mszy św. modliła się jeszcze przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej w lewej nawie katedry.

Około godziny 15.00 siostra Miłosierdzia Barbara Sadowska pracująca w katedrze zauważyła na obrazie Matki Bożej zmiany. Zaniepokojona poszła do zakrystii, by poinformować kościelnego Józefa Wojtowicza. Ten uważając, że to „babskie fanaberie” i siostrze się przewidziało, sam poszedł zobaczyć się co się dzieje. Pod prawym okiem Matki Bożej zauważył ciemnoczerwony sopel o długości ok. 3 cm i szerokości 1,5 cm.

Kościelny natychmiast powiedział o tym ks. Tadeusza Malca przygotowującego się akurat do odprawiania Mszy św. W tym czasie zjawisko na obrazie zauważało coraz więcej osób modlących się w kościele.

Zaczęto szeptać, że to cud, że Matka Boża płacze. Zawiadomiono biskupa pomocniczego ks. Zdzisława Golińskiego, ten jednak uznał, że to przypuszczalnie naciek wilgoci, który usadowił się akurat w tym miejscu i nie ma co wszczynać rabanu.

Ludzie jednak byli innego zdania. Wieść o tym, że w katedrze zapłakała Matka Boża, lotem błyskawicy rozniosła się po mieście. Zaciekawionych mieszkańców przybywało i nikt katedry nie chciał opuszczać. Przed godz. 22 przy pomocy sprowadzonych z seminarium kleryków zamknięto drzwi wejściowe do kościoła, a ludzi poproszono, by rozeszli się do domów.

Następnego dnia od rana ludzie jednak znów zaczęli napływać nie tylko z miasta, ale i okolic Lublina. Przed katedrą ustawiała się kolejka, by wejść do środka. Z czasem sięgała ona poza Bramę Krakowską przez Stare Miasto do Zamku.

Ludzie czekali po kilka godzin, by dostać się do katedry i pomodlić przez obrazem. Konieczne było zorganizowanie straży do pilnowania porządku, gdyż przy katedrze ustawione były rusztowania. Trwała bowiem naprawa zniszczeń wojennych. Napierający tłum mógł przewrócić rusztowania.

Wiadomość o wydarzeniach w Lublinie rozchodziła się po całej Polsce i z różnych stron zaczęli do miasta napływać pielgrzymi.

Tego dla ówczesnych władz było za wiele. Prasa pisała o oszustwie stosowanym przez księży, o lubelskim ciemnogrodzie, o głupocie ludzi, którzy wierzą w takie rzeczy jak płaczący obraz. Nie zmieniało to jednak sytuacji.

Meldunek wysłany z Lublina 18 lipca 1949 roku do Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie donosił o pielgrzymkach napływających z województwa rzeszowskiego, Kielc i Terespola. Mimo prośby bp. Golińskiego o zaniechanie pielgrzymek, ludzie i tak do Lublina przyjeżdżali.

Mieszkańcy Lublina próbowali w miarę możliwości pomagać pątnikom, częstowali ich herbatą i kanapkami.

Zaniepokojenie władz rosło coraz bardziej. Podejmowano różne środki, by zniechęcić ludzi do przychodzenia pod katedrę. Domagano się zamknięcia kościoła, ku czemu skłaniał się nawet biskup, ale ludzie zapowiedzieli, że wyłamią drzwi, jeśli te zostaną zamknięte.

Wydarzenia w katedrze były także wielkim zaskoczeniem dla władz lokalnego Kościoła, który w pierwszej chwili nie uznał zjawiska za jakieś istotne. Jednak wobec rozwoju wypadków postanowiono powołać komisje, która miała stwierdzić rodzaj zmian na obrazie.

4 lipca wieczorem zdjęto obraz ze ściany. W skład komisji weszli lekarz, prawnik, konserwator zabytków, malarka, chemik, kanclerz kurii metropolitalnej i bp Goliński. Ściana, gdzie wisiał była sucha, więc wersja z naciekiem wilgoci została wykluczona.

Pobrano substancję z obrazu do zbadania, jednak nie reagowała ona z żadnymi znanymi wówczas odczynnikami. Stwierdzono jednak, że z całą pewnością nie jest to krew ani łzy.

Po tych badaniach biskup napisał list do wiernych. Zakomunikował w nim, że zjawiska nie można uznać za cudowne. Zaznaczył jednak, że wielkie poruszenie ludzkich serc, liczne spowiedzi i nawrócenia są z pewnością dowodem działania łaski Bożej.

Choć „cud” nie został wówczas przez kościół oficjalnie uznany, duża liczba osób została obdarzona szczególnymi łaskami. W zakrystii dyżurował ks. Malec, który przyjmował świadectwa osób, które doświadczyły nawrócenia czy uzdrowienia.

Rocznica tamtych wydarzeń do dziś gromadzi w katedrze wielu wiernych, zaś obraz Matki Bożej Płaczącej, jak nazwał go Jan Paweł II, wynoszony jest w procesji na ulice Lublina.

Początek uroczystości 3 lipca o godz. 19.00