Staram się nie przeszkadzać Panu Bogu

ks. Rafał Pastwa ks. Rafał Pastwa

publikacja 06.07.2017 15:26

Z pokorą musiałem stwierdzić, że za Bugiem ludzie wierzący i duchowni przeżyli dramat okrutnych cierpień, których my w Polsce nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Kościół białoruski to Kościół wielu męczenników. Od nich powinniśmy się uczyć wierności Chrystusowi.

Staram się nie przeszkadzać Panu Bogu Ks. prał. Sławomir Laskowski po 27 pracy w Homlu na Białorusi został proboszczem parafii MB Królowej Polski na Tatarach w Lublinie ks. Rafał Pastwa /Foto Gość

Ks. prałat Sławomir Laskowski mówi o święceniach przyjętych z rąk Jana Pawła II, pracy misyjnej na Białorusi, męczeństwie, wielkiej wierze ludzi tworzących Kościół w Homlu i o tym, że Bóg słyszy głos tych, którzy Go wzywają.

Ks. Rafał Pastwa: Wyszedł Ksiądz niejako spod ręki papieża…

Ks. prał. Sławomir Laskowski: Zostałem wyświęcony 9 czerwca 1987 r. przez papieża Jana Pawła II w Lublinie.

Co Ksiądz czuł, gdy okazało się, że spośród tak wielu kandydatów właśnie diakon Sławomir Laskowski został wybrany do grona tych, których wyświęci na prezbiterów papież?

Byłem dziekanem seminaryjnym; myślę, że to był jakiś ważny punkt do wyboru. Innych nie widziałem (śmiech), bo było wielu kolegów zdolniejszych i pewnie bardziej pobożnych.

A na Czubach, w dniu święceń, jakie towarzyszyły Księdzu uczucia?

Zdawałem sobie sprawę z doniosłości tego wydarzenia pośród milionowego tłumu. Przeżyłem to wydarzenie spokojnie, ale głęboko. Papież wprowadzał atmosferę spokoju.

Pamięta Ksiądz jego słowa z tamtego dnia?

Tak, przede wszystkim to, że zostaliśmy wybrani i powołani do tego, żeby być blisko ludzi, dla nich. Te słowa były dla mnie najważniejsze i dlatego je zapamiętałem. Poza tym ten jego spokój… Gdy wkładał ręce na każdego z na, robił to powoli, z wielkim namaszczeniem. Czuło się tę asystencję Ducha Świętego. Do dzisiaj mam głęboką świadomość wierności Kościołowi i nauczaniu papieży.

Minęło od tamtych wydarzeń wiele lat. Jak bardzo zmienił się kościół zdaniem Księdza?

Trzeba powiedzieć, że w wielu parafiach brakuje ludzi młodych. Dlaczego tak jest, to trudne pytanie. W niektórych parafiach młodzi jednak są. Poza tym ludzie są bardziej wymagający, także dla księży – ten aspekt ma akurat walor pozytywny. Dostrzega się również większą świadomość bycia Kościołem, a więc odchodzimy od modelu klerykalnego na rzecz modelu autentycznej wspólnoty, gdzie duchowny dostrzega różne charyzmaty osób świeckich, bez których nie jest dziś możliwa ewangelizacja. Koniecznością jest zaangażowanie świeckich, nadanie im dynamizmu misyjnego.

Dzisiaj papieżem jest Franciszek, papież z dalekiego kraju. Nie wszyscy go słuchają tak jak Jana Pawła II…

Czasami media wyłapują pojedyncze zdania i robią z nich sensację, a ja powtarzam, że trzeba papieża Franciszka słuchać i interpretować w całości. Dlatego nie mam problemu z przyjmowaniem jego nauki i myślenia. Dzisiaj pewnie bardzo trudno jest być papieżem.

Zanim wyruszymy w podróż na Wschód i z powrotem, zatrzymajmy się jeszcze chwilę u początków powołania.

Moja rodzinna parafia nosi wezwanie Podwyższenia Krzyża Świętego w Tczewie. Moi rodzice pochodzą z Wołynia, dzisiaj to Ukraina. Spotkali się w Gdańsku, tam też się urodziłem. Pierwsze myśli o kapłaństwie miałem w wieku kilkunastu lat. Potem je zatraciłem, w technikum już nie myślałem o tym powołaniu. Potem rozpocząłem studia na Akademii Rolniczej w Lublinie. Ale podczas strajków studenckich w 1981 r. przyszła ekipa ks. Blachnickiego. Przyszli z ewangelizacją – młodzi dla młodych. To był przełom. Otworzyłem swoje serce i dokonałem wyboru, postanowiłem żyć dla Chrystusa. Wtedy pojawiło się pytanie podstawowe – co jest Jego wolą. Bo ja miałem swój plan – chciałem być inżynierem i chciałem założyć rodzinę. Wrócił głos powołania do kapłaństwa, to był drugi rok studiów. Pomógł mi w rozeznaniu jezuita o. Zygmunt Kwiatkowski z duszpasterstwa akademickiego KUL, bo po strajkach zorganizowaliśmy się właśnie w tamtej przestrzeni.

Diametralna zmiana…

Przyjechałem do domu. Oznajmiłem rodzicom, że idę do seminarium. Byli w szoku. Byli przeciwni, chcieli, abym założył rodzinę, ale z czasem zaakceptowali mój wybór.

18 kilometrów od rodzinnego domu było seminarium pelplińskie, a wybrał Ksiądz lubelskie.

Bo tu na nowo odkryłem swoje powołanie.

Jakie były pierwsze wrażenia z pobytu w seminarium?

Mnóstwo kleryków. Tłum. Wyszedłem z duszpasterstwa akademickiego, z małych grup, i pamiętam, że w tym tłumie się gubiłem. Porównałbym to do potężnej maszyny. Ale szybko klerycy odnajdywali tych, którzy mieli podobną duchowość, zainteresowania. W takich grupach spotykaliśmy się w seminarium. Pomagał nam w tym bardzo ojciec duchowny śp. Andrzej Maciąg. Spotykaliśmy się u niego w poniedziałki, rozmawialiśmy, modliliśmy się wspólnie. Wielki wkład w naszą formację wniósł wybitny człowiek, śp. ks. Mieczysław Brzozowski – rektor seminarium. Powiedział kiedyś do nas, że seminarium ma jako charyzmat przygotować nas do życia kapłańskiego. Ale seminarium nie jest po to, by dawać wiarę – bo z fundamentem wiary powinno się przyjść do seminarium. Kazał nam iść poza seminarium, abyśmy pogłębiali wiarę. Wyruszyliśmy. Każdy z nas szukał wspólnoty. Ja odkryłem neokatechumenat. To właściwie dało ogromny dynamizm każdemu z nas. W grupach i wspólnotach pojawiał się wątek wiary. To bardzo istotne.

Czy dzisiaj pytanie o wiarę nie jest zbyt rzadkie?

Może niepotrzebnie akcent został przesunięty tak mocno na aspekt prawno-kanoniczny. Pytanie o wiarę jest kluczowe zwłaszcza w kontekście przystępowania do sakramentów, ale również w innych sytuacjach życia. Powinniśmy położyć większy akcent na ewangelizację dorosłych i młodzieży, a w dalszej kolejności dzieci. Bo dziećmi powinni się zająć przede wszystkim dojrzali i uformowani rodzice. Choć z katechezy dzieci nie należy rezygnować.

W życiu wiary potrzeba mieć kogoś obok siebie. Także w życiu kapłańskim. Samotność nie sprzyja ani pracy, ani ewangelizacji. Powinniśmy doceniać nawet głosy krytyczne ze strony świeckich. Trzeba bowiem pamiętać, że bez Chrystusa nic nie możemy uczynić. Bez Niego siedzielibyśmy wystraszeni w naszym wieczerniku jak apostołowie przed zesłaniem Ducha. Dlatego potrzeba wspólnoty opartej na wierze.

Co spowodowało, że jako młody duszpasterz zdecydował się Ksiądz na wyjazd na misje na Białoruś? Spędził tam Ksiądz ostatecznie ponad 27 lat.

W 1987 r. uczestniczyłem w międzynarodowej konwiwencji we Włoszech, podczas której padło pytanie: „Kto jest gotów do ewangelizacji na terenie Związku Radzieckiego?”. Wstało wielu księży. Ale potem padło pytanie: „Kto zna język rosyjski?”. Zostało nas mniej. Potem losem wyciągnięto mnie na Białoruś.

Los padł na Sławomira…

Tak jest (śmiech). Potem dolosowano do nas świeckich. W neokatechumenacie jest tak, że ksiądz nie działa sam, ale wraz z ekipą ewangelizatorów. Wylosowano rodzinę z Polski: Andrzeja i Elżbietę Wojnowskich. Po roku dołączyli do nas Cesar i Maria z Hiszpanii. To była niejako implantacja Kościoła. Pierwszy mój wyjazd do Homla na Białorusi był na Boże Narodzenie 1989 r. Tam odprawiałem najpiękniejszą Pasterkę w życiu. Było to w drewnianej stróżówce na cmentarzu w obecności trzydziestu osób w półmilionowym mieście. Sceneria była jak w Betlejem. Powiedziałem wtedy do ludzi: „To piękny znak. Pan odbuduje tu swój Kościół”.

Jak wyglądały początki na Białorusi?

Najpierw dotarłem do Mohylewa. Miałem trafić do sióstr skrytek. Gdy przekraczałem granicę w Brześciu, zauważyłem, że nie mam kartki z adresem. Dosłownie cudem, z różańcem w ręku, je odnalazłem. Od nich właśnie dostałem adres do Homla. Przyjechałem do pani Teofilii Drobyszewskiej; ona stała przed swoim drewnianym domkiem. Gdy podszedłem, powiedziała do mnie: „Niech Ksiądz wejdzie. Całe życie na Księdza czekałam”. To zdanie zwaliło mnie z nóg.

Następcą ks. prał. Laskowskiego, który zdecydował się na dobrowolny powrót do Polski, został jego bliski współpracownik ks. Jurij Woronko. Warto podkreślić, że parafia w Homlu wydała pięć powołań kapłańskich, jest tam siedem wspólnot neokatechumenalnych, sześć kół Żywego Różańca i Skauci.

Pełna rozmowa z ks. prał. Sławomirem Laskowskim – człowiekiem, który przyczynił się do odbudowy Kościoła duchowego i instytucjonalnego w Homlu, nowym proboszczem parafii MB Królowej Polski w Lublinie, w najnowszym numerze Lubelskiego Gościa Niedzielnego”.