Wyzwaniem było zjeść posiłek zrobiony przez trędowatych

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 28.01.2018 09:20

Ojciec biały misjonarz Afryki Mariusz Bartuzi pamięta dobrze, gdy pierwszy raz odwiedził trędowatych.

O. Mariusz Bartuzi, misjonarz Afryki O. Mariusz Bartuzi, misjonarz Afryki
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

W Tanzanii, nieopodal jeziora Wiktoria, jest wioska trędowatych. Od kilku pokoleń mieszkają tam ludzie dotknięci chorobą i choć jest ich coraz mniej, wciąż trąd jest powodem wykluczenia społecznego.

- Każdy chrześcijanin słyszał przynajmniej o ludziach trędowatych, bo opisuje to Ewangelia, kiedy Jezus ich uzdrowił. Ja też ten fragment wielokrotnie słyszałem, a będąc jeszcze w Polsce, przed wstąpieniem do Zgromadzenia Ojców Białych, uczestniczyłem w Lublinie w organizowaniu kiermaszu ciast na rzecz osób trędowatych. W żaden sposób nie przygotowało to mnie jednak do tego, jak dziś wygląda rzeczywistość ludzi dotkniętych trądem - mówi misjonarz.

W Zgromadzeniu Ojców Białych jest taki zwyczaj, że będąc w nowicjacie, bracia posyłani są po dwóch w różne miejsca pracy w Afryce na praktyki, by z bliska zobaczyć, czym zajmują się misjonarze. O. Mariusz wraz ze współbratem z Zambii zostali wysłani do Bukumbi w Tanzanii. To wioska, gdzie od kilku pokoleń żyją trędowaci, rodzaj obozu za miastem, który stworzono wiele lat temu, gdy trąd oznaczał kalectwo, bo leki zatrzymujące rozwój choroby były w Afryce niedostępne. Ludzie ci, jak za czasów Jezusa, byli izolowani od społeczeństwa i budzili lęk.

- Mieliśmy wraz z siostrą, która na co dzień opiekowała się trędowatymi, odwiedzać ich w domach. Chodziło o to, by z nimi porozmawiać, zjeść posiłek, potowarzyszyć. Wydawało mi się, że wiem, czego się spodziewać, ale kiedy przyszło mi pierwszy raz podać rękę człowiekowi bez palców, czułem się zawstydzony. Oni nie mieli problemu, by się ze mną witać, ale ja musiałem pokonać bariery, jakie okazało się, że mam w mojej świadomości. Nie wiem, czy był to „efekt neofity”, człowieka nawróconego, pełnego entuzjazmu, jakim byłem u początku formacji i pobytu w Afryce, ale w imię Jezusa znikały uprzedzenia. Niektóre rzeczywiście były duże, jak choćby wówczas, gdy byliśmy zapraszani przez trędowatych, by zjeść z nimi posiłek, który oni sami przygotowali. To nas kształtowało tak po Chrystusowemu, uczyło pokory i patrzenia na świat z chrześcijańskiego punktu widzenia - opowiada misjonarz.

Dziś sytuacja jest inna. Leki są powszechnie dostępne nawet w Afryce, więc choroba nie jest już tak groźna, ale wciąż się pojawia. Różnica jest taka, że ludzie w większości są jej świadomi i jeśli zauważą zmiany na skórze, które ją zwiastują, szukają pomocy i ją otrzymują.

- Oczywiście są i takie przypadki, szczególnie wśród biednych, że dopiero zaawansowana choroba zmusza do szukania ratunku, ale to już rzadkość – mówi o. Mariusz.

Nie zmienia to faktu, że w obozach czy wioskach dla trędowatych wciąż żyją ludzie dotknięci tą chorobą i ich rodziny.

- Trąd nie pozbawia ludzi pragnienia założenia rodziny, dlatego w dzisiejszych wioskach dla trędowatych żyją także ludzie zdrowi, młode pokolenie dzieci rodziców, którzy dotknięci byli przez chorobę. Choć nie są chorzy, ich miejsce życia i pochodzenie wciąż jest powodem wykluczenia społecznego. Tak trąd wciąż zbiera żniwo, choć nie tak bezpośrednio jak dawniej - mówi o. Mariusz.

Ostatnia niedziela stycznia jest obchodzona jako Dzień Walki z Trądem. W Lublinie już tradycyjnie odbywają się kiermasze ciast, z których dochód przeznaczony jest na rzecz ludzi dotkniętych tą chorobą.