Myślałem, że żona mnie zdradza...

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 28.02.2018 10:15

Ich życie jest dowodem na to, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Wielki Post to dobra okazja, by spróbować od nowa. Przypominamy niezwykłe świadectwo małżonków.

Beata i Staszek wiedzą, że z Bogiem wszystko jest możliwe Beata i Staszek wiedzą, że z Bogiem wszystko jest możliwe
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Historia ich wspólnego życia wiodła krętymi ścieżkami. Gdyby nie spotkali Jezusa zmartwychwstałego, pewnie dziś nie byliby razem. Beata i Stanisław Hołowieccy mówią wprost, że bez Bożej pomocy nie byłoby ich rodziny.

Gdyby kilka lat temu, ktoś powiedział im, że będą mieli liczną rodzinę, a Pan Bóg będzie ich prowadził, nie uwierzyliby.

– Pobraliśmy się mając 21 lat. W planach mieliśmy maksymalnie dwoje dzieci i przyjemne życie. Pana Boga jakoś szczególnie nie braliśmy pod uwagę – mówią Beata i Stanisław. Wzięli ślub kościelny, ale nie rozumieli, jakie naprawdę ma on znaczenie. Piękna ceremonia, goście, ale Pan Bóg był tylko dodatkiem.

– Nie rozumieliśmy też wartości czystości. Jak wielu młodych, szliśmy za głosem demona, który popycha młodych do łóżka przed ślubem, a po ślubie robi wszystko, by małżonkowie się tam nie spotykali. Urodziły się nam dwie córki. Próbowaliśmy żyć po swojemu. Wydawało się nam, że dobrze to robimy. W rzeczywistości każde z nas było wielkim egoistą, myślało tylko o tym, by to jemu było dobrze, a dobrze wcale nie było – przyznają.

Chcieli mieć normalne małżeństwo i nie mogli zrozumieć, dlaczego im nie wychodzi. Nie rozumieli wtedy, że o własnych siłach nie dadzą rady. Stanisław zaczął pić, Beata miała do niego pretensje. Przez ich dom przetaczały się awantury, ale zamiast poprawy, przynosiły pogorszenie. Stanisław uważał, że pije, jak inni i ma nad tym pełną kontrolę. Rzeczywistość była inna.

To był czas w ich życiu, kiedy dookoła panowały ciemności i nie widać było wyjścia z sytuacji.

- Zdarzało mi się nie wracać do domu na noc. Zasypiałem gdzieś po drodze w krzakach. Rano budziłem się zasikany, brudny, z dziurą w pamięci, co właściwie się stało. Czasami ktoś przyprowadzał mnie pod blok, a ja nie miałem siły wejść na klatkę i trafić do domu. W takim stanie oglądali mnie sąsiedzi, oglądała mnie moja żona i moje dzieci. Obiecywałem sobie, że więcej nie będę pił, ale nigdy tych obietnic nie dotrzymywałem. Nie rozumiałem dlaczego tak jest – opowiada.

Ich małżeństwo przeżywało straszny kryzys. Beata kilkakrotnie wyprowadzała się z domu, coś jednak powstrzymywało ją przed ostatecznym porzuceniem męża. W końcu ona trafiła do Al-Anon, a on do AA. Wiele to jednak nie pomogło, choć zaczęły się zdarzać dłuższe okresy trzeźwości.

– Pamiętam dokładnie dzień, w którym siedziałam w naszej kuchni i wczytywałam się w 12 kroków, czyli receptę na trzeźwość dla alkoholików i ich rodzin. Nagle niemal namacalnie odczułam obecność Pana Boga, który pokazał mi, że ja też nie jestem bez winy i wiele grzechów popełniam przeciw memu mężowi. Pobiegłam do kościoła, choć nie byłam na Mszy od bardzo dawna, złapałam jakiegoś zakonnika i zaczęłam się spowiadać – mówi Beata.

Od tego momentu zaczęła szukać Pana Boga. Trafiła wtedy na katechezy dla dorosłych prowadzone przez wspólnoty neokatechumenalne. Stanisław wiedział, że żona zaczęła chodzić na spotkania do kościoła, sam jednak uważał to za dziwactwo.

– To była dla mnie jakaś podejrzana sprawa. Mało tego, kiedy zauważyłem, że żona wraca do domu około godz. 21.00, byłem przekonany, że mnie oszukuje. Myślałem sobie, że kościół zamykają o 19.00, a ona się gdzieś włóczy po nocy. Byłem zazdrosny, więc postanowiłem pójść razem z nią, żeby się przekonać jak jest naprawdę – opowiada.

Katechezy odbywały się w starym kościele w parafii św. Franciszka. Kiedy Stanisław podszedł pod drzwi kościoła, poczuł, że nie może wejść do środka.

– To było silniejsze ode mnie, jakby ktoś mnie trzymał na zewnątrz. Chciałem uciekać, za nic dobrowolnie nie przekroczyłbym progu. Tarasowałem wejście, więc ktoś mnie popchnął i tak wpadłem do środka.  Żona szła do pierwszej ławki, a ja w panice myślałem „zabiję babę, jak ona może prowadzić mnie na sam przód, skoro ja od lat nie byłem w kościele”. Jednak poszedłem za nią. Zaskoczyło mnie to, że o Panu Bogu mówił do nas człowiek świecki i mówił tak zwyczajnie, opowiadając o codziennym życiu i o tym jak Pan Bóg dzisiaj działa. Tak do końca nie rozumiałem co on mówi, ale było mi tam tak bardzo dobrze. Czułem, że coś się ze mną dzieje i tak mi jakoś lżej – opowiada Stanisław.

Po wyjściu z katechezy, wrócił jednak do swoich zwyczajów, czyli do picia. Od tamtej pory jednak starał się przychodzić z żoną na spotkania, bo dawały mu one ukojenie.

– To nie było tak, że Pan Bóg uwolnił mnie z nałogu od razu. Piłem jeszcze przez 7 lat, będąc już na drodze neokatechumenalnej. Z początkowych katechez zawiązała się wspólnota. Na spotkaniach poruszało mnie to, że nikt nie mówił do mnie, żebym wziął się w garść i przestał pić, a przecież wszyscy wiedzieli, że piję. Byłem szanowany pomimo wszystko. Czułem, że przez tych ludzi kocha mnie sam Bóg – mówi Stanisław.

I Bóg działał. Stanisław zaczął zdawać sobie sprawę ze swojej słabości i grzeszności. Próbował szukać ratunku i nieustannie do Pana Boga wołał. Katechista ze wspólnoty powiedział mu, żeby jak najczęściej modlił się przed Najświętszym Sakramentem i przystępował do sakramentu pojednania. Jak trzeba, to nawet codziennie.  – Kiedy stajesz przed Panem, to jakbyś był na słońcu. Nie musisz nic robić, a ono i tak opala ci skórę – tłumaczył. – Chodziłem więc na adorację do różnych kościołów w Lublinie i wołałem „Panie Jezu Chryste, ulituj się nade mną, grzesznikiem!”. Pamiętam, jak kiedyś poszedłem się modlić do pustego kościoła i w rozpaczy wołałem, by Pan pokazał mi, co mam robić. W pewnym momencie usiedli przede mną jacyś ludzie. Rozpoznałem w nich moich znajomych z AA. Odkąd zacząłem chodzić do kościoła, odrzuciłem zasady AA. Zrozumiałem wtedy, że muszę tam wrócić i pojednać się z moją historią. To był bardzo ważny krok do trzeźwości. Potem pojechałem z nimi do Częstochowy. Tam przed obrazem Matki Bożej poczułem, jakby strzała przeszyła moje serce i usłyszałem w duszy głos „synu odpuszczają ci się twoje grzechy”. Płakałem jak dziecko  – mówi.

Kiedy Beata i Stanisław weszli do wspólnoty neokatechumenalnej, spodziewali się przede wszystkim pomocy w walce z chorobą alkoholową. Okazało się jednak, że dostali dużo więcej.

– Dziś wiemy, że potrzebowaliśmy kogoś, kto uwolniłby nas z naszych lęków i grzechów, a nie wiedzieliśmy, że taką moc ma Chrystus, i że może On działać dzisiaj w naszym życiu. Myśleliśmy, że Kościół jest tylko dla pobożnych. Tymczasem na katechezach dowiedzieliśmy się, że Kościół jest przede wszystkim dla nas grzeszników i że Jezus zmartwychwstały pokonał wszelkie ciemności i daje nam światło na dalsze życie. Dla nas to było odkrycie i rewolucja – mówią małżonkowie.

Ich życie zaczęło się zmieniać. Każdego dnia uczyli się zaufania Bożej Opatrzności i doświadczali, jak Pan Bóg ich prowadzi.

– Kiedy nasza młodsza córka miała 8 lat, żona zaszła w ciążę. Miało się urodzić nasze trzecie dziecko. Wcześniej przez wiele lat byłem przeciwnikiem rodzin wielodzietnych. Śmiałem się z takich ludzi i mówiłem o nich „dziecioroby”, nie rozumiałem, jaką wartość ma życie. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że sam będę miał ośmioro dzieci, wyśmiałbym go. Dziś oboje z żoną wiemy, że dzieci to nasz skarb. Nic z tej ziemi nie zabierzemy ze sobą do życia wiecznego, ale kiedyś z nami będą tam nasze dzieci.

- Nie znaczy to wcale, że jesteśmy już tacy święci – dodaje Beata. - Dalej potrzebujemy nawrócenia. Wciąż się kłócimy, mamy swoje problemy, zupełnie inaczej je jednak rozwiązujemy. Nasze dzieci wiedzą, że nawet jeśli w domu wybucha awantura, to rodzice się pogodzą, a jeśli jesteśmy oporni, to same nas do zgody zachęcają.

Beata i Stanisław nie przestają Bogu dziękować za wszystko co się w ich życiu wydarzyło. Wiedzą, że gdyby ich historia nie była trudna, może nigdy by Pana Boga nie spotkali. To jacy są dzisiaj, to nie ich zasługa, ale łaska. Doświadczyli w swoim życiu czasu śmierci i ciemności po to, by móc doświadczyć czasu zmartwychwstania.