Imieniny bp. Ryszarda Karpińskiego

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 03.04.2018 17:10

- Patrząc wstecz, widzę, ile zawdzięczam Panu Bogu. Lista spraw, za które dziękuję, jest bardzo długa - mówił bp Ryszard "Gościowi Niedzielnemu" w swoje 80. urodziny.

Bp Ryszard Karpiński obchodzi 3 kwietnia imieniny Bp Ryszard Karpiński obchodzi 3 kwietnia imieniny
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Przez całe swoje kapłańskie życie uważał, że najważniejsze to ufać Panu Bogu i mieć czas dla ludzi. Nigdy nie szczędził trudu, by dotrzeć w najodleglejsze zakątki świata, by posługiwać emigrantom, uchodźcom i Polakom rozsianym po różnych krajach. Jako biskup pomocniczy archidiecezji lubelskiej był także delegatem episkopatu do spraw Polonii.

Od kilku lat bp Ryszard jest na emeryturze, ale wciąż, na ile zdrowie mu pozwala, posługuje ludziom i służy pomocą.

W 2016 r., kiedy obchodził 80. urodziny i 50-lecie kapłaństwa opowiedział naszej redakcji o swojej drodze powołania. Życząc księdzu biskupowi potrzebnych łask i nieustannej opieki Matki Bożej, przypominamy tamten tekst.

We wsi Rudzianko w domu bp Ryszarda Karpińskiego zawsze było coś do jedzenia mimo okupacji i biedy. Nie były to rarytasy, ale w lepszych czasach cukier z wodą i chleb ze smalcem, w gorszych chleb z olejem lnianym i szczyptą soli. Mały Rysio brał taką pajdę chleba i siadał obok dziadka, który uczył go czytać. - Nie chodziłem jeszcze do szkoły, zresztą w czasie okupacji początkowo szkoła była zamknięta, więc nie było takiej możliwości, ale czytanie bardzo mi się podobało. Nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł się uczyć w prawdziwej szkole - wspomina bp Ryszard. Zanim było to możliwe, nauczyciele potajemnie gromadzili dzieci i uczyli je na tajnych kompletach. Kiedy w 1943 roku była możliwość pójścia do szkoły, Rysia zakwalifikowano do klasy II, choć wiedzę miał jak trzecioklasista, ale do trzeciej klasy był za młody.

W czasie okupacji kościół parafialny, do którego przynależała wieś Rudzianko, był otwarty. Księża nie mogli mieszkać na plebani, którą zajęli Niemcy, ale ludzie przygarnęli kapłanów, więc posługę duszpasterską mogli sprawować. W 1942 roku miały miejsce prymicje jednego z kapłanów wyświęconego potajemnie przez bp Leona Fulmana, który przebywał na zesłaniu w Nowym Sączu.

- Miałem wtedy 7 lat i było to dla mnie wielkim przeżyciem. Uczestnictwo w tej potajemnej uroczystości było czymś niezwykłym. Czułem się wzruszony i poruszony. Rozumiałem, że ten ksiądz, który pierwszy raz odprawia Mszę świętą, ma jakąś szczególną misję. Wtedy chyba pierwszy raz przyszło mi do głowy, że może i ja kiedyś chciałabym tak, jak on stanąć przy ołtarzu i sprawować Mszę św. - wspomina bp Ryszard.

Na razie jednak trwała wojna. Na wsi pracy było dużo, do tego dochodził strach przed okupantem i na wiele rzeczy nie można było sobie pozwolić. Kiedy wojna się skończyła nie było dużo lepiej.

- Największą atrakcją była nauka. Ciągnęło mnie do niej i łatwo mi przychodziła - wspomina biskup. Nie mając jeszcze 13 lat ukończył szkołę powszechną. Bardzo chciał się uczyć dalej, ale wiązało się to z wyjazdem do Lubartowa lub do Lublina na co rodzice nie mogli sobie pozwolić, tym bardziej, że starszy z synów już uczył się w Lublinie, co obciążało rodzinny budżet.

Ryszard pomagał więc ojcu w gospodarstwie. Tak bardzo jednak chciał się uczyć, że zapisał się na kurs przysposobienia rolniczego, który odbywał się raz w tygodniu.

- Przyjeżdżał do nas nauczyciel i wykładał nam podstawy rolnictwa, jak przyszła zima i nie mógł do nas na wieś przyjechać, byłem bardzo rozczarowany. Wiedza, jakakolwiek, wydawała mi się tak pasjonująca, że gdy jej brakowało czułem się nieswojo - wspomina biskup.

Widząc zapał do nauki syna, po roku rodzice zdecydowali, że poślą go do szkoły. Najpierw myśleli o szkole w Lubartowie, dokąd było bliżej, ale wynajęcie stancji wiązało się z wożeniem do Lubartowa opału i wyżywienia.

- Tak samo było i w Lublinie, jeśli brało się stancję trzeba było umówić się z gospodarzami na dostarczanie odpowiednich rzeczy, rodzice więc zdecydowali, że skoro starszemu bratu wożą do Lublina to i dla mnie też w Lublinie coś się znajdzie. Tak trafiłem do „Biskupiaka” czyli szkoły dla chłopców prowadzonej przez diecezję - mówi bp Ryszard.

Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego księdza udało się znaleźć miejsce w internacie przy szkole, który wówczas mieścił się przy ulicy Ogrodowej. W szkole Ryszard zaprzyjaźnił się z kolegą, który mieszkał w internacie u księży salezjanów. Za jego namową po pewnym czasie przeniósł się tam z mieszkaniem.

- To, co mnie tam pociągało to była możliwość uczestniczenia codziennie we Mszy św. i modlitwach, czego nie było w internacie przy Ogrodowej. Myślę, że przykład życia zakonnego też mnie pociągał, dlatego, gdy w 11 klasie była możliwość przeniesienia do Seminarium Duchownego na tzw. kurs przygotowawczy, postanowiłem spróbować. Gnał mnie jakiś młodzieńczy zapał do szukania swego miejsca w życiu. Pomyślałem sobie, że, jak mi się spodoba w seminarium to zostanę, a jak nie, będę bez przeszkód mógł odejść. Spodobało mi się tak bardzo, że moja decyzja o zostaniu kapłanem utwierdziła się - podkreśla jubilat.

Po studiach seminaryjnych 19 kwietnia 1959 roku został kapłanem. Jego pierwszą placówką była parafia św. Teresy w Lublinie. Był tam wikariuszem i uczył katechezy.

- To był krótki czas, kiedy katecheza mogła być w szkole. Miałem 30 godzin religii, przygotowywałem dzieci do Pierwszej Komunii, pomagałem w parafialnej kancelarii i wypełniałem wiele innych posług. Kosztowało to wiele wysiłku, tak, że zdarzyło mi się zasnąć na katechezie. Obudził mnie śmiech dzieci i głos dziewczynki, która mówiła do klasy: „Głupie, czego się śmiejecie? Ksiądz zmęczony, to śpi”. Nie narzekałem jednak. Miałem wspaniałego proboszcza, który uczył mnie wielu rzeczy i prowadził niczym ojciec. Dlatego, kiedy po roku pracy przyszło pismo z kurii, które zawiadamiało mnie, że ksiądz biskup zaprasza mnie na studia, nie chciałem odchodzić z parafii - opowiada bp Ryszard.

Ustalił ze swoim proboszczem, że poprosi w kurii o odłożenie o rok studiów.

- Wiadomo było, że ówczesna władza wyrzuci katechezę ze szkół w ciągu roku, więc proboszcz myślał, że ja do tego czasu dociągnę swoją pracę, a potem pójdę na studia. Kiedy pojechałem do kurii i powiedziałem o tym wszystkim, ksiądz kanclerz popatrzył na mnie i powiedział, że nie wiadomo czy za rok ksiądz biskup dalej będzie miał ten sam plan wobec mnie, że chce mnie posłać na studia, a poza tym skoro przez rok tak zżyłem się z moim proboszczem, to za dwa lata będzie jeszcze trudniej się nam rozstać. Na takie dictum przystałem na propozycję studiów i trafiłem na KUL - wspomina jubilat.

Po ukończeniu studiów na KUL, zaproponowano ks. Ryszardowi studia biblijne w Rzymie. Nie była to jednak prosta sprawa. Trzeba było wystąpić do władz o wydanie paszportu z czym duchowieństwo miało problem.

- Urzędnik, z którym rozmawiałem powiedział mi wprost: wy jesteście młodym księdzem i nie mamy nic przeciw wam osobiście, ale są takie sprawy między episkopatem a rządem, że nie możemy pozytywnie załatwić waszej sprawy - wspomina bp Ryszard. Mimo takiego obrotu sprawy, co jakiś czas ks. Ryszard składał podanie o paszport. Za szóstym razem zostało rozpatrzone pozytywnie.

Tak zaczęły się studia w Rzymie. Były one nie tylko czasem zdobywania wiedzy, ale i okazją do podróżowania i uczenia się języków obcych, co przychodziło biskupowi z łatwością. Po ukończeniu studiów wrócił do Polski, gdzie został drugim prefektem Wyższego Seminarium Duchownego w Lublinie i sekretarzem Instytutu Kultury Religijnej przy Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W tym okresie prowadził lektoraty z języka włoskiego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i wykłady z Pisma Świętego w Instytucie Kultury Religijnej.

W tym czasie w Watykanie szukano kapłanów z różnych krajów do pracy w Papieskiej Komisji ds. Emigracji i Uchodźców. W tej grupie miał też być ksiądz z Polski. Zapytano wówczas kardynała Wojtyłę, czy może polecić jakiegoś polskiego księdza. Ten obiecał popytać. Tak ktoś podpowiedział, że jest taki ksiądz Karpiński, który studiował w Rzymie i wakacje podróżował po wielu krajach, zna kilka języków, więc może by się nadał. Tak droga księdza Ryszarda znowu poprowadziła do Rzymu.

- To była praca wśród ludzi wielu narodowości. Papieska komisja miała pod opieką ludzi podróżujących czyli wszystkie kaplice na lotniskach, statkach oraz emigrantów. Było to okazją do różnych spotkań z katolikami z całego świata - wspomina bp Ryszard. W Komisji pracował 14 lat do czasu, kiedy to w sierpniu 1985 roku został biskupem pomocniczym diecezji lubelskiej. Swoją biskupią posługę w diecezji łączył dalej z posługą Polakom przebywającym na emigracji będąc delegatem Episkopatu ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej.

W grudniu 2011 roku papież Benedykt XVI przyjął jego rezygnację z obowiązków biskupa pomocniczego i bp Ryszard przeszedł na emeryturę.

- Patrząc wstecz, widzę, ile zawdzięczam Panu Bogu. Lista spraw, za które dziękuję, jest bardzo długa. To, czym mogę podzielić się z młodszymi kapłanami po 80 latach życia i ponad 50 latach kapłaństwa, jest proste: trzeba zawierzyć wszystko Jezusowi i mieć czas dla ludzi - podsumowuje bp Ryszard.