Niezwykła historia księdza Jacka

ks. Rafał Pastwa

publikacja 13.04.2018 08:30

Ks. dr Jacek Stefański: Moja mama urodziła się w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej w Polsce. Jako małe dziecko trafiła do getta warszawskiego razem ze swoim ojcem i matką.

Niezwykła historia księdza Jacka Ks. dr Jacek Stefański ks. Rafał Pastwa /Foto Gość

Ks. Jacek urodził się w Izraelu w 1966 r. Opowiada o swojej mamie uratowanej dzięki temu, że jej dziadek świetnie znał niemiecki i dzięki zaangażowaniu Polaków. O bezdzietnym małżeństwie z Lublina, które adoptowało jego mamę i o księdzu Pawłowskim, który w Izraelu przygotowywał go do pierwszej Komunii św. i bierzmowania, ucząc katechizmu po hebrajsku. Oraz o drodze do świeceń kapłańskich. Aktualnie ks. Jacek mieszka w Polsce, jest biblistą i rekolekcjonistą. Swoje świadectwo wygłosił podczas spotkania promującego nową książkę ks. infułata Grzegorza Pawłowskiego (Jakuba Hersza Grinera) „Świadkowie wiary i miłosierdzia” w Lublinie.

Urodziłem się w Izraelu w 1966 r. Tam właśnie, w dzieciństwie poznałem ks. Grzegorza Pawłowskiego. Jak do tego doszło? Moja mama urodziła się w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej w Polsce. Jako małe dziecko trafiła do getta warszawskiego razem z ojcem i matką. Jej dziadek opanował świetnie język niemiecki, na tyle dobrze, że pozostawał na wolności. Miał liczne kontakty i chciał wydobyć wnuczkę – moją mamę z getta. Ojciec mojej mamy, również ortodoksyjny Żyd nie chciał oddać córki. Ale gdy zobaczył, że rozstrzelano jego żonę – nie opierał się więcej. Mama została uratowana dzięki swojemu dziadkowi przy wsparciu Polaków, wyniesiona z getta w jakiejś skrzynce. Jej rodzice i większość rodziny zginęli w czasie Zagłady. Ona sama została oddana rodzinie z Lublina. Byli małżeństwem bezdzietnym, ludźmi odważnymi. Przyjęli moją mamę do swego domu i została przez nich wychowana jako ich córka. Mimo zagrożenia, podjęli się tego heroicznego czynu.

Została wychowana po katolicku. Później poznała mojego tatę, poznali się w Ostrowie Wielkopolskim. Tam też się pobrali. Szybko po ślubie wyjechali do Izraela. Tam mieszkał też mój pradziadek. Rodzice wiedzieli w pewnym momencie, że przychodzi czas mojej pierwszej Komunii św. Mieszkaliśmy w małej miejscowości pod Tel-Awiwem. Pewnego dnia mama udała się na spotkanie z ks. Pawłowskim, aby omówić szczegóły mojego przygotowania. To wszystko musiało się dziać w ukryciu, bo mieszkaliśmy w dzielnicy żydowskiej, moi koledzy ze szkoły, sąsiedzi, znajomi rodziców – nie wiedzieli, że byliśmy katolikami. Wyglądało to wtedy inaczej niż dziś.

Całe to moje przygotowanie do Pierwszej Komunii św. nabrało też szczególnego znaczenia. Miało to miejsce w naszym mieszkaniu, w bloku. Ks. Grzegorz dojeżdżał do nas. Najpierw autobusem, potem motocyklem. Z Jaffy. Zawsze po cywilnemu, aby nie zdradzić, że jesteśmy katolikami. Ale ludzie – jak to w bloku, wszyscy byli ciekawi, zaczęli wypytywać – kto to jest. A jeszcze ten motocykl… Moi rodzice wpadli na pomysł, że to wujek. Tak się przyjęło. Tak to wyglądało. Miałem cały czas świadomość, że to człowiek wyjątkowy, choć wiele przecież zależy od rodziców. Ks. Grzegorz wziął na siebie wielkie przedsięwzięcie. Przyjeżdżał bez względu na pogodę, na stan zdrowia. A miał wiele obowiązków, bo wtedy nie było zbyt wielu księży z Polski. Miał wiele wyjazdów, miał chorych, miał ludzi z wieloma potrzebami.

Te lekcje religii w naszym mieszkaniu stały się w pewnym sensie wprowadzeniem do przygotowania kapłańskiego. Lekcje były długie. W przerwie przychodziła mama zawsze z ciastem i herbatą. Mój brat, jedyny brat rodzony – dziewięć lat młodszy ode mnie, też nie mógł znać prawdy, więc też uznał, że to nasz wujek. Ale chciał jako małe dziecko uczestniczyć w tych lekcjach, ale nie można było na to pozwolić.

Lekcje odbywały się regularnie, w języku hebrajskim, nie po polsku. To był też ważny element tego całego przygotowania. Chodziłem do szkoły izraelskiej, publicznej szkoły, gdzie dzieci już od drugiej klasy szkoły podstawowej zaczynają już czytać Biblię w języku hebrajskim, nie współczesnym – którym się wszyscy posługują, ale w hebrajskim biblijnym, trudniejszym. Księdzu Grzegorzowi zależało, żebym opanował ten biblijny hebrajski. I stało się to pod koniec trzeciej klasy. Żeby przygotować mnie do przyjęcia tego sakramentu, a także inne dzieci – on sam musiał opanować ten język, co nie było łatwe, bo nie urodził się przecież i nie wychowywał w Izraelu. On również jako pierwszy opracował katechizm w języku hebrajskim. Zanim nastąpiła publikacja - to miał wszystko spisane w zeszytach. Czytaliśmy z tych zeszytów.

Mam tu ze sobą również pierwsze wydanie Nowego Testamentu we współczesnym języku hebrajskim z 1976 r. Jak tylko się ono ukazało – to ks. Grzegorz mi przywiózł jeden egzemplarz z zachętą bym czytał. I od razu przeczytałem, tak bardzo mnie zachęcił. Od początku, aż do ostatniego wersetu. Znałem niektóre fragmenty Nowego Testamentu, ale właśnie rok 1976 to było moje pierwsze zetknięcie się z Nowym Testamentem w całości.

Kiedy nadszedł dzień przystąpienia do Pierwszej Komunii św., a było to w Jerozolimie, wszystko było uroczyście przygotowane. Ks. Grzegorz zaprosił wielu ludzi, myśmy nie mieli wtedy kontaktów z innymi katolikami w Izraelu. Zadbał o oprawę, o księży. Byłem jedynym dzieckiem, które przystąpiło do sakramentu. Byłem wzruszony. Tylu ludzi…

Ks. Grzegorz nigdy nie odmawiał pomocy. Mimo, że miał tak bolesne przeżycia, mimo, że stracił niemal całą rodzinę – nie utracił wrażliwości. Przecież te doświadczenia mogły zaowocować zupełnie inaczej, a zaowocowały tak pięknie. W Jaffie, w kościele św. Piotra organizował Msze św. w języku hebrajskim. Zorganizować coś takiego, i teksty liturgiczne, i pieśni – on to zrobił. Nie wiem jak.

Mój pobyt w Izraelu skończył się w 1982 r. Rok po śmierci dziadka wyjechałem wraz z rodzicami i rodzonym bratem do USA. Ale kontakt z ks. inf. Pawłowskim pozostał. Korespondowaliśmy. Ja i mój brat. Brat co jakiś czas posyła mu swoje zdjęcia z żoną i dziećmi. Mieszka nadal z rodzicami w Stanach Zjednoczonych.

Kiedy wstąpiłem do seminarium w USA miałem duchowe wsparcie ks. Pawłowskiego. A kiedy nadszedł dzień święceń kapłańskich w 1994 r. on przyjechał, był obecny przy mnie. To było moje pierwsze spotkanie z nim od 1982 r. To było wielkie wydarzenie dla mnie. Był też na Mszy św. prymicyjnej. Jeżeli myślę o swoim powołaniu to myślę o rodzicach, ale też o ks. Grzegorzu. To ten człowiek, który już w Izraelu swoją postawą, świadectwem wiary i miłością do Kościoła zaczął we mnie coś wyjątkowego. Niech Cię Bóg błogosławi ks. Grzegorzu.