publikacja 21.06.2018 00:00
Irmina Niedźwiecka, fitoterapeutka, właścicielka kilku lubelskich zielarni, o powrocie do naturalnego leczenia i codziennych wyborach związanych ze zdrowym stylem życia.
I. Niedźwiecka jest absolwentką ochrony środowiska, ma tytuł technika farmacji oraz dyplom Instytutu Medycyny Klasztornej.
Justyna Jarosińska /Foto Gość
Justyna Jarosińska: Choć współczesna medycyna i wspierająca ją farmacja są coraz potężniejsze, ludzie nie przestają chorować. Coraz częściej szukają naturalnych form terapii. Czy można powiedzieć, że dążą do samoleczenia?
Irmina Niedźwiecka: Pacjenci zaczynają szukać przyczyn chorób, których dawniej nie było. Szukają pomocy po wizytach u specjalistów, bo nie udało im się tej pomocy znaleźć. Sami też się edukują. Szukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania, sięgają do różnych źródeł. Czasem są to porady na Facebooku, czasami informacje poparte naukowymi badaniami. Ciekawe jest to, że przestali ślepo wierzyć we wszystko, co mówią i co zalecają lekarze. Coraz częściej np. gdy otrzymują recepty na jakieś konkretne leki, bardzo poważnie zastanawiają się, czy je kupować i brać, bo już wiedzą, że leki te mają więcej skutków ubocznych niż pozytywnych.
Obserwuje Pani powrót do terapii naturalnych, do medycyny alternatywnej?
– Zdecydowanie zwiększa się zainteresowanie ziołami i suplementami diety. Kiedyś trąbiono, że suplementy są złe, a to nieprawda. Ludzie już to wiedzą. Ale oprócz tego, że wiedzą, zwracają uwagę też na jakość tych suplementów. Kiedyś pacjent przychodził i chciał karczoch w tabletkach. Było mu jednak wszystko jedno, co to za tabletki. Dziś albo wybiera konkretną firmę, albo dochodzi, czy dany suplement na pewno nie ma wypełniaczy w kapsułce: stearynianu magnezu bądź tlenku tytanu, czy ma dużą biodostępność, czyli czy rzeczywiście jest przyswajalny. Wśród pacjentów daje się też zauważyć powrót do ziół.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.