Podróże z rojem

Gość Lubelski 27/2018

publikacja 05.07.2018 00:00

Jerzy Dudek, pszczelarz z Lubartowa, o ulach innych niż 20 lat temu, konieczności wędrowania z pszczołami i zamiłowaniu ludzi do miodu.

Hodowca często spotyka się w szkołach z dziećmi, które ciekawi jego praca. Hodowca często spotyka się w szkołach z dziećmi, które ciekawi jego praca.
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Justyna Jarosińska: Pszczoły w Pana życiu to tradycja rodzinna?

Jerzy Dudek: Nie, to raczej przypadek. Choć brat mojego dziadka miał pasiekę i mój ojciec trochę tam pomagał. Wiem, że miał ochotę na pszczoły, ale jakoś mu to życie tak zleciało i w końcu ich nie wziął. Teraz mi pomaga. Natomiast w rodzinie mojej żony rzeczywiście były tradycje pszczelarskie. To właśnie od jej wujka dostałem 8 lat temu pierwsze pszczoły. Pamiętam, jak kiedyś do nas przyjechał, popatrzył na dużą działkę i powiedział, że pasowałyby mi pszczoły. Dostałem od niego wtedy pięć rodzin.

Dziś, po 8 latach, ile ich jest?

Teraz mam blisko 70 uli. Każda rodzina może liczyć nawet do 50 tys. pszczół w zależności od rasy. Ja tyle nie mam, ale pszczela matka znosi 2,5 tys. jaj na dobę. Pszczoła żyje do 40 dni i ginie, więc te moje 70 uli to niedużo. Na razie zajmuję się pszczołami hobbystycznie, ale chcę przejść na zawodowstwo, bo to bardzo absorbujące hobby. Pamiętam, jak dostałem pierwszą książkę o pszczołach, takie stare wydanie. Wtedy jeszcze pszczoły były inne: agresywne, nastawione na rojność. Te geny zostały już wytrącone. Dziś mogę powiedzieć, że o pszczołach wiem naprawdę dużo, i chociaż to owady, które potrafią zaskoczyć, niczego do końca przewidzieć się nie da.

Dostępne jest 32% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.