Uratowany przez Matkę Bożą

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 17.09.2018 10:45

Ilu ludzi może powiedzieć o sobie, że wyszło bez szwanku po zderzeniu motoru z ciężarówką? O. Stanisław Miciuk OFMCap jest przekonany, że życie uratowała mu Matka Boża.

O. Stanisław Miciuk OFMCap pracuje na misjach w Hondurasie O. Stanisław Miciuk OFMCap pracuje na misjach w Hondurasie
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

O. Stanisław na misjach pracuje ponad 30 lat. Najpierw w krajach byłego Związku Radzieckiego, a potem w Ameryce Środkowej. W 2001 r. został posłany do Hondurasu.

– Każdy kraj misyjny jest inny, każdego trzeba się nauczyć i każdy pokochać. W Hondurasie – bardzo egzotycznym dla nas Polaków kraju – wszystko jest inne. Niby oficjalnie panuje tam demokracja, jest wybrany rząd, ale w rzeczywistości kraj podzielony jest na prowincje, którymi rządzą generałowie i gangi narkotykowe. Obiektywnie patrząc to bardzo niebezpieczne miejsce, ale żyją tam także chrześcijanie, którzy próbują w tej sytuacji normalnie funkcjonować. My kapłani jesteśmy posłani do tych ludzi i nie możemy ich zostawić – mówił o. Stanisław, dając świadectwo w kościele na Poczekajce w Lublinie.

Kiedy misjonarz rozpoczął pracę w parafii liczącej ponad 100 tys. ludzi i 150 kaplic dojazdowych, najważniejsze było raz na jakiś czas dotrzeć do położonych wysoko w górach wspólnot, by odprawić Mszę św. i udzielić sakramentów.

– Na co dzień pomagają nam katechiści. W mojej parafii pracuje trzech kapłanów, więc dotarcie do wszystkich kaplic co niedzielę nie jest możliwe. Poza tym są takie miejsca wysoko w górach, gdzie dojazd jest bardzo trudny. Pół biedy, gdy jest sucho, ale gdy zaczyna padać, drogi zamieniają się w rwące strumienie, odcinając wiele miejscowości. Na misji mamy trzy samochody terenowe, a każdy z nich ma ponad 30 lat. Mimo tego jakoś nam służą, a my nauczyliśmy się je naprawiać. Jednak i one nie wszędzie dadzą radę dojechać. Dlatego kupiłem sobie motor i nim się poruszam – mówi kapucyn.

Któregoś razu ojciec jak zwykle wybrał się na motorze wysoko w góry do jednej z kaplic, a że było to dosyć daleko od kościoła parafialnego i wiele spotkań i rozmów odbył na miejscu, kiedy wracał, była już noc.

– Zjeżdżałem z gór już po ciemku. Wiadomo, że tam nie ma prostych dróg, tylko serpentyny. Pokonywałem jednak tę drogę tak wiele razy, że czułem się pewnie. Jechałem jakieś 90 km na godz., kiedy wyjeżdżając z jednego z zakrętów, zobaczyłem stojącą w poprzek drogi nieoświetloną ciężarówkę. Próbowałem hamować i jakoś skręcić w bok, ale na górskiej drodze było już za późno na wszelkie manewry i zderzyłem się ze stojącym na drodze samochodem. Kiedy odzyskałem przytomność w szpitalu lekarz powiedział mi, że to cud, że żyję, ale rękę mam tak strzaskaną, że nigdy nie będzie sprawna. Pomyślałem sobie wtedy, że mogę cierpieć, tylko niech Pan Bóg pozwoli mi dalej być kapłanem i służyć ludziom. Modliłem się do Matki Bożej, dziękując za uratowanie życia i oddając się Jej w opiekę. Ku zdumieniu lekarzy ręka się zrosła, a ja mogę nią swobodnie poruszać – dał świadectwo o. Stanisław.

Więcej o pracy na misjach w Hondurasie będzie można przeczytać w 39 numerze lubelskiego "Gościa Niedzielnego".